Jak twierdzi varsavianista Jarosław Zieliński, Warszawa przed końcem XVIII wieku była jednym z najgorzej oświetlonych miast Europy.
Na spacer. Przejść się. Pod górę. Agrykolą, po śniegu, albo bez, raczej o zmierzchu. Nie ma bardziej leniwego miejsca zimą, niż ta warszawska ulica między parkami.
„W żadnym z miast na świecie śnieg nie ma tak krańcowych humorów jak w Warszawie; nigdzie nie potrafi tak szybko i tak beznadziejnie zmienić się w brudne, dręczące błoto, ale też nigdzie nie pada z takim wdziękiem jak w tym mieście. Pada wtedy miękko i cicho, pokrywa świat cały puszystą bielą, mieniącą się w nocy granatowymi refleksami na dachach i skwerach, budzi tęsknoty za minionym dzieciństwem.”, (L. Tyrmand, Zły, Warszawa 1990).
Zatem w drogę. Idol bikiniarzy nas poprowadzi. Na peryferie, hen za Czerniaków, na Sadybę, potem oficerski Żoliborz, robotniczą Wolę. Wszędzie, gdzie latarnie grzeją prawdziwym płomieniem. Wyruszamy na miasto w poszukiwaniu cichego, nienaruszonego śniegu i magii zasypiającej aglomeracji. Zapada zmierzch. Zapalają się światła uliczne. Centrum Warszawy tonie w światłach samochodowych ksenonów, krzyczących jarzeniówek witryn i bilbordów. Chaos, zgiełk. Podobno w Urzędzie Miasta istnieje szczególna jednostka, do której zadań należy formułowanie wytycznych dotyczących estetyki naszego miasta. Wydział Estetyki Przestrzeni Publicznej wydał od zeszłego roku otwartą walkę wielkoformatowym reklamom i informacjom wizualnym… Chyba się nie udało?
W poszukiwaniu światła
Uciekajmy więc ze ścisłego centrum gdzieś dalej, w poszukiwaniu prawdziwego światła dawnej Warszawy. Stara Latarnia. Może być na Orężnej. Jest taka baśń Jana Christiana Andersena, której bohaterką jest właśnie stara latarnia. W mieście dawne latarnie wymieniane były na nowoczesne, a stara latarnia bardzo bała się o swój los. Uratował ją latarnik, który czasem ją zapalał i czyścił... Baśnie z kart Andersena wzniecają w wyobraźni migocący ciepłym światłem obraz dawnego świata. Ale i we współczesnej Warszawie można doznać tego magicznego uczucia przeniesienia w czasie – są takie miejsca, gdzie czas jakby się zatrzymał. Kiedy zapada zmierzch, rozbłyskają światła ostatnich gazowych latarni w Warszawie.
Melancholijnie i listopadowo...Fot. Michał Bulikowski
Z prac Krajowego Ośrodka Badań i Dokumentacji Zabytków wynika, że w 2003 roku w Warszawie w użyciu było 136 gazowych latarni, co stanowiło 75 proc. sumy wszystkich wpisanych do rejestru zabytków. Pozostałe były nieczynne lub już zdewastowane i usunięte, (informacje za: Marek Barszcz, Latarnie gazowe Warszawy, „Ochrona Zabytków”, nr 1/ 2 2003, str. 122-133).
Do dziś ostatnie oryginalne latarnie gazowe możemy zobaczyć, między innymi, na Żoliborzu, Sadybie i na Agrykoli. Agrykola rozświetlona jest dwudziestoma dziewięcioma latarniami. Na Sadybie na ulicach Godebskiego, Jodłowej, Kąkolewskiej i Orężnej znajduje się w sumie prawie czterdzieści latarni. Najwięcej z nich czynnych jest na Żoliborzu, gdzie warto przespacerować się wąziutką, lecz urokliwą uliczką Płatniczą.
Światło przez nie dawane nie jest tak jasne i mocne, jak latarni elektrycznych. Także eksploatacja jest wielokrotnie droższa niźli w przypadku tych ostatnich. Na czym polega zatem urok latarni gazowych? Niewątpliwie pomagają w stworzeniu malowniczego widoku ulicy, nadając jej specyficzny klimat. Jednak – jak zauważają specjaliści – bezcenną wartością każdego zabytku techniki jest technologia, która pozwala na pracę danego urządzenia. Stąd też zabytkowe latarnie gazowe, których „wnętrzności” pozbyto się i przerobiono na latarnie elektryczne, są po prostu oszustwem i działaniem niszczycielskim.
Historia światłem zapisana
Historia oświetlenia Warszawy sięga czasów, kiedy cała Rzeczpospolita pogrążona była w mroku zaborów. Jak twierdzi varsavianista Jarosław Zieliński, Warszawa przed końcem XVIII wieku była jednym z najgorzej oświetlonych miast Europy. Oświetlenie, dość liche, znajdowało się tylko w najbliższej odległości od Zamku Królewskiego. Oświetlano także najważniejsze place i ulice na gruntach staro- i nowomiejskich oraz centra w niektórych tylko jurydykach. Pierwszymi lampami, stosowanymi jeszcze w XVIII wieku, były lampy olejowe lub łojowe, umieszczane przy wjazdach na posesje i w bramach. W latach 1795 - 1822 na ulicach Warszawy pojawili się pierwsi latarnicy, werbowani spośród młodych chłopców lub weteranów wojennych, którzy za pomocą przenośnych lampek oświetlali nocą drogę przechodniom. Zmieniło się to, choć nie gwałtownie, w wieku XIX - także dzięki rozwojowi technologii.
Latarnie gazowe pomalowane na niedopuszczalny szary kolor bez uroku wtapiają sie w otoczenie...Fot. Michał Bulikowski
W 1798 roku w angielskim Soho po raz pierwszy zastosowano oświetlenie gazowe. W 1813 roku oświetlenie takie otrzymał prawie cały Londyn, niedługo potem inne miasta europejskie. Warszawa czekała w kolejce, ponieważ taką inwestycję uznano za zbyt kosztowną. Próbnie w 1844 roku na ulicach Warszawy pojawiły się pojedyncze latarnie gazowe, zasilane gazem z butli. Do projektu szczęśliwie powrócono w 1856 roku, tak że do 1865 roku oświetleniem gazowym mogły poszczycić się Stare Miasto, Śródmieście i Powiśle. Ówczesne palniki dawały światło zbliżone do płomyka świecy. Latarnie codziennie zapalane były przez latarnika i gaszone około wpół do drugiej w nocy. Mimo to nadal Warszawa pozostawała w tyle – w 1882 roku było tu zaledwie około dwóch tysięcy latarni, podczas gdy w tym samym czasie w Berlinie zliczono prawie trzynaście tysięcy latarni, a w Paryżu było ich ponad czterdzieści tysięcy.
Powiększająca się wciąż liczba latarni pociągała za sobą wzrastające zużycie gazu, i tak powstał pomysł utworzenia na Woli potężnej gazowni (obecnie okolice EXPO 2000, warto obejrzeć, bo niedługo znikną). Najwięcej, prawie osiem i pół tysiąca, latarni gazowych stało w Warszawie w roku 1905. Jednak już w początkach XX wieku pojawiają się latarnie elektryczne, zastosowano lampy łukowe i żarowe. Od lat dwudziestych te technologie zaczęły stopniowo wypierać kosztowniejsze w utrzymaniu latarnie gazowe.
Latarnia zaczarowanej dorożki
W uroku latarni rozsmakował się także Konstanty Ildefons Gałczyński. Pojawia się w jego twórczości nie tylko jako rekwizyt zaczarowanego świata. Jeden ze słynnych utworów, „Zaczarowana dorożka”, poprzedza dedykacja – „Natalii – która jest latarnią zaczarowanej dorożki”. Ni Kraków, ni Pranie, nie mogły się równać z Aleją Róż nr 6 w Warszawie. I tak gdy w 1948 roku, poeta stał się „stałym” mieszkańcem Warszawy, na ulicach stolicy było tylko 896 latarni gazowych. W kolejnych latach, aż do jego śmierci, ta liczba stale się powiększała, już na początku lat pięćdziesiątych przekraczając dwa tysiące. Potem jednak elektryczność zastąpiła ciepły płomień, i już tylko spacer zimową porą o zmierzchu po Sadybie, Agrykoli, Żoliborzu może nam przypomnieć czym jest sycząca cisza prawdziwego światła.
Może więc słusznie rozpaczał nad losem latarni Konstanty Ildefons, pisząc wiersz „Pożegnanie z latarniami” – latarnie gazowe to nie tylko uciążliwy relikt dawnej techniki, ale coś, dzięki czemu można nawet w środku zimy poczuć ciepło.
Wy, które w miastach w noc świecicie
zawsze cierpliwie i jednako,
od których blask w zaułki idzie,
iluminacja dla biedaków;
na które pijak w noc zimową,
pijak, co, dokąd idzie, nie wie,
spojrzy z zadartą w górę głową
i mruknie: — Może jestem w niebie?
ŻEGNAJCIE, KOCHANE LATARNIE
Wy, jakakolwiek okolica,
wasze przychylne światła gości,
czy w tym Paryża, gdzie w księżycu
kochałem się bez wzajemności;
czy w tym Londynie nad Tamizą,
gdzie mgła jest snem, a wiatr histerią,
kędy „latarnie światłem gryzą”,
o czym już pisał T. S. Eliot —
ŻEGNAJCIE, KOCHANE LATARNIE
Wy, co śpiewacie noce całe
dopóki Wenus nie poblednie,
wy, pod którymi przeczytałem
trzykroć Danta Boską komedię;
wy, które nic nie niepokoi,
wieczne i kształtne jak sonety,
co przebaczacie światłem swoim
ludziom i miastu, jak kobiety —
ŻEGNAJCIE, KOCHANE LATARNIE
Michał Bulikowski
Polecamy: Jarosław Zieliński, Latarnie warszawskie. Historia i technika, Warszawa 2007.