W Jarocinie zobaczymy klasyczny skład Armii. Robert Brylewski na gitarze, Krzysztof "Banan" Banasik na waltorni. Niestety zabraknie zmarłego 2 miesiące temu wybitnego perkusisty Piotra "Stopy" Żyżelewicza.
Do drugiej płyty Armii przylgnęła łatka arcydzieła. Rzadko werdykt na temat polskich płyt rockowych jest aż tak zgodny. Słowo to odmieniane jest przez wszystkie przypadki, tak jakby "arcydzieło" było jakimś osobnym gatunkiem muzycznym. Albumy innych zespołów to płyty w gatunkach takich jak punk, metal, prog-rock, new wave, płyty wypełnione balladami, korzennym rock'n'rollem albo eksperymentami (jest oczywiście wiele opcji innych w tej wyliczance nie uwzględnionych). Tomek Budzyński, Piotr "Stopa" Żyżelewicz, Krzysztof "Banan" Banasik, Dariusz Malejonek i Robert Brylewski zabrali się natomiast na "Legendzie" za arcydzieło. "Arcydzieło" nie zawsze musi być do końca udane - liczą się ambicje, totalność wizji i chęć przygniecenia słuchacza. Taka właśnie jest "Legenda" - album, który nie idzie na kompromisy, będąc przy tym zamkniętym dźwiękowym światem. Firmowa dla Armii ściana dźwięku, gitar, klawiszy, fletu, instrumentów dętych dała niepodzielne, fizycznie obezwładniające brzmienie. Senne i jednocześnie pełne agresji. Ponure kolorystycznie, jednocześnie pełne podskórnego życia. Pompatyczny, kaznodziejski wokal Budzyńskiego podnosi jeszcze jego atmosferę. Słuchając „Legendy” nie mamy wątpliwości, że mowa jest o rzeczach wielkich, a koniec jest blisko.
Nad swoim drugim albumem zespół pracował przez kilka lat. Płytę przygotowywano na Mazurach w domu Marcina Millera, londyńskiego przyjaciela warszawskiej sceny punkowej. Położone w leśnej głuszy miejsce zamieniło się w coś w rodzaju komuny artystycznej. - Ta płyta powstawała niestereotypowo. Zespoły u nas są zepchnięte do piwnic. Zazwyczaj musieliśmy grać po jakichś norach. Tam warunki mieliśmy doskonałe. Duch tej płyty, jej wyjątkowa poezja, bierze się z miejsca, w którym ona powstawała – twierdzi Tomasz Budzyński – Gdyby ona powstawała w mieście, brzmiałaby zupełnie inaczej. Wieś, lasy, inny zapach, inne powietrze, zwierzęta podchodzą pod dom. W takich warunkach mieszkaliśmy przez dwa lata. To zrobiło ogromne wrażenie na nas i słuchaczach.
Twórcy "Legendy" sami określali swoją muzykę jako "bajkową". - Bajkowość Armii wynikała z atmosfery. Tworzyliśmy sporą załogę, wręcz rodzinę. Byli wśród nas ludzie tacy jak Sławek Gołaszewski czy Juras Giebułtowski. Przyjeżdżali do nas i mieszkali z nami różni artyści. Samo przebywanie z nimi tworzyło inną atmosferę. Żyło się w innym czasie, innym rytmem. Wszystko toczyło się wolniej niż w mieście. Mogliśmy grać w nocy, rano, w domu, na powietrzu. Ten klimat przenosił się na koncerty, bo jeździliśmy na nie całą załogą. Razem żyliśmy, jedliśmy, sprzedawaliśmy butelki, żeby mieć na jedzenie. "Banan" ćwiczył na waltorni w lesie. Mieszkały z nami koty i psy. Gdzie się nie ruszyliśmy szła za nami wataha zwierząt. W lesie 20 metrów od domu można było spotkać sarny i dziki. Czytałem wtedy "W poszukiwaniu straconego czasu" Prousta. Rodziły się dzieci. To była utopia. "Legenda" nosi w sobie ducha tych czasów. Gdy nagrywaliśmy gitarę w utworze "Legenda", w nocy podczas przerwy, przez otwarte okno usłyszeliśmy zawodzący śpiew ptaka. I Robert powtórzył ten dźwięk na gitarze, za chwilę już to graliśmy – wspominał w wywiadzie dla miesięcznika "Brum" Budzyński.
Radykalnym brzmieniem "Legendy" będzie się inspirować cała scena punkowa i jej okolice - od małych, szerzej nieznanych grup z Piły, Aliansu czy Świat Czarownic (produkowanych przez Robeta Brylewskiego) przez radykalny hc-punk Post Regiment i El Bandy po... Kult i Kazika Staszewskiego (w Armii występował wtedy etatowy waltornista Kultu "Banan"). Nikomu jak do tej pory nie udało się jednak zbliżyć do perfekcji dźwiękowego świata "Legendy".
Do monumentalnego przekazu dźwiękowego – połączenia orkiestralnego patosu i punk-rockowej energii pasowały teksty Budzyńskiego. Słuchając ich, jesteśmy przekonani, że nadchodzi apokalipsa, siły światła i ciemności miały zmierzą się w ostatecznej walce. Religioznawca i znawca poezji Jerzy Prokopiuk uznał teksty Budzyńskiego za perełkę poezji gnostyckiej. - Bardzo mi to schlebiało, bo rzeczywiście byłem pod wpływem gnozy chrześcijańskiej. Czytałem w "Literaturze na świecie" jego szkice o gnostycyzmie, Jungu, jego tłumaczenie „Podróży na wschód” Hessego (to także tytuł jednej z piosenek na "Legendzie" - przyp. PK). Utwór "Moja zemsta" to wręcz manifest gnostycyzmu – przyznaje Budzyński.
Na płycie udzielał się także Sławek Gołaszewski - duchowy guru polskiej alternatywy i pierwszy ideolog polskiego reggae. Już wtedy w liryce Budzyńskiego czuć było zapowiedź późniejszej przemiany w gorliwego chrześcijanina. Jak sam wspomina, w czasie koncertów czuł, że jego piosenki mają jakąś głębszą myśl. Szczególnie piosenka "Przebłysk" z tekstem: "Światło, świeć, światło, prowadź mnie, niech cię strzeże, niech cię wspiera światło!". "I powiem ci, że jak ja to śpiewałem, to jakiś głos w środku mówił mi Jezus Chrystus. Pamiętam, że to były jedne z najpiękniejszych chwil mojego życia. Wtedy płakałem w czasie koncertu, łzy mi leciały z oczu, normalnie. No i w końcu do tekstu światło, świeć dodałem Jezus Chrystus". Spotkało się to z wrogim przyjęciem publiczności, ale mi sprawiło ogromną przyjemność - mówił w jednym z wywiadów. Duchowa przemiana Budzyńskiego spowodowała z jednej strony nawrócenie kolegów z zespołu "Stopy" i Darka Malejonka, z drugiej - odejście Roberta Brylewskiego i "Banana". Wkrótce po wydaniu „Legendy” klasyczny skład Armii przestał istnieć. Był to w ogóle specyficzny moment w polskiej kulturze, bo podobny zwrotu ku chrześcijaństwu dokonywał się także w środowisku najbardziej wpływowego młodego pisma literackiego tamtego okresu, czyli obrazoburczego do niedawna „Brulionu”. Idee ruchu odnowy w Duchu Świętym pojawiały się też często w mediach publicznych.
Tak naprawdę "Legenda" to prawdziwy miszmasz wpływów. Wielu słuchaczy w tekstach Budzyńskiego doszukuje się odwołań do buddyzmu i jednocześnie tradycji ludowego chrześcijaństwa. Piosenka "Opowieść zimowa" nawiązuje do nocy wigilijnej Dnia św. Łucji (12/13 grudnia), kiedy dzień staje się najkrótszy w roku, a ludzie, zgodnie z wierzeniami, najbardziej narażeni są na działanie sił szatana. Na "Legendzie", jak na niemal każdym krążku firmowanym przez Budzyńskiego odnajdziemy mnóstwo inspiracji różnymi dziedzinami sztuki. Dwa utwory: "Dla każdej samotnej godziny" i "To, czego nigdy nie widziałem" to tłumaczenia tekstów Samuela Becketta i Leonarda Cohena. Okładka jest reprodukcją pracy Sawwy Brodskiego, rosyjskiego ilustratora, znanego m.in. ze zbioru ilustracji do radzieckiego wydania "Don Kichota". W tekstach Budzyńskiego słychać także echa twórczości Tolkiena, Williama Szekspira i poety T.S.Elliota.
Mimo bycia obiektem kultu, "Legenda" początkowo wcale nie okazała się wielkim sukcesem komercyjnym. Na Liście Przebojów Programu 3 "Opowieść zimowa" dotarła zaledwie do 33. miejsca. Jednak wystarczy wybrać się na jakikolwiek festiwal muzyczny, by zobaczyć rzesze młodych ludzi w koszulkach Armii. To najlepiej świadczy o tym, jak świetnie ta płyta zniosła próbę czasu i że specjalny koncert w Jarocinie jest rzeczywiście wyjątkowym wydarzeniem.
Czy czas kompletnych albumów takich jak "Legenda" bezpowrotnie już minął? Liderzy formacji, w rozmowie przeprowadzonej 12 lat temu dla pisma „Brum” nie mieli wątpliwości, że tak. Przełom lat 80 i 90. był da nich szczególnym momentem: - Wiadomo, że nie można było kupić tych wszystkich kolorowych odświeżaczy do łazienki, ale można było przeżyć za parę groszy. Potem górę wzięła ekonomia. Czas nagrywania "Legendy" to był ostatni akord komuny. Dopiero kiedy system się już kończył, znaleźliśmy sobie w nim miejsce. I niestety w nowym systemie znowu musimy uczyć się wszystkiego od nowa.
Piotr Kowalczyk