Historia

Każdy Polak ma prawo zabić cara

Ostatnia aktualizacja: 06.06.2012 00:00
6 czerwca 1867 były powstaniec styczniowy Antoni Berezowski dokonał nieudanego zamachu na przebywającego w Paryżu Aleksandra II.
Antoni Berezowski
Antoni BerezowskiFoto: wikipedia

Za próbę zabicia cara Berezowskiego skazano na dożywotnie zesłanie do Nowej Kaledonii, gdzie zmarł w zapomnieniu w 1916 r.

 

Po klęsce powstania styczniowego do przebywającej we Francji licznej Polonii dołączyli kolejni polscy emigranci. Jednym z nich był uczestnik walk z Rosjanami z 1863 r. Antoni Berezowski.

Berezowski urodził się 9 maja 1847 r. w Awratyniu w powiecie żytomierskim. Od najmłodszych lat wartości patriotyczne wpajała mu babka, Józefa Hryniewiczowa. Jej syn Antoni walczył w powstaniu listopadowym. Po wybuchu powstania styczniowego w 1863 r. Berezowski walczył z Rosjanami w szeregach 2. szwadronu pułku jazdy wołyńskiej dowodzonego przez Edwarda Różyckiego. W czerwcu 1864 r. jego oddział został rozwiązany przy granicy z Galicją. Już wówczas w Berezowskim dojrzewało pragnienie zemsty na Rosjanach.

Po klęsce powstania Berezowski przez Austrię udał się do Belgii. Przez rok był rusznikarzem w Liege, a następnie wyjechał do Paryża, gdzie pracował w fabryce maszyn parowych. Na bieżąco czytał paryskie gazety, skąd czerpał wieści ze znajdującego się pod zaborami kraju.

1 czerwca 1867 r. z okazji odbywającej się we francuskiej stolicy II Wystawy Światowej, do Paryża na zaproszenie cesarza Francji Napoleona III przyjechali car Aleksander II i król Prus Wilhelm I.

Na wieść o przyjeździe rosyjskiego władcy do miasta nad Sekwaną Berezowski zwolnił się z pracy w fabryce i rozpoczął przygotowania do zamachu. Codziennie kupował gazety, z których dowiadywał się o miejscach, które car zamierzał odwiedzić. Prasa donosiła, że 6 czerwca w podparyskim Lasku Bulońskim odbędzie się rewia wojskowa na cześć zagranicznych władców przybyłych do Francji.

Za środki z zapomogi finansowej dla uchodźców politycznych Berezowski kupił pistolet i amunicję. W dniu rewii uzbrojony Berezowski oczekiwał cara na hipodromie Longchamp. Gdy spostrzegł carski powóz, stojąc za jednym z gapiów, wyciągnął broń i strzelił w kierunku znienawidzonego władcy. Za pierwszym razem chybił celu i ranił konia, którego dosiadał francuski żołnierz ochraniający władców. Podczas drugiej próby wystrzału doszło do eksplozji lufy pistoletu, która raniła w dłoń Berezowskiego.

Gdyby nie szybka interwencja policji, tłum, który był przekonany, że widział próbę zabójstwa francuskiego cesarza, dokonałby publicznego linczu zamachowcy. Ujęty Berezowski został przewieziony do siedziby paryskiej policji.

Podczas przesłuchania zamachowca przyznał się do usiłowania zabójstwa cara oraz wyjawił, że nie miał żadnych wspólników. "Pragnąłem świat i cara uwolnić od wyrzutów sumienia, które go męczą" - oznajmił Polak. Przyznał, że od kilku lat czuł konieczność pomszczenia klęski powstania styczniowego.

Sprawa Berezowskiego, szeroko komentowana przez francuską i zagraniczną prasę, podzieliła polską emigrację we Francji. Emigranci skupieni wokół Hotelu Lambert potępili zamach, uznając go za czyn nieodpowiedzialny. Jarosław Dąbrowski, który w 1871 r. stanął na czele wojsk Komuny Paryskiej mówił w kontekście zamachu o "pogwałceniu zasad gościnności". Od czynu Berezowskiego zdystansował się również dyktator powstania styczniowego gen. Marian Langiewicz.


Zamachowca usprawiedliwiali m.in. Józef Hauke-Bosak i Ludwik Bulewski z Ogniska Republikańskiego Polskiego. "Każdy Polak, jeśli w jakimkolwiek miejscu spotka cara - ma prawo go zabić" - pisali w uzasadnieniu swego stanowiska. Przychylnie o czynie Berezowskiego wyrażał się także m.in. jeden z przywódców zrywu niepodległościowego z 1863 r. Ludwik Mierosławski.

Berezowski pozostał w areszcie do czasu rozpoczęcia rozprawy sądowej przed Naczelnym Trybunałem Sekwany. Cieszący się dużym zainteresowaniem paryżan proces rozpoczął się 15 lipca 1867 r. Berezowski usłyszał zarzut przygotowania i przeprowadzenia zamachu na życia cara, za co groziła kara śmierci. "Strzał wymierzony był celnie. Bez opatrznego współdziałania okoliczności, które udaremniły obmierzły zamach byłaby padła co najmniej jedna ofiara" - zapisano w akcie oskarżenia.

Na pytania zadawane podczas rozprawy Berezowski odpowiadał ze spokojem i ufnością w misję, którą - jak wierzył - był posłannikiem. Oskarżony o królobójstwo odparł: "Zostawiając cara przy życiu, byłbym mu zgotował piekło po śmierci. Gdyby tymczasem zginął z mojej ręki, byłby odpokutował grzechy i winę swoją, byłby na tamtym świecie szczęśliwszy".
Obrońca Berezowskiego Emanuel Arago przypomniał represje na Polakach jakie po powstaniu styczniowym zarządził Aleksander II. "Z jednej strony jest car, którego sumienie obciąża skrzypienie setek szubienic wzniesionych w 1863 roku, tragedia trzydziestu tysięcy wypędzonych na Sybir oraz zgliszcza wiosek i miasteczek, a z drugiej strony chłopczyna, na którego życiu plamki znaleźć nie można" - bronił adwokat.

Choć Berezowskiemu groziła kara śmierci (wnioskował o nią prokurator), to sąd uwzględnił okoliczności łagodzące i skazał polskiego zamachowca na dożywotnie zesłanie. Berezowski miał odbyć karę na Nowej Kaledonii - francuskim terytorium zamorskim leżącym na Ocenie Spokojnym, gdzie mieściła się kolonia karna.

Skazańca deportowano na miejsce zesłania w październiku 1867 r. W następnym roku Berezowski podjął nieudaną próbę ucieczki. Był galernikiem, ogrodnikiem w szpitalu więziennym i drwalem. Uprawiał 5-hektarową działkę, którą otrzymał w 1884 r. Mimo starań polskiej emigracji o amnestię (ostatnią petycję w tej sprawie wystosowano w 1909 r.), Berezowski nigdy nie odzyskał wolności. Na starość popadł w obłęd, podejrzewano go m.in. o zabójstwo innego skazańca. Antoni Berezowski zmarł w zapomnieniu na wyspie Nou 22 października 1916 r.