Euro 1992 - eksplozja "duńskiego dynamitu"
W rozgrywanym w Szwecji turnieju wzięło udział zaledwie 8 drużyn, więc sama obecność w europejskiej elicie była powodem do dumy i sporej satysfakcji. Duńczycy na imprezę dostali się "tylnymi drzwiami". Ekipa trenera Seppa Piontka odpadła bowiem w kwalifikacjach do turnieju, zajmując w eliminacyjnej grupie drugie miejsce za Jugosławią. Na 11 dni przed rozpoczęciem Euro Organizacja Narodów Zjednoczonych wydała jednak Rezolucję nr 757, której jeden z punktów zabraniał reprezentacji Jugosławii udziału w zawodach rangi międzynarodowej z uwagi na wojnę na Bałkanach. Ich miejsce zajęli właśnie Duńczycy.
Misja "zebrania" przebywających na wakacjach piłkarzy i poprowadzenia "urlopowiczów" na turnieju została powierzona Richardowi Moellerowi Nielsenowi. Trzeba jednak przyznać, że duński szkoleniowiec miał do dyspozycji kilku wyśmienitych zawodników, z Brianem Laudrupem (Bayern Monachium) i Peterem Schmeichelem (Manchester United) na czele.
Pod względem personaliów Duńczycy nie mogli się jednak równać z Anglikami i Francuzami, którzy mierzyli się z nimi w grupie. Sensacyjnie do półfinałów awansowali Duńczycy oraz Szwedzi. Podopiecznym trenera Nielsena udało się pokonać 2:1 "Les Bleus" po golach Henrika Larsena i Larsa Elstrupa i bezbramkowo zremisować z Anglią, co wystarczyło do zajęcia 2. lokaty.
W półfinale na Duńczyków czekali naszpikowani gwiazdami obrońcy tytułu z 1988 roku - Holendrzy. Van Basten, Rijkard, Bergkamp i spółka musieli jednak uznać wyższość rywali - po remisie 2:2 zwycięzcę wyłonił konkurs "jedenastek". Pomyłka Van Bastena wystarczyła bezbłędnym Duńczykom, którzy zameldowali się w finale. Tam ograli Niemców 2:0.
O tym, jak wielką sensacją był triumf Danii, najlepiej świadczą słowa napastnika triumfatorów Euro 1992 Kima Vilforta. - Nie mogliśmy nikogo zawieść, bo nikt na nas nie stawiał. Każdy inny wynik niż komplet porażek po 0:5 przed turniejem przyjęlibyśmy jako sukces - mówił po zakończeniu turnieju.
Euro 1996 - czeski "Kopciuszek" omal nie został królową balu
Gdy przed Euro 1996 eksperci przyglądali się tabeli grupy C, bez wahania typowali: w następnej rundzie zagrają Niemcy i Włosi, "z automatu" skreślając Czechów i Rosjan. Nasi południowi sąsiedzi rozpoczęli turniej zgodnie z ich przewidywaniami, przegrywając 0:2 z Niemcami. Później jednak przyszła sensacyjna wygrana z Włochami (2:1) i remis 3:3 z Rosją, który w 88. minucie gry uratował Vladimir Smicer. 4 punkty wystarczyły, by awansować do fazy pucharowej, bowiem Czesi mieli lepszy bilans bezpośredni z Włochami, którzy uzbierali tyle samo "oczek".
Szybko okazało się, że awans nie był przypadkiem. Nikomu nieznani wcześniej Czesi mieli w składzie dopiero rozpoczynających międzynarodowe kariery Pavla Nedveda (Sparta Praga), Karela Poborsky'ego (Slavia Praga), Patrika Bergera (Borussia Dortmund) i wspomnianego wcześniej Smicera (Slavia Praga), którzy szybko stali się gwiazdami europejskiego futbolu.
W drodze do finału Czesi "odprawili" Portugalię z Luisem Figo i Rui Costą w składzie, a także Francuzów, którzy mogli liczyć m.in. na Zinedine'a Zidane'a, Laurenta Blanca czy Bixente Lizarazu.
W finale podopieczni Dusana Uhrina ponownie trafili na Niemców. W 59. minucie gry sensacyjnie objęli prowadzenie po golu Bergera z rzutu karnego. Później jednak sprawy w swoje ręce wziął Olivier Bierhoff, który najpierw wyrównał stan rywalizacji, a w dogrywce zdobył "złotego gola", automatycznie kończącego rywalizację.
Mimo porażki w finale piłkarska Europa zachwyciła się czeskimi graczami. Tuż po turnieju Nedved trafił do Lazio, Berger do Liverpoolu, a Poborsky do Manchesteru United. Przez kolejną dekadę Czesi byli już traktowani nie jako futbolowy "Kopciuszek", ale groźna ekipa, mogąca sprawić problemy każdemu.
Euro 2004 - grecki pragmatyzm i łzy Cristiano Ronaldo
Już w pierwszym spotkaniu rozgrywanego w Portugalii Euro 2004 Grecy zaprezentowali się kibicom z możliwie najlepszej strony, sensacyjnie pokonując gospodarzy 2:1. Wówczas wydawało się, że to jedynie jednorazowy "wystrzał" ekipy z Peloponezu, która prezentowała dość siermiężny i do bólu pragmatyczny futbol, połączony z rażącą nieskutecznością Portugalczyków. Okazało się jednak inaczej.
"Hellada" w grupie zremisowała z Hiszpanią (1:1) i przegrała z Rosją (1:2), co wystarczyło do awansu z 2. miejsca (za Portugalią). Niespodzianka przerodziła się w sensację, gdy podopieczni trenera Otto Rehhagela pokonali obrońców tytułu - Francję (1:0). To właśnie niemieckiego szkoleniowca, który wcześniej trenował m.in. Bayern Monachium i doprowadził do sensacyjnego mistrzostwa Niemiec Kaiserslautern, należy wskazać jako ojca sukcesu Greków.
Ultradefensywna taktyka, oparta na niskiej linii obrony, a w ataku na stałych fragmentach gry, była idealnie skrojona pod zawodników, których miał do dyspozycji. Defensywą "Hellady" dyrygowali doświadczony bramkarz Angelos Nikopolidis oraz stoper Traianos Dellas, w pomocy podania rozdzielał Jorjos Karagounis, natomiast w ataku na wysokie piłki czekali Angelos Charisteas i Zisis Vryzas.
W półfinale Grecy po dogrywce pokonali Czechów (1:0), a w finale ponownie ograli Portugalczyków (1:0), oddając tylko jeden celny strzał na bramkę rywali. W całym turnieju w 6 meczach strzelili zaledwie 7 goli, a mimo to zdołali sięgnąć po puchar, doprowadzając do płaczu młodziutkiego Cristiano Ronaldo.
W przeciwieństwie do wspomnianych powyżej Czechów, greccy zawodnicy nie zawojowali najmocniejszych lig Europy. Ich triumf do dziś pozostaje chyba najlepszym potwierdzeniem tezy, że futbol to najbardziej nieprzewidywalny sport zespołowy.
Euro 2008 - "niezniszczalni" Turcy...
Turniej w Austrii i Szwajcarii przyniósł aż dwóch niespodziewanych półfinalistów: Turcję i Rosję. Niestety podobnej sztuki nie dokonała reprezentacja Polski, która po raz pierwszy w historii zagrała na Euro, ale pożegnała się z imprezą już po trzech spotkaniach.
Turcy trafili do grupy z Czechami, Portugalią i Szwajcarią. Pierwszy mecz nie zapowiadał, że podopieczni Fatiha Terima będą rewelacją turnieju - gracze znad Bosforu gładko przegrali 0:2 z Portugalczykami. Ich dalszy udział w turnieju zawisł na włosku, gdy w kolejnym meczu przegrywali ze Szwajcarią po golu naturalizowanego rodaka Hakana Yakına. Końcówka należała jednak do nich - Semih Şentürk wyrównał, a Arda Turan w doliczonym czasie gry dał im zwycięstwo.
Jeszcze bardziej dramatyczna była sytuacja Turków w meczu "o wszystko" z Czechami, w którym na 15 minut przed końcem przegrywali 0:2. Ostatni kwadrans przyniósł jednak dwa gole Nihata i trafienie Ardy Turana, które dały awans Turkom. - Nie miało znaczenia, czy przegramy 0:2, czy 0:4, więc musieliśmy atakować - skwitował po meczu w swoim stylu trener Terim.
Ćwierćfinał z Chorwacją to kolejny materiał na hollywoodzki film - minutę przed końcem dogrywki Ivan Klasnic wyprowadził rywali na prowadzenie, ale strzałem wprost w okienko Turków w grze utrzymał Şentürk. Chorwaci już się nie pozbierali i przegrali w karnych.
Piękna historia podopiecznych Fatiha Terima zakończyła się dopiero w półfinale, ale i tam nie zabrakło emocji. Mimo plagi kontuzji i kilku wykluczeń za kartki (brakowało m.in. Ardy Turana i Nihata), Turcy postawili Niemcom trudne warunki. Decydujący gol na 3:2 padł dopiero w 90. minucie i to w bardzo kontrowersyjnych okolicznościach - Philipp Lahm skierował piłkę do siatki, gdy na murawie kontuzjowany leżał jeden z rywali.
...i nieobliczalni Rosjanie
Również kibice "Sbornej" na długo zapamiętają Euro 2008. Podobnie jak w przypadku Turków, pierwszy mecz nie ułożył się po myśli Rosjan - gładkie 1:4 z Hiszpanią nie wróżyło najlepiej na dalszą część turnieju. Podopieczni Guusa Hiddinka powetowali sobie jednak klęskę zwycięstwami z Grecją (1:0) i Szwecją (2:0), w barwach której grały takie tuzy jak Zlatan Ibrahimović, Fredrik Ljungberg czy Henrik Larsson.
Prawdziwym pokazem siły i prawdopodobnie najlepszym występem "Sbornej" w ostatnich latach było starcie z Holandią w 1/4 finału. Naszpikowana gwiazdami ekipa "Oranje" przeszła przez fazę grupową jak burza, rozbijając Francję (4:1) i Włochy (3:0). Prezentujący na Euro 2008 dynamiczny i odważny futbol Rosjanie szybko objęli prowadzenie z faworyzowanymi rywalami, dzięki trafieniu Romana Pawluczenki. W końcówce wyrównał Van Nistelrooy, ale dogrywka należała do świetnie przygotowanych fizycznie Rosjan. Po golach Dmitrija Torbinskiego i Andrija Arszawina to podopieczni trenera Hiddinka cieszyli się z awansu do półfinału.
Tam jednak ponownie trafili na Hiszpanów, na których nikt wówczas nie potrafił znaleźć recepty. Mimo gładkiej porażki 0:3 zawodnicy "Sbornej" wracali do kraju jako bohaterowie,
Warto zwrócić uwagę na fakt, że tylko jeden zawodnik z ówczesnej reprezentacji Rosji grał poza krajem (konkretnie Ivan Saleko z Nurnbergu). Po Euro ta sytuacja się zmieniła - brylujący w ekipie "Sbornej" Arszawin trafił do Arsenalu Londyn, Jurij Żirkow do Chelsea, a Roman Pawluczenko do Tottenhamu Hotspur. Doświadczenie z Premier League nie przyniosło jednak zbyt wielu korzyści dla drużyny, która w kolejnych latach nie osiągnęła podobnego sukcesu jak na Euro 2008.
Euro 2016 - "wejście Smoków"
Reprezentacja Walii, która na Euro 2016 przyjechała po 58 latach absencji na dużych międzynarodowych turniejach, kojarzy się z niezbyt wyrafinowanym stylem gry opartym na twardej walce, kontratakach i stałych fragmentach gry. Podczas Euro 2016 ekipa "Smoków" udowodniła jednak, że również w taki sposób można nie tylko osiągnąć sukces, ale również zdobyć serca kibiców.
Walijczycy trafili do grupy z Anglią, Słowacją i Rosją. Zespół "Smoków" do awansu poprowadził najdroższy wówczas piłkarz świata Gareth Bale, który strzelił po bramce w każdym ze spotkań. Ostatecznie Walia awansowała do fazy pucharowej z pierwszego miejsca dzięki wygranym ze Słowacją (2:1) i Rosją (3:0).
W 1/8 finału Walijczykom sprzyjało szczęście, gdyż trafili na innego outsidera, mianowicie Irlandię Północną. Fortuna uśmiechnęła się do nich również przy samobójczym trafieniu Garetha McAuley'a, które rozstrzygnęło losy spotkania.
Ćwierćfinał był już wyzwaniem innego kalibru - tam bowiem na Walijczyków czekali Belgowie, typowani jako jedni z głównych faworytów do mistrzostwa Europy. Edena Hazarda, Kevina De Bruyne i Romelu Lukaku zatrzymali jednak wyspiarscy "rzemieślnicy". Dla "Smoków" trafiali Ashley Williams (Swansea City), Sam Vokes (Bournemouth) i Hal Robson-Kanu (Reading), który w tym meczu zdobył "bramkę życia". Piękną przygodę Walijczyków zakończyła porażka 0:2 z późniejszym triumfatorem imprezy, Portugalią.
Polacy rozpoczną udział w Euro 2024 od starcia z Holandią (16 czerwca, Hamburg) >>> CZYTAJ WIĘCEJ
Potem zmierzą się z Austrią (21 czerwca, Berlin)>>> CZYTAJ WIĘCEJ
Mecz z Francją (25 czerwca, Dortmund) >>> CZYTAJ WIĘCEJ
Awans do 1/8 finału wywalczą po dwa zespoły z każdej grupy i cztery reprezentacje z trzecich miejsc.
/red