Mija 30 rocznica zastrzelenia w Londynie bułgarskiego dysydenta Georgi Markowa. Był on autorem słynnych "Zaocznych reportarzy o Bułgarii". Bułgarskie władze zamierzają umorzyć śledztwo w sprawie śmierci pisarza. Brytyjczycy natomiast kontynuują pracę.
W maju wznowili swoje śledztwo, wysłałi funkcjonariuszy do Bułgarii i przesłuchali kilku żyjących jeszcze przedstawicieli służb wywiadowczych okresu komunistycznego, związanych ze sprawą. Jednocześnie od lat śledztwo dziennikarskie prowadzi Christo Chrtistow z dziennika "Dnewnik". Kilka lat temu opublikował on książkę, w której ujawnił dokumenty z decyzjami partii komunistycznej, zezwalające na dokonanie za granicą zabójstw politycznych przeciwników.
Teraz, w 30 rocznicę zamachu na Markowa Christow publikował kolejne dokumenty. Wynika z nich, że jedyny podejrzany o fizyczne dokonanie zabójstwa - Włoch Francesco Giullino, ps. Piccadilly, obywatel duński - otrzymał w nagrodę za zabicie pisarza 30 tysięcy dolarów i medal za zasługi dla Bułgarskiej Republiki Ludowej. Piccadilly został przeszkolony w Bułgarii na początku lat 70. Po zamachu na Markowa otrzymał pieniądze na otwarcie sklepu w Danii. Występował w ewidencji bułgaskiego wywiadu do 1990 r., lecz aktywnie nie był już więcej wykorzystywany. Do zabójstwa użył parasolki wystrzeliwującej zatrute kulki.
Georgi Markow, utalentowany pisarz, uciekł na Zachód w 1971 r. Jego krytyczne teksty, czytane na falach Wolnej Europy, a później BBC, wyjątkowo drażniły ówczeną elitę komunistyczną, a zwłaszcza jej przywódcę Todora Żiwkowa. Usunięcie Markowa Żiwkow uważał za sprawę osobistą. Nie przypadkiem Markowa trafiono zatrutą kulą w Londynie dokładnie 7 września - w dniu urodzin Żiwkowa. Zmarł kilka dni później w londyńskim szpitalu St. James.
Władze bułgarskie do tej pory zaprzeczają, by to ówczesna Służba Bezpieczeństwa zleciła zabójstwo Markowa. W maju prowadzący śledztwo w Sofii Andrej Cwetanow powiedział, że "śmierć Markowa była wynikiem błędu lekarskiego". W szpitalu brytyjskim lekarze mieli rzekomo bnłędnie zdiagnozować otrucie jako grypę.
Jednak już na początku lat 90 były szef radzieckiego kontrwywiadu generał Oleg Kaługin przyznał, że trucizna, która zabiła Markowa, pochodziła z tajnych laboratoriów KGB.
(IAR)