Polska z całej Unii deleguje najwięcej osób do pracy za granicą. Kiedy przepisy przyjmowano, Polska była w grupie przeciwników, bo obawiała się, że zmiana zasad spowoduje wzrost kosztów i biurokracji i sprawi, że delegowanie stanie się nieopłacalne. Te obawy potwierdzają dziś eksperci zajmujący się delegowaniem, których o komentarz poprosiła brukselska korespondentka Polskiego Radia Beata Płomecka. Eksperci mówią o nieprecyzyjnych zapisach i o ryzyku wysokich kar finansowych. Podkreślają, że wbrew zapewnieniom, zmieniona dyrektywa nie poprawiła pozycji pracowników delegowanych.
Znowelizowane przepisy między innymi ograniczają delegowanie pracowników do 12 miesięcy z możliwością wydłużenia o pół roku. Przewidują ponadto, że pracownicy otrzymają nie tylko płace minimalne obowiązujące w krajach, do których zostali wysłani, ale też wszystkie dodatki socjalne. Obowiązywać muszą także wszystkie układy zbiorowe. Naciskali na to przedstawiciele krajów Europy Zachodniej, którzy mówili o walce z dumpingiem socjalnym, bo pracownicy z naszego regionu zarabiają mniej.
- Oni chcieliby, żeby te płace wyrównać nie z troski o naszych pracowników, tylko dlatego, żeby zamknąć swój rynek dla naszych pracowników - skomentował europoseł Kosma Złotowski, który od kilku lat zajmuje się sprawą delegowania. - Pod płaszczykiem walki o równe płace, zastosowano zasadę protekcjonizmu - to z kolei komentarz europoseł Elżbiety Łukacijewskiej.
Dokąd delegowani są Polacy?
Polskie firmy najchętniej delegują osoby do pracy do Niemiec, Francji, Belgii i Holandii. Ostatnio dość modne stały się też Austria i Włochy. Jak wygląda wdrożenie znowelizowanej dyrektywy?
Doktor Marcin Kiełbasa z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, prawnik Inicjatywy Mobilności Pracy, stowarzyszenia, które zajmuje swobodą świadczenia usług, powiedział, że Austria i Włochy jeszcze nie poinformowały o wdrożeniu unijnej dyrektywy do swojego prawodawstwa. Zrobiły to już Niemcy, Francja, Belgia i Holandia i już widać, że wdrożenie dyrektywy różni się w zależności od kraju. - Różnice dotyczą sposobów zliczania okresów tak zwanego delegowania długoterminowego, oraz przedłużania okresu delegowania. Na przykład Niemcy dość restrykcyjnie i dość szczegółowo podeszli do zliczania tych okresów i taka szczegółowa interpretacja może prowadzić do niekorzystnych dla pracodawców delegujących wyników - skomentował prawnik IMP.
Przepisy wzajemnie się wykluczają?
- Niemcy tak dokładnie zabezpieczyły się przed możliwością obchodzenia dyrektywy, że wydaje się, iż wprowadzone przepisy wzajemnie się wykluczają - zauważył doktor Marek Benio, prawnik i ekonomista z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, współzałożyciel i wiceprezes Stowarzyszenia Inicjatywy Mobilności Pracy. Dodał, że Francja z kolei postąpiła inaczej. - Francja w zasadzie przepisała dyrektywę i to oznacza, że pozostawiła swoim inspektorom pracy bardzo dużą dozę uznania administracyjnego i im powierzyła interpretację poszczególnych zapisów - podkreślił Marek Benio.
Wejście w życie znowelizowanej dyrektywy wymaga od firm działań dostosowawczych, w większości radykalnych i rodzi wiele pytań. - Jak na przykład, jakie wynagrodzenie należy się pracownikowi delegowanemu, które składniki wynagrodzenia i ewentualnych innych świadczeń wliczamy do minimalnych stawek płac wymaganych w państwie przyjmującym. Kwestia związana z kosztami podróży, zakwaterowania i dietami, czy wliczamy do minimalnego wynagrodzenia, czy zmienia się coś w ubezpieczeniach społecznych, skąd mamy wiedzieć gdzie płacić składki na ubezpieczenia społeczne i wreszcie jak liczyć okres delegowania. Na większość z tych pytań wciąż nie znamy odpowiedzi - wyliczała mecenas Inicjatywy Mobilności Pracy Katarzyna Węglarz.
Problem firm i pracowników
Doktor Marek Benio podkreśla, że dla firm to uciążliwa próba rozeznania się w gąszczu przepisów, podwyższone koszty działalności, obawy przed różnymi interpretacjami i wysokimi karami. Rozczarowani mogą się także czuć sami pracownicy delegowani, bo obietnica wyrównania ich płac nie została dotrzymana, bo żaden przepis dyrektywy nie realizuje zasady równej płacy za tę samą pracę w tym samym miejscu. A dodatkowo, wyższe wynagrodzenia, które dotychczas dostawali za pobyt za granicą, teraz będą dostawać przez krótszy czas, bo okresy delegowania będą skracane.
- Gdzie tu jest korzyść dla pracowników delegowanych? Ale nie czarujmy się, nie taki był cel dyrektywy. Celem dyrektywy nie była ochrona pracowników delegowanych i ich praw, tylko ochrona przed pracownikami delegowanymi lokalnych rynków pracy państw przyjmujących, przede wszystkim ze starej Piętnastki - powiedział Marek Benio.
Przedsiębiorcy będą się przenosić za granicę?
Dodał, że przerażające są pytania kierowane ostatnio do stowarzyszenia Inicjatywa Mobilności Pracy dotyczące ewentualnego przenoszenia firm za granicę. Jego zdaniem to oznacza, że ukryty cel dyrektywy został osiągnięty. Było nim wyeliminowanie świadczenia usług z zagranicy na rzecz zmuszenia do skorzystania ze swobody przedsiębiorczości, czyli do założenia przedsiębiorstw w państwach, w których te usługi są wykonywane.
- To oznacza już nie drenaż talentów, ale drenaż firm z obszarów, które doganiają centrum gospodarcze Unii Europejskiej. Te peryferia będą się jeszcze wolniej się rozwijały i wolniej doganiały centrum gospodarcze. Te utrwalenie i pogłębianie różnic gospodarczych. Unia powinna działać w odwrotny sposób, powinna dać państwom doganiających dać pewne fory, pozwolić im konkurować tymi drobnymi przewagami konkurencyjnymi, które mają - powiedział Marek Benio, dodając, że to Europa wielu prędkości.
IAR/dad