Życie Mieczysława Weinberga nie było usiane różami. Urodzony 12 stycznia 1919 roku w Warszawie, a zmarł 26 lutego 1996 roku w Moskwie kompozytor i pianista mógłby mieć wiele powodów do narzekań – los doświadczył go szczególnie okrutnie i choć otrzymał wielki talent, to nie mógł się za życia cieszyć uznaniem na jakie zasłużył. Z opowieści jego przyjaciół wyłania człowiek cichy, spokojny, nieśmiały, zamknięty w sobie, ale nie mruk. Doświadczenia wczesnych lat życia, rodzinna tragedia i późniejsze życie w zbrodniczym, totalitarnym systemie, który w pewnym momencie postanowił go zniszczyć, układają się w pasmo tragicznych wydarzeń. Stąd i jego dzieła – bez względu na to czy symfoniczne, czy kameralne – naznaczone są cierpieniem, niepokojem, poczuciem katastrofy. Motyw wojny, bólu, rozpaczy, ale i pogodzenia się z życiem takim, jakie jest – to stała dominanta jego twórczości, sprawiająca jednak, że jego dzieła są tak intrygujące, porywają słuchacza, zmuszają do refleksji, nie pozostawiają obojętnym. Jako, że nie uległ on nigdy, podobnie jak jego przyjaciel, genialny rosyjski kompozytor Dmitrij Szostakowicz, pokusom awangardy, jego dzieła są przystępne i zrozumiałe nawet dla okazjonalnych bywalców sal koncertowych.
Miał zostać wibitnym chopinistą
Pierwszy talent do muzyki – a konkretnie fortepianu - odkrył w nim ojciec – Samuel, którego ten podpatrywał na próbach muzycznych w teatrach rewiowych. W wieku 12 lat znalazł się w klasie wybitnego pedagoga Józefa Turczyńskiego. W okresie swojej młodości Weinberg był uważany za wielki talent i szykowany na, kolejnego po Witoldzie Małcużyńskim, polskiego laureata Konkursu Chopinowskiego. - Józef Hoffman załatwił mu nawet studia w Filadelfii, ale problemem w staraniach o wizę do USA okazały się... żydowskie korzenie młodego pianisty – wspominała w "Notatniku Dwójki" Danuta Gwizdalanka, autorka pierwszej polskiej monografii, pod znaczącym tytułem "Mieczysław Wajnberg. Kompozytor trzech światów".
Niestety, rzeczywistość nie pozwoliła mu na zrealizowanie się w Polsce. Przyszedł rok 1939 i niemiecka nawałnica wdarła się w nasze granice, co zmusiło go do ucieczki na wschód. Pierwszym przystankiem była Białoruś. Tu otrzymał sowieckie obywatelstwo, a Sowiecki urzędnik, który wystawiał Polakom nowe dokumenty, kierując się jego narodowością, zapisał jego imię jako „Moisey” – to zaś spowodowało, że do dziś funkcjonuje on w źródłach zachodnich pod czterema wariantami nazwiska: Weinberg, Wajnberg, Vaynberg, Vijnberg i trzema wariantami imienia: Mieczysław, Moisei, Moisey. On sam zaś preferował wersję „Mieczysław Weinberg”, czyli imię i nazwisko używane w Polsce. Dopiero w latach 90. oficjalnie doprowadził do przywrócenia swego oryginalnego imienia w dokumentach. Dla bliskich i przyjaciół był Mietkiem.
Na Białorusi dalej szkolił się muzycznie – w klasie kompozycji. To tu powstały jego pierwsze dzieła, mocno osadzone w tradycjach muzyki żydowskiej. To tu usłyszał też V symfonię Dymitra Szostakowicza i doświadczenie to mocno wpłynęło na jego muzyczne zapatrywania. Odtąd stał się miłośnikiem twórczości tego jednego z gigantów XX wiecznej muzyki. Osobiście poznał go kilka lat później – stał się jego protegowanym, przyjacielem, a ich wzajemne muzyczne oddziaływania stanowią dziś ciekawy temat dyskusji ekspertów.
Znów trzeba uciekać
Zanim jednak do tego doszło, musiał znów uciekać. Po tym, jak Niemcy zaatakowały Sowietów w 1942 roku, Weinberg udał się aż do Taszkientu. Pracował w operze, ożenił się z Natalią Wowsi-Michoels, przeniósł się do Moskwy. Zarabiał pisaniem muzyki rozrywkowej – do radia, teatru, do szuflady zaś lądowały dzieła, które dziś stanowią o wartości jego twórczości. Artyści, pisarze, kompozytorzy nie mieli łatwego życia w ZSRS. Ci, którzy chcieli tworzyć niespętaną politycznie sztukę, a nie wpisywać się w zapotrzebowanie władz, ryzykowali życiem lub co najmniej ostracyzmem.
Dlatego też dzieła Weinberga zaraz po wojnie zostały skrytykowane za pesymizm – państwo sowieckie potrzebowało bowiem utworów, które będą skoczne, proste, zrozumiałe i zachęcające do wzmożonej, najlepiej stachanowskiej pracy. W 1948 roku wykonywanie części jego utworów zostało zakazane. Pięć lat później – gdy w ZSRS szalał antysemityzm – trafił na 11 tygodni do więzienia za „burżuazyjny nacjonalizm żydowski". Przed gorszymi konsekwencjami uratowała go śmierć Stalina.
Spacanie długu
W końcu przyszedł czas względnego spokoju. Jego kompozycje zaczęły spotykać się z coraz lepszym przyjęciem – zaczęli je grać najwybitniejsi sowieccy muzycy. Również jego występy pianistyczne cieszyły się uznaniem. Popularność zdobył dzięki muzyce do filmu „Lecą żurawie”. - Jeśli uważam siebie za osobę wyróżnioną poprzez ocalenie życia, fakt ten daje mi swoiste przekonanie, że spłacenie długu jest niemożliwe, że nawet ciężka praca twórcza dwadzieścia cztery godziny na dobę, przez cztery dni w tygodniu nie przybliży mnie ani o cal do tej spłaty - tłumaczył Mieczysław Weinberg.
Gwiazdą jednak nie był. Bardziej doceniali go jego koledzy ze środowiska niż krytyka i publiczność. Skromność, niepewność siebie, nie pozwoliły mu na wykonywanie swoich dzieł publicznie. Wolał grać muzykę swojego mentora i przyjaciela – Szostakowicza, który uznawał go za jednego z najwybitniejszych ówczesnych kompozytorów.
Chociaż do dziś większość krytyków ocenia, że w sprawach muzycznych łączyły ich relacje - mistrza ze zdolnym uczniem - to jednak baczniejsi obserwatorzy uważają, że mamy do czynienia z obopólnymi wpływami – widocznymi w szczególności w ich symfoniach i kwartetach smyczkowych. Weinberg, zgodnie ze swoją skromną naturą, skłaniał się jednak zawsze ku tej pierwszej wersji…
Idzie ku dobremu
W ostatnich latach na zachodzie Europy, ale także w Polsce zauważalne jest coraz większe zainteresowanie jego muzyką. Z rodzimych dyrygentów szczególne gratulacje należą się za promocję jego twórczości Gabrielowi Chmurze, który nagrał kilka płyt z jego utworami symfonicznymi. Z zagranicznych artystów chyba najwięcej zrobił do tej pory jeden z najlepszych skrzypków Gidon Kremer.
Zachodnie i polskie wydawnictwa mają wciąż jednak sporo do nadrobienia, gdyż Weinebrg pozostawił po sobie obszerny dorobek, na który składają się 153 utwory opusowane oraz kilkadziesiąt prac dla filmu, cyrku i radia. Ponad jedną trzecią jego spuścizny twórczej stanowią dzieła na orkiestrę, wśród, których najważniejsze miejsce zajmują 22 symfonie, a wśród utworów kameralny 17 kwartetów smyczkowych. Oprócz tego tworzył śpiewane po polsku, żydowsku i rosyjsku pieśni, pisał sonaty na fortepian, skrzypce, wiolonczele, koncerty, a także opery m.in "Pasażerki" oraz "Madonny i żołnierza".
Warto, żeby dorobek tego skromnego, mocno doświadczonego przez los artysty została wydobyta na światło dzienne.
Petar Petrović