O ile poprzedni album Duran Duran, „Red Carpet Massacre” był ostatecznym odtrąbieniem końca ery Timbalanda jako producenckiego galactico, o tyle „All You Reed Is Now”, wprawdzie z mniejszą pompą, ale skutecznie wprowadza na pusty tron Marka Ronsona. Oto nowy guru studia nagraniowego wraz z grupą podupadłych w ostatnich latach idoli wysmażają światu coś na kształt popowego arcydziełka.
To właśnie tak powinna była brzmieć trzecia płyta Duran Duran. Po debiucie (1981) i będącym dziś już klasyką popu albumie „Rio” (1982) zespół w zadziwiający dla fanów sposób zaczął topić swój artystyczny potencjał. Od tamtego czasu Durani nie wydali właściwie ani jednej, równej płyty. Zdarzały się grupie jedynie celne, przebojowe single, ale o udanej i skończonej albumowej całości można było jedynie pomarzyć. Sklecony po ponad 20 latach oryginalny skład zdołał wprawdzie popełnić płytę „Astronaut”, ale była on jedynie zwiastunem ewentualnych tłustszych czasów w historii kapeli. Ewentualnych, bo nagrane pod przywództwem bardziej modnego niż twórczego Timbalanda „dzieło” kolejne okazało się największą katastrofą Duran Duran. Zamiast tłustych, nowoczesnych bitów i zawiniętych w nie mocnych melodii były wątłe, pozbawione iskry i pomysłu pierdoły, które po raz kolejny, tym razem bezwzględnie, zweryfikowały legendę zespołu.
Wyjścia były dwa – albo ostatecznie zamknąć kramik i cieszyć się spływającymi z kolejnych „definitywnych kolekcji” tantiemami, albo po raz pierwszy od prawie trzech dekad przypomnieć sobie i fanom patent na wiktorię w sosie własnym. Wybrano opcję drugą, a rezultat jest piorunujący!
Ronson zastosował podczas sesji śmiesznie prostą taktykę. Kiedy instrumentalno – melodyczne pitolongo w jakimś momencie przypominało klimat dwóch pierwszych longów Duran Duran, producent kazał im po prostu grać dalej. W niektórych przypadkach prosił Nicka Rhodesa, by ten wykreował dźwięki podobne do zamykającego album „Rio” utworu „The Chauffeur”. Simon Le Bon dodawał chwytliwe linie melodyczne, które Ronson z resztą ekipy poddawali sprawnej i cwanej obróbce. Tak oto powstała nowoczesna, ale jednocześnie kłaniająca się w pas klasyce z lat 80., przebojowa, tętniąca świeżą grą sekcji rytmicznej i wypakowana singlowymi kopniakami płyta.
Na „All You Need Is Now” dziwić może właściwie tylko utwór tytułowy. To taki industrial w ciemnych, ciężkich buciorach przesączony przez popową estetykę. Wybór tej piosenki na pierwszy singiel rozumiem jako fanaberię, bo konkurencja jest tu liczna i znacznie lepsza. Są jeszcze dwie instrumentalne wariacje na jej temat – prawdopodobnie podkreślające ważność tytułowej frazy, która według Johna Taylora jest „patrzeniem wstecz ze świadomością momentu, w którym jesteśmy tu i teraz”.
Jeszcze bardziej „tu i teraz” są kolejne fragmenty. „Being Followed”, „Girl Panic!”, „Safe”, „Other People’s Lives” to witamina c, godna pierwszych ważnych duranowych dopalaczy, takich jak „Careless Memories”, „Rio” czy „Girls On Film”. Jest tu też – według muzyków – „klasyczna ballada do kielicha i zagrychy”, czyli „Leave The Light On”, jest piękne prowadzenie melodii w ich najważniejszym od lat utworze – „The Man Who Stole A Leopard”, jest wreszcie „Before The Rain” - melancholijny finał z kapitalnym, ultrachwytliwym refrenem.
Słuchając tej płyty, po raz nie wiadomo który zastanawiam się, czego jeszcze można oczekiwać od Duran Duran? „All You Need Is Now” to jedno wielkie jajo z niespodzianką, w którego środku nie ma trudnej do składania tandety. Fajnie byłoby, gdyby zespół nabawił się jeszcze syndromu Małysza. Dwa dobre skoki oznaczają w przypadku tej grupy coś, co nie zdarzyło się jej przez prawie 30 lat – nagranie dwóch znakomitych płyt z rzędu. A kierownik Ronson niech nie opuszcza statku i zabierze się jeszcze za Depeche Mode. To byłby dopiero wypas!
Piotr Stelmach