- Melchior Wańkowicz dał prawdziwy obraz bitwy ujęty przede wszystkim od strony przeżyć człowieka. Być może, że według zasad suchej nauki, książka ta nie jest "historią", jest jednak na pewno wiernym świadectwem wielkości ducha żołnierza polskiego, objawionego w najdoskonalszej formie ofiary życia i krwi. Dramatyczny przebieg ciężkich walk, zaobserwowany dobrze i z wielkim talentem przedstawiony, budzi w nas nie tylko uczucie grozy bitewnej, lecz przede wszystkim – podziw i szczere uznanie dla bezgranicznej ofiarności żołnierza – napisał gen. Władysław Anders w tekście, który został opublikowany w skrócie książki "Było to pod Monte Cassino", która ukazała się w Londynie w 1954 r. nakładem Komitetu Obchodu Dziesięciolecia Bitwy o Monte Cassino.
W chwili wybuchu II wojny światowej pisarz, dziennikarz i publicysta Melchior Wańkowicz (1892-1974) wyjechał do Rumunii, a latem 1940 roku przedostał się na południe Europy, przebywał na Cyprze, potem w Palestynie. Tutaj wojenne losy po raz kolejny połączyły go z Jerzym Giedroyciem, który był kierownikiem Redakcji Czasopism i Wydawnictw Wojskowych najpierw w Wydziale Propagandy, a później oddziału Kultury i Prasy 2. Korpusu Polskiego. - Wańkowicz był w trudnej sytuacji materialnej. Dlatego też Giedroyć, z którym spotkał się jeszcze w Bukareszcie, Rumunii, zaproponował gen. Władysławowi Andersowi, aby zatrudnił Wańkowicza w charakterze korespondenta wojennego. Pisarz, który był sławny już w okresie międzywojennym, posiadał talent pisarski, szczególnie reporterski, łatwość operowania słowem, pisał w sposób plastyczny, obrazowy i posiadał dobry kontakt z ludźmi, z którymi potrafił rozmawiać, wyciągać potrzebne informacje. Był więc idealnym kandydatem - powiedziała dr Małgorzata Ptasińska. Wańkowicz wraz z 2. Korpusem został przeniesiony z Bliskiego Wschodu na Półwysep Apeniński. - Właśnie jako korespondent wojenny wziął udział w walkach o Monte Cassino - dodała.
Szczegółowy reportaż z pola bitwy
Swoją relację bitwy Wańkowicz postanowił zawrzeć w bardzo szczegółowym reportażu, monumentalnym trzytomowym dziele. Głównymi jego bohaterami nie są jednak gen. Władysław Anders czy inni dowódcy brytyjscy, amerykańscy i francuscy, ale nade wszystko polscy żołnierze. - To właśnie oni, walcząc na Monte Cassino, walczyli o wolną Polskę zgodnie ze słowami swego dowódcy - gen. Andersa i swym najgłębszym przekonaniem, dając świadectwo męstwa i niezachwianego ducha wiary w jej sens. Wańkowicz opisał ich walkę z pozycji oddolnej, ze strony szeregowych żołnierzy. Obserwował ich, rozmawiał z polskimi żołnierzami, zbierał relacje od nich. Opisał ich codzienne wyzwania, niepewność i lęk, ale także bohaterstwo i miłość ojczyźnie. We wnikliwy sposób opisał również dramat tej bitwy, która mimo zwycięstwa, przyniosła ogromne straty osobowe" – powiedziała historyczka. "Wartość reportażu Wańkowicza jest zatem ogromna, stanowi najpełniejsze świadectwo bohaterskiego, polskiego czynu zbrojnego w czasie II wojny światowej. Oczywiście, finalną formę dzieło przybrało już po bitwie, jednak Wańkowicz na bieżąco sporządzał notatki" – zaznaczyła. Książka rozrosła się do trzech tomów ukazujących się kolejno w latach 1945-1947 w Rzymie i Mediolanie, pod tytułem "Bitwa o Monte Cassino".
Kwestia udziału Polaków w bitwie
W książce Wańkowicza pojawia się również wątek podjęcia decyzji o udziale Polaków w bitwie. - Pisarz zaznaczył, że gen. Anders sam podjął decyzję o włączeniu się Polaków do walki o zdobycie masywu i klasztoru Monte Cassino. Wskazał również, że gen. Anders zdawał sobie sprawę z ogromnej ceny, jaką finalnie przyszło zapłacić 2. Korpusowi Polskiemu. Wiedział jednak, że nie było innego wyjścia – gdyby Polacy nie przyjęli propozycji brytyjskiego dowódcy 8 Armii gen. Oliviera Leese, Sowieci wykorzystaliby to przeciwko nam jako argument, że nie chcieliśmy walczyć z Niemcami - powiedziała badaczka.
Pierwsze wydanie książki - pierwszy tom - ukazał się w 1945 roku w Rzymie. - Zrobiło ono ogromną furorę, zwłaszcza wśród żołnierzy walk spod Monte Cassino, stacjonujących wówczas na Półwyspie Apenińskim. Wańkowicz był zresztą osobą bardzo lubianą w 2. Korpusie, traktowano go jak jednego ze swoich, chociaż nie był zawodowym żołnierzem, nie walczył z bronią w ręku, ale piórem. Przemawiała przez niego sympatia, empatia i zrozumienie wobec drugiego człowieka, polskiego żołnierza - powiedziała dr Ptasińska. - Ponadto reportaż był świetnie napisany, do dziś czyta się go jednym tchem. Jest tak obrazowo napisany, że czytając można odnieść wrażenie, że samemu uczestniczy się w bitwie. Plastyka słowa, obrazowość reportażu nieprawdopodobnie przemawia do naszej wyobraźni - podkreśliła. - Docenić należy także kunszt edytorski pierwszego wydania, opatrzonego ilustracjami, autentycznymi zdjęciami żołnierzy z pola walki, które stanowiły znakomite uzupełnienie tekstu. Nad całością od strony redaktorsko-edytorskiej dzieła czuwali znakomici artyści w sztuce edytorskiej książki: Stanisław Gliwa oraz bracia Leopold i Zygmunt Haar - zaznaczyła Małgorzata Ptasińska.
Istotne tło historyczne
Badaczka zwróciła również uwagę na kontekst historyczny, w jakim reportaż trafił do rąk czytelników. - W 1945 roku było już wiadomo, że Polska znalazła się pod okupacją sowiecką. Masa żołnierza polskiego stacjonowała wciąż w Europie, we Włoszech, czekając na wybuch III wojny światowej, która przyniosłaby Polsce niepodległość. Książka Wańkowicza krzepiła, dodawała otuchy i pokazywała sens walki, mimo ogromnych strat w osobach i tego, że udział w bitwie o Monte Cassino nie przyniósł żołnierzom tego, czego tak bardzo pragnęli, czyli powrotu do wolnej Polski - powiedziała.
Po wojnie Wańkowicz zamieszkał w Londynie. Uznał, że do Polski nie ma po co wracać, zwłaszcza że jego starsza córka Krysia, żołnierz "Parasola", zginęła w Powstaniu Warszawskim, a żoliborski "Domeczek" został zburzony. W 1949 r. Wańkowicz przeniósł się do Stanów Zjednoczonych, gdzie osiadła jego druga córka – Marta. Pisarz nie odnalazł się jednak w amerykańskiej rzeczywistości, w maju 1958 roku powrócił do Polski. - Wańkowicz przyjechał do Polski już 1956 roku, na fali zmian popaździernikowych. Na ostateczny powrót do ojczyzny zdecydował się jednak dwa lata później - przypomniała historyczka.
Pierwsze wydanie w rekordowym nakładzie
Pierwsze wydanie reportażu ukazało się w Polsce w 1957 roku. Pierwszy nakład wynosił 30 tys. egzemplarzy, rok później dokonano 20-tysięcznego dodruku. - W tamtych czasach 50 tys. było nakładem ogromnym. W zupełnie innych warunkach niż miało to miejsce na emigracji, Wańkowicz trafił do swoich czytelników, do swojej publiczności czytającej, do której tęsknił, na której mocno mu zależało. Na emigracji żył w bardzo trudnych warunkach - powiedziała dr Ptasińska.
Reportaż wydany w Polsce pt. "Szkice spod Monte Cassino" okazał się jednak skróconą wersją książki. - To był duży błąd Wańkowicza, że zgodził się na takie rozwiązanie. Jego nazwisko było głośne, komunistycznym władzom zależało na powrotach do kraju osób, tego formatu co pisarz. Uważam, że Wańkowicz mógł wynegocjować jednak pełne wydanie "Bitwy o Monte Cassino", być odważny i nieustępliwy wobec ówczesnych władz komunistycznych w Warszawie. Tymczasem zdecydował się na okrojenie i przebudowanie swojego reportażu - powiedziała dr Ptasińska.
Zdjęcie autora zdobi okładkę
W polskim wydaniu zmieniono także zdjęcie otwierające książkę. - W wydaniu emigracyjnym umieszczono fotografię gen. Andresa, natomiast polski tom otwiera duże zdjęcie autora. Zdjęcie Wańkowicza nie budziłoby kontrowersji, gdyby znalazło się w jeszcze wojennym wydaniu. Ocenzurowanie, okrojenie dzieła i zamiana fotografii wywołały na uchodźstwie niepochlebne opinie. Uważano m.in., że nie potrzebnie okrojono książkę, szczególnie o fragmenty dotyczące losów Polaków w Związku Sowieckim po 17 września 1939 roku, że zdjęcie gen. Andresa powinno się w niej znaleźć - zaznaczyła. Wydanie krajowe książki spotkało się z bardzo dobrym odbiorem czytelników.
- Znaczenie tej książki jest ogromne. Jest ona pierwszą i wręcz najważniejszą – jeśli chodzi o gatunek – pozycją poświęconą bitwie o Monte Cassino - podkreśliła dr Małgorzata Ptasińska. - Ukazuje prawdę o niezłomnej walce żołnierza polskiego w niezwykle trudnych okolicznościach zarówno na froncie włoskim, jak w ówczesnej sytuacji politycznej, kiedy losy powojenne Polski były już de facto przesądzone - podkreśliła Małgorzata Ptasińska.
PAP/dad