Moment, gdy konwój z Polski przywiózł tu dary w ramach projektu Poland Helps, to dobra okazja, by porozmawiać z mieszkańcami Darjiwki. Tłum zebrany przed budynkiem rady miejskiej świadczy o tym, że ludzie tutaj mają ogromne potrzeby. Czekają na dary. Wszystko ich interesuje: jedzenie, konserwy, kabanosy, ale szczególnie cieszy ich pościel. Niestety nie starczy dla wszystkich.
Młoda kobieta z córką chętnie odpowiada na pytanie, jak tu było w czasie okupacji. - Bardzo ciężko było, nie tak ciężko jak w innych miejscach, gdzie była katastrofa. Ale i tak psychicznie to było ciężkie, bo oni ciągle tu byli, od rana do wieczora, całymi dniami, wszędzie byli, wszędzie - wspomina mieszkanka Darjiwki. - Z zagrody nigdzie nie wychodziliśmy, baliśmy się… bo to źli ludzie byli. Oni mogli o 5 rano przyjść do domu, w nocy przeszukiwać chaty, kiedy im się zachciało. Łazili gdzie chcieli, chodzili bez pozwolenia do domu, zaglądali do szaf, komód, szafek, gdzie można i nie można. U nas nie, ale były miejsca, gdzie zabrali jedzenie. Myśmy, szczerze mówiąc, chowali jedzenie, bo jak by przyszli i zabrali, to dzieci by głodowały. A teraz dziękujemy naszym żołnierzom. Myśmy czekali 9 miesięcy by nas wyzwolili - nie da się tego inaczej nazwać - z więzienia. Teraz jesteśmy wolni - mówiła kobieta.
W ostatnich słowach słychać prawdziwą wdzięczność za wyzwolenie. U kolejnej starszej kobiety nie ma już tyle entuzjazmu, ale również oskarża okupantów o złe warunki życia. - My ich tu nie wzywaliśmy, my ich tu nie prosiliśmy, a teraz co robić? A teraz pracy przez nich nie ma, jak tu żyć? Emerytury nie dostaniesz, w kolejce stój, kłótnie, wulgaryzmy, przekleństwa, niczego i tak nie dostaniesz - przyznała.
Doświadczenia okupacji to nie tylko świat dorosłych. Dzieci też odczuwały jej grozę. Opowiada mała Waleria, jakie emocje związane były z tym okresem – strach przed Rosjanami i radość z wejścia żołnierzy ukraińskich. - Szczerze mówiąc myśmy pierwsze dni bali się nawet z chaty na podwórko wyjść, nawet nogą próg przekroczyć. Cały tydzień nie mogłam się wody napić, bo bałam się to studni wyjść. A jak nasi przyszli, nie mogłam uwierzyć, że przyszli, tak byłam szczęśliwa, że słowami tego nie przekażesz. Ja tyle łez wypłakałam, że jak nasi przyszli, to nie było czym płakać. To było tyle radości, że nie potrafię tego słowami przekazać - mówiła wzruszona Waleria.
Mama Walerii opowiadała, że córka na widok ukraińskich żołnierzy krzyczała: "to naprawdę wy? Jesteście prawdziwi?"
Wszyscy mieszkańcy Darjiwki bez względu na wiek przeszli kurs znajomości rodzajów broni. Relacjonowała przeżycia swojej rodziny młoda kobieta. - Bardzo duże wybuchy, ostrzały. Mój mąż codziennie jeździ do Chersonia do pracy, pod ostrzał moździerzy wpada od ruskich. Kiedyś nie pomyślałabym, że nauczę się rozróżniać, gdzie moździerze, gdzie nas ostrzeliwują, gdzie nasi strzelają, gdzie Grady, gdzie jeszcze coś. Nawet dzieci, moje dziecko ma 5 lat i mówi: "mamo zobacz, Grady idą". Ona już wie co to grady. To straszne, że dzieci to wszystko rozróżniają. Moje dziecko wie, kiedy Grady, kiedy ostrzał, kiedy nasi strzelają - mówiła matka dziewczynki.
Zadałem pytanie mieszkańcom Dariwki, czy Rosjanie to ciągle bratni naród, jak niegdyś tu mówiono? Odpowiedź była do przewidzenia. - Kiedyś mówiono: "Rosja, Białoruś, Ukraina – trzy siostry". Teraz to już tych trzech sióstr nie będzie. Jedna z nich wypadła, tym bardziej, że to był ich wybór. To nie my przyszliśmy do nich z wojną, to oni przyszli - mówili.
Wojska rosyjskie opuściły te tereny w połowie listopada, ale cały czas trauma okupacji tkwi w mieszkańcach Chersonia i okolic. Jak powiedziała nasza rozmówczyni, nie ma już powrotu do mitu bratniej Rosji. Po tych miesiącach okupacji mieszkańcy południa Ukrainy na pewno nie zapragną już być częścią "rosyjskiego świata".
Wojciech Jankowski
dad