"Rząd federalny uważa sprawę za prawnie zamkniętą. My nie" - mówi Dariusz Pawłoś. "Zbrodnie wojenne nie ulegają przedawnieniu".
W Berlinie przebywał właśnie, wiceszef polskiego MSZ, Arkadiusz Mularczyk, prowadził w Ministerstwie Spraw Zagranicznych rozmowy na temat reparacji. Rząd niemiecki trzyma się swojej formuły, zgodnie z którą Niemcy mają moralny obowiązek wobec Polski, ale prawnie kwestia reparacji za wojnę światową została uregulowana. Cała sprawa nadwyręża stosunki między oboma krajami - zauważa prowadzący rozmowę z ambasadorem RP dziennikarz Philipp Fritz.
Rzeczywiście "rząd federalny uważa sprawę za prawnie zamkniętą. My nie" - mówi Dariusz Pawłoś. "Powody tego są różne i nie mogę ich wszystkich tutaj omówić. Pozwolę sobie zatem wskazać na dwa fakty, które dostrzegają również nasi niemieccy partnerzy: Po pierwsze, druga wojna światowa była dla mojego kraju katastrofą. Żadne państwo nie poniosło takich szkód i strat w stosunku do swojej wielkości. Polska straciła jedną trzecią ludności. Po drugie, w okresie powojennym nie było żadnego traktatu, który rozstrzygałby w sposób ostateczny o roszczeniach reparacyjnych".
Krytycy zarzucają polskiemu rządowi, że domaga się reparacji w nieodpowiednim czasie. Rosja prowadzi wojnę w Europie, a spór o wypłatę bilionów może zaszkodzić partnerstwu polsko-niemieckiemu w sytuacji, która zagraża kontynentowi, zauważa gazeta. "Nie ma dobrego czasu na takie żądania. Reparacje to kwestia bolesna dla wszystkich" - podkreśla w odpowiedzi ambasador. "To, jak posuniemy się do przodu w tej sprawie, zależy od obu stron. Myślę jednak, że ważne jest, zwłaszcza w czasie wojny, aby pamiętać, że zbrodnie wojenne nie ulegają przedawnieniu. Jesteśmy świadkami nowej wojny na wyniszczenie na Ukrainie. W tym kontekście federalny minister sprawiedliwości Buschmann niedawno stwierdził, że to co robi Rosja nie powinno pozostać bezkarne. My też tak to widzimy. Ale to, czego my i Niemcy żądamy od Rosji, powinno dotyczyć także samych Niemiec. Niemiecka wina nie jest dla nas ostatecznie wyjaśnioną kwestią".
Zdaniem ambasadora RP w Berlinie "rząd federalny powinien zająć stanowisko wobec naszego żądania". Najważniejsze, to rozmawiać ze sobą, stwierdza dyplomata: "Są do tego różne formaty. Jednym z nich byłyby polsko-niemieckie konsultacje rządowe. Nie odbywały się one od kilku lat i powinny zostać ożywione".
Żądania reparacji pojawiają się w trakcie polskiej kampanii wyborczej, która charakteryzuje się antyniemieckimi tonami - uważa"Welt". Czy polski rząd traktuje poważnie żądania reparcji, czy służą one przede wszystkim mobilizacji własnych wyborców?- docieka "Welt". "Zdecydowanie się z tym nie zgadzam" - podkreśla w odpowiedzi Pawłoś. "Byłoby niepoważne sądzić, że sprawa po prostu zniknie po wyborach w 2023 roku"/.../"Nie należy zapominać - dodaje - że mamy duże poparcie społeczne dla tego żądania. Za odszkodowaniami opowiada się obecnie nawet największa partia opozycyjna, która poparła uchwałę w tej sprawie w polskim Sejmie".
W Polsce twierdzi się niekiedy, że Berlin jest odpowiedzialny za to, że Bruksela odmawia wypłacenia Polsce miliardów euro - zauważa "Welt". Zdaniem Pawłosia, "nie powinno dziwić, że Niemcy pozostają ważnym punktem odniesienia w debacie publicznej w Polsce. Niemcy są przecież najbardziej wpływowym krajem w UE. Berlin mógłby pomóc w dopilnowaniu, by Polsce wypłacono wreszcie 36 mld euro z funduszu odbudowy. Jednocześnie zdrowa finansowo Polska leży również w interesie Niemiec. Nasze dwie gospodarki są ściśle powiązane. W tej trudnej międzynarodowo sytuacji nie należy osłabiać potencjału gospodarczego Polski. Przecież jako najważniejszy europejski zwolennik Ukrainy przyczyniamy się również do jej stabilizacji".
Zapytany czy jest przekonany, że pieniądze zostaną wkrótce wypłacone, ambasador odpowiedział: "Tak, jestem. Wierzę w rozsądek - z każdej strony".
Kością niezgody jest ostatnio rozmieszczenie niemieckich systemów Patriot - zwraca uwagę gazeta. Pawłoś jest w tej kwesti "optymistą". Podkreśla, że "nasze resorty obrony są w intensywnym kontakcie". Zapewnia: "pytanie brzmi nie czy, ale kiedy baterie Patriot trafią do Polski. Decyzja zostanie wkrótce ogłoszona".
Polska jest uważana za najważniejszego sojusznika militarnego Ukrainy w Europie. Pytany, jak z tej perspektywy ocenia niemieckie działania, ambasador odpowiada: "Polska działa zgodnie z hasłem: Poland first to help. (...) Wiemy: jeśli pomagasz wcześnie, pomagasz podwójnie. Zadajemy sobie pytanie, dlaczego kraje o większym potencjale gospodarczym niż my nie udzielają odpowiednio większej pomocy. Niestety, Niemcy nie wykorzystują swojego wielkiego potencjału do militarnej pomocy Ukrainie. Niemcy przegapiły okazję do wczesnego działania. Ale widzimy też, że Berlin podejmuje wysiłki, by nadrobić zaległości. Oceniamy to pozytywnie".
Zapytany, czego w tym kontekście Polska domaga się od Niemiec, Dariusz Pawłoś stwierdza: "my niczego nie żądamy. Zachęcamy do zastanowienia się, czy nie jest potrzebna większa pomoc wojskowa ze strony Niemiec"/.../ Myślę o wszystkim, co Ukraińcy mogą wykorzystać. Ale to nie nasza sprawa, żeby mówić Niemcom, co mają robić. Zostawiam to mojemu ukraińskiemu koledze. Możemy zwrócić uwagę tylko na pewne rzeczy. To właśnie robimy, czasem dyplomatycznie, czasem mniej dyplomatycznie. Proszę się nie obrażać. Ale musimy zrozumieć, że Ukraina walczy nie tylko o własną wolność, ale także o bezpieczeństwo Polski i Niemiec, o bezpieczeństwo zachodnich demokracji".
"Wojna skończy się szybciej, jeśli zdecydowanie wesprzemy militarnie Ukrainę. Ważne jest, abyśmy nie wywierali na Ukrainę presji, by podjęła negocjacje z Rosją. Ukraina sama wybierze na to czas" - uważa polski ambasador. "Ale naszym celem jest osłabienie Rosji do tego stopnia, by nie była już zdolna do działań militarnych. Jednocześnie Ukraina powinna stać się tak potężna, że koszty nowego ataku byłyby dla Moskwy nie do udźwignięcia. Bo Rosja jest zagrożeniem dla krajów w swoim sąsiedztwie, w tym dla Polski i krajów bałtyckich", stwierdził ambasador Dariusz Pawłoś.
PAP/ks