"Znałem dobrze (rosyjskiego dysydenta - red) Władimira Bukowskiego, którego książka: "Proces moskiewski" zawiera wiele elementów mówiących o tym, co zapobiegło procesowi nad osądzeniem komunizmu. Ale nie tylko sprzeciw klasy politycznej przeszkodził Jelcynowi w działaniu. Zdelegalizował on Partię Komunistyczną, ponieważ uważał ją za główną przeszkodę w swojej polityce. Ale po dwóch miesiącach zrozumiał, że proces nie leży w jego interesie politycznym, a nawet może być dla niego niebezpieczny, ponieważ jest wysokim przywódcą tej partii! Powiedziałbym jednak, że to my, narody Europy Środkowo-Wschodniej, ponieśliśmy w tej sprawie porażkę. Nie było wystarczającej woli politycznej, aby ocenić przeszłość" - stwierdził Kamiński na łamach "Le Figaro".
Historyk przypomina, że w Polsce toczyły się procesy funkcjonariuszy bezpieczeństwa niskiego i średniego szczebla, którzy dopuszczali się tortur i zabijali ludzi.
Dwie fale aktów oskarżenia
"Właściwie były dwie fale aktów oskarżenia: pierwsza z początku lat 90., za rządów Mazowieckiego, dotycząca zbrodni popełnionych w latach 70. lub na początku lat 80., w czasie stanu wojennego. Ale wtedy ci ludzie byli już starzy, wielu zmarło w trakcie postępowania i szybko zauważyliśmy, że w tym procesie prawnym pojawiają się konkretne problemy. Arsenał prawny nie był wystarczający i to się zmieniło dopiero po utworzeniu Instytutu Pamięci Narodowej, bo mieliśmy wówczas specjalną kwalifikację do zbrodni komunistycznych. Drugim problemem było to, że przeważająca większość sędziów pozostała komunistami. System nie uległ zmianie poza formą modernizacji i wprowadzeniem niezawisłości sędziowskiej" – przypomina Kamiński, wyjaśniając rolę Instytutu Pamięci Narodowej w sądzeniu zbrodni komunistycznych w późniejszym okresie.
Kamiński tłumaczy różnice w postrzeganiu wojny, historii i komunizmu przez Wschód i Zachód Europy. "Kiedy w 2004 roku weszliśmy do Unii Europejskiej, stanęliśmy w obliczu zderzenia wizji między Zachodem a Wschodem. Zwłaszcza jeśli chodzi o II wojnę światową i okres powojenny. Europejczycy z Zachodu nie rozumieli, że u nas koniec wojny nie jest postrzegany jako wyzwolenie!".
"Moglibyśmy zapobiec wojnie na Ukrainie"
"Moglibyśmy zapobiec wojnie (na Ukrainie - przyp.red,), gdyby nastąpiła realna dekomunizacja, choćby w sensie symbolicznym. Oczywiście najlepszą opcją byłby trybunał norymberski w latach 90. Bo to uniemożliwiłoby byłemu pułkownikowi KGB dojście do władzy dziesięć lat po upadku ZSRR! Ale nawet potem można było zrobić więcej, aby ostrzec Zachód" – twierdzi historyk.
Kamiński ostrzega, że: "Idea komunizmu była bardzo popularna i nadal jest, szczególnie w zachodnich kręgach intelektualnych." Zdaniem historyka Zachód nie był zainteresowany osądzeniem zbrodni komunizmu. "Popierał zmianę ustroju gospodarczego i reformy administracyjne, nie zrobił jednak nic w kwestii sądzenia zbrodni, choć Niemcy miały w tej kwestii doświadczenie. Zachód w ogóle nie myślał o potrzebie symbolicznego zwycięstwa. Ale taki był sens Norymbergi: ci, którzy wygrali wojnę, postawili przed sądem tych, którzy przegrali i popełnili zbrodnie. W 1991 roku, po upadku ZSRR, wręcz przeciwnie, mówiono, że wszyscy wygrali!".
PAP/dad