Byliśmy dla Rosjan żywymi tarczami - wspominają wydarzenia sprzed 12 miesięcy. Bojąc się ataków naszych wojsk agresor chował się za plecami cywilów - mówią o tragedii, która rozpoczęła się dla 350 mieszkańców wioski na początku marca 2022 roku.
Rosyjskie zbrodnie wojenne. "Zrobili z nas żywe tarcze"
Jahidne to spokojna wieś pod lasem, tuż przy trasie Kijów-Czernihów. Zza drewnianych płotów wyglądają białe domki z niebieskimi okiennicami. Rok temu uderzyły w nie pociski Rosjan, którzy próbowali okrążyć broniony przez Ukraińców Czernihów. Nie mogąc zdobyć miasta, okupanci zajęli wieś, a ludzi pod lufami karabinów spędzili do piwnicy szkoły, w której mieli swój sztab.
- Kiedy Rosjanie weszli, zaczął się kompletny chaos. Zaczęli strzelać do ludzi i walić z czołgów w budynki. Wyciągali nas z domowych piwnic, w których się ukrywaliśmy, i spędzali tutaj, do szkoły. Żeby nasi ich nie atakowali, zrobili z nas żywe tarcze - opowiada szkolny konserwator Iwan.
60-letni mężczyzna prowadzi do piwnicy szkoły, na której drzwiach ktoś niezdarnie namalował czerwoną farbą napis "dzieci". - W całym tym korytarzu siedzieli ludzie, jeden na drugim. Miejsca na leżenie nie było. Tutaj, w tym pomieszczeniu, było 22 osób, pięcioro dzieci i dorośli - pokazuje komórkę o powierzchni kilkunastu metrów kwadratowych.
Rosjanie strzelali do ludzi chowających zmarłych
Na ścianach widać dziecięce rysunki i wypisany długopisem na tynku kalendarz. Obok niego imiona i nazwiska. - Prowadziliśmy kalendarz, bo nie wiedzieliśmy, czy to piątek, sobota czy niedziela. Czasem nie wiedzieliśmy nawet, czy to dzień czy noc. Pisaliśmy też, kto tu siedział i kto tutaj zmarł - mówi.
Uwięzieni mieszkańcy Jahidnego nie mieli dostępu do toalet, dlatego Rosjanie wydali im wiadra. Potrzeby fizjologiczne załatwiali przy wszystkich tam, gdzie ich przetrzymywano. Większość ludzi siedziała na betonowej podłodze. Często obok zwłok, których okupanci nie pozwalali wynosić na zewnątrz.
- Kiedy ludzie umierali, składaliśmy ich w kotłowni, a potem prosiliśmy Rosjan o pozwolenie, żeby przewieźć ciała na cmentarz. Woziliśmy na taczkach, a oni dla zabawy do nas strzelali, więc uciekaliśmy. W końcu trzeba było jednak wrócić, żeby pochować, żeby psy ich nie pozjadały - wyznaje Iwan.
W potwornych warunkach przetrzymywano też dzieci
Trzydziestoletnia Wiktoria trafiła do piwnicy z trójką dzieci, mężem oraz swoimi rodzicami. Najstarsze dziecko miało 11, średnie dziewięć lat, a najmłodsze rok i dwa miesiące.
- Rosjanie dawali nam na początku swoje racje żywnościowe, ale nie mieliśmy jak ich podgrzać. Najmłodsza córka nie spała, krzyczała domagając się mleka. Wreszcie pozwolili mojej mamie iść do domu, żeby wydoić krowę. Szczęśliwie się uratowała, bo prawie wszystkie krowy we wsi pozabijali - wspomina.
Rosyjscy żołnierze kwaterowali na górnych kondygnacjach szkoły, gdzie do dziś leżą części ich mundurów, rozbite słoiki i butelki oraz opakowania po jedzeniu z pięcioramienną gwiazdą. Kiedy schodzili do piwnicy, mówili więzionym, że Ukrainy już nie ma, sąsiednie wsie nie istnieją, że rozbili Czernihów i Kijów. Często byli pijani.
- Przyszedł pijany żołnierz, któremu, jak to mówią, się zachciało. Czepiał się to jednej dziewczyny, to drugiej. Odepchnęłam go, zaczął padać, ledwie zdążyłam odsunąć dziecko, bo przewróciłby mu się na głowę. Byliśmy przerażeni - wyznaje Wiktoria.
"Małe dzieci się dusiły"
- Ludzie tracili rozum, bo na dwór wypuszczali nas raz na dwa dni. Położyłam się na podłodze, ktoś szukał toalety i nie mógł jej znaleźć, więc załatwił się prosto na moją głowę. Były krzyki i wrzaski, bo brakowało tlenu - dodaje.
Brak powietrza w zatęchłych pomieszczeniach piwnicy pamięta także przechodząca obok szkoły pani Kateryna. Około 70-letnia kobieta z trudem dzieli się wspomnieniami z marca ubiegłego roku.
- O jakich warunkach można mówić, jak nas, prawie 400 ludzi, trzymali na 150 metrach kwadratowych! Jakie warunki, skoro tam były dzieci obok leżących ludzi, których powynosili z domów na noszach, żeby tutaj umierali. Wynosili ich potem na tych noszach martwych, zasypywali chlorem. Dusiliśmy się tam, małe dzieci się dusiły! - niemal wykrzykuje.
138 osób na 76 metrach kwadratowych
Mykoła Kłymczuk jako jedyny przedstawia się z imienia i nazwiska. Wspomina, że siedząc prawie miesiąc w piwnicy, dostał odleżyn. Pomieszczenie, w którym siedział, miało 76 metrów kwadratowych.
- 76 metrów i 138 ludzi. Miałem dla siebie pół metra. Siedziałem na ławce. Kiedy człowiek jest chory i leży, to dostaje odleżyn. Ja miałem odleżyny pośladków. 25 dni tylko siedzisz. Siedzisz nocą, siedzisz w dzień. Za mną była drabinka gimnastyczna, przywiązywałem się do niej szalikiem, żeby nie upaść - opowiada.
Mężczyzna uważa, że to, jak Rosjanie traktowali jego i innych mieszkańców wioski, sprawia, że nie można nazywać ich ludźmi. - Nie uważam ich za ludzi, to są jakieś inne istoty. Męża mojej kuzynki zastrzelili na progu własnego domu. Leżał tam 15 dni. Potem go pochowali w ogródku, ale zaminowali grób. Dopiero później został ekshumowany i normalnie pochowany - mówi.
Muzeum rosyjskich zbrodni w szkole
Po wydarzeniach marca ubiegłego roku mieszkańcy Jahidnego z trudem wracają do normalnego życia. Dzieci nie powróciły już do nauki w szkole, w której były przetrzymywane. Dwójka starszych dzieci Wiktorii uczy się w sąsiedniej wsi. Na pytanie, czego życzyłaby swoim oprawcom, młoda kobieta odpowiada, że czas leczy rany.
- Może jestem za dobra, ale życzę im, żeby przeżyli to, co my. Nie chciałabym jednak, aby spotkało to ich własne dzieci - zastrzega.
- Minęło już trochę czasu. Wcześniej czułam do Rosjan nienawiść, a może tylko pogardę. Oni nie zachowywali się jak ludzie. Nie dość, że wszystko powynosili z domu, to jeszcze w nim się załatwiali. Nazywali nas tępymi chochłami, mówili, że Putin nauczy nas żyć. Tyle mieli do nas nienawiści. Tak, teraz nimi gardzę - wyznaje pani Kateryna.
Rosyjskie wojska opuściły Jahidne 31 marca 2022 r. Wspominając tamte wydarzenia konserwator szkolny Iwan ukradkiem ociera łzy. - Zniszczoną szkołę posprzątamy, wyczyścimy i wyremontujemy. Chcemy urządzić w niej muzeum, żeby nasze dzieci... żeby ludzie, którzy tego nie widzieli, zobaczyli, co tutaj było - mówi łamiącym się głosem.
Czytaj również:
PAP/jmo