Jedyną metodą, którą uznają władze, jest przemoc i chociaż protest od ponad pół roku jest sparaliżowany, ta przemoc ciągle trwa – powiedział w rozmowie z PAP Karbalewicz, który niedawno, w związku z sytuacją w kraju, zdecydował się na opuszczenie Białorusi.
Zdaniem eksperta obecne władze nie mają legitymacji społecznej, a społeczeństwo jest głęboko podzielone.
Psychologia zimnej wojny domowej
Wewnątrz kraju, jak ocenił, panuje "psychologia zimnej wojny domowej". - Za społeczeństwo uważa się tylko tych, którzy popierają Łukaszenkę. Pozostali to wrogowie, zdrajcy, terroryści, faszyści. Wobec nich państwo może sobie pozwolić na wszystko – nie działa prawo - wskazał. Ta sytuacja "doprowadziła do emigracji dziesiątków tysięcy obywateli, zarówno z powodów politycznych, jak i ekonomicznych".
Jego zdaniem również ci, którzy poparli władzę, "nie czują się komfortowo". - Oni nie czują, że wygrali. Właśnie dlatego trwają represje, bo władze same nie wierzą, że wygrały poparcie społeczne - ocenił Karbalewicz.
- Stało się jeszcze coś ważnego – kryzys wyszedł poza granice Białorusi i stał się problemem co najmniej regionalnym - ocenił Karbalewicz, przytaczając tylko wydarzenia ostatnich kilku miesięcy – przymusowe lądowanie lotu Ryanair w Mińsku i aresztowanie Ramana Pratasiewicza, sprowokowanie kryzysu migracyjnego, skandal ze sportsmenką Cimanouską czy sprawa zabójstwa białoruskiego działacza w Kijowie. - Nie wiadomo, co się wydarzyło, ale zginął obywatel Białorusi, emigrant, który uciekł z kraju - wskazał Karbalewicz.
Likwidacja społeczeństwa obywatelskiego
Podczas gdy wewnątrz kraju trwa "likwidacja struktur społeczeństwa obywatelskiego", a na zewnątrz – zaostrzenie w relacjach z Zachodem, narasta izolacja Białorusi.
- Nie sądzę, że reżim świadomie wybiera izolację, bo to jednak szkodzi gospodarce, nikt nie jest zainteresowany izolacją samą w sobie. Ale ten proces jest skutkiem ubocznym walki o utrzymanie władzy – ono stanowi obecnie najwyższy priorytet - wskazał Karbalewicz.
Po 2014 r., czyli od rosyjskiej aneksji Krymu i wojny w Donbasie białoruska polityka zagraniczna opierała się na kilku filarach – wielowektorowości, koncepcji "donora bezpieczeństwa" i dyskontowania położenia pomiędzy Wschodem i Zachodem, zarabiania na tranzycie i pośrednictwie.
Rachunek strat
Dzisiaj, jak mówił Karbalewicz, te koncepcje "można włożyć między bajki". Relacje z Zachodem pogorszyły się, Białoruś przestała być wiarygodnym partnerem dla procesu uregulowania w Donbasie czy w innych konfliktach, a rola pośrednika w biznesach między Wschodem i Zachodem też stanęła pod znakiem zapytania. - Nawet tak hołubione przez Mińsk Chiny są teraz w niejednoznacznej sytuacji. Białoruś miała być ważnym elementem nowego Jedwabnego Szlaku, miała być wyjściem na Europę - przypomniał ekspert.
Po wyborach w 2006 czy 2010 r. Zachód wprowadzał sankcje za powyborcze represje, lecz z czasem dochodziło do normalizacji. Łukaszenka zwalniał więźniów politycznych, sankcje były warunkowo łagodzone i znoszone. Według Karbalewicza Białoruś ma obecnie do czynienia z kryzysem "zupełnie innego rodzaju".
Większość Białorusinów protestuje
- Wtedy protestowała mniejszość, a dzisiaj mamy konflikt pomiędzy władzami a większością społeczeństwa. Łukaszenka nie chce go rozwiązać, a raczej widzi jego rozwiązanie w „pokonaniu” oponentów. Nie da się jednak zmusić tych ludzi do tego, by go pokochali. Obecny kryzys jest nie do rozwiązania w ramach obecnego reżimu politycznego - ocenił analityk.
Rok temu na Białorusi odbyły się wybory prezydenckie, w których oficjalnie Alaksandrowi Łukaszence przyznano 80,1 proc. głosów. Jego oponentka, ciesząca się dużą popularnością Swiatłana Cichanouska, dostała – według oficjalnych wyników – zaledwie 10,1 proc.
Wyniki wyborów, a także przemoc struktur siłowych wobec protestujących obywateli, doprowadziły do największych masowych protestów w historii Białorusi, które trwały przez kilka miesięcy. Władze odpowiedziały na nie jednak równie bezprecedensowymi represjami. Przez areszty przeszło ponad 36 tys. ludzi, wszczęto ponad 4600 spraw karnych, za więźniów politycznych uznanych zostało już ponad 600 osób. Zablokowano lub zlikwidowano większość niezależnych mediów.
Białoruskie władze przekonują, że Zachód zaatakował Białoruś "kolorową rewolucją", a protesty przedstawiają jako jej element. W ostatnim czasie za instrumenty tego rzekomego spisku uznano redakcje mediów, organizacje praw człowieka i inne struktury społeczeństwa obywatelskiego.
PAP/dad