Manu Katche - "Third Round", 2010 ECM
Trzecia płyta Manu Katche ugruntowuje jego pozycję lidera i kompozytora. "Third Round" jest wśród trzech jego autorskich płyt wydanych przez ECM najbardziej melodyjna i naładowana największym optymistycznym przesłaniem. To zasługa grającego na saksofonie Tore Brunborga, który nie wychodząc poza mainstreamowe, proste granie, stawia przede wszystkim na barwę. Stąd gra zespołu pozbawiona jest pazura, bardzo często ogranicza się do jednego groovowego tempa. Trochę brakuje mi tu emocji, wszystko wydaje się aż nazbyt rozpisane na nuty i po prostu odegrane. Niestety, Katche nie prezentuje zbytnio swoich umiejętności, lecz skupia się raczej na utrzymaniu tempa zespołu. Dzięki temu krążek jest łatwy w odbiorze i nie stanowi wyzwania dla przyzwyczajonych do eksperymentowania z grą na pograniczu ciszy miłośników ECM. Melancholijne zmiany klimatu, przeciągłe, choć ograniczone frazy saksofonu, delikatna gra Jakoba Younga na gitarze i drugoplanowe partie pianisty Jansona Rebello stanowią najlepsze momenty na płycie (np. "Senses", czy "Une larme dans ton sourire"). Przesłodzony wokal, udzielającej się także na trąbce Kami Lyle to całkowite nieporozumienie. Szkoda, że z widoku znika też basista Pino Palladino, stary kumpel Manu, z którym ten gra już od ponad 25 lat. Za bardzo to płyta popowa, easylisteningowa, zbyt przesiąknięta drum & basem, jak na moje gusta. A może to pozycja w sam raz na wiosnę?
Mieczysław Burski
Stacey Kent "Raconte-moi…", 2010 EMI
Ta Pani nie jest z Francji?! Gdybym nie wiedział kim jest Stacy Kent, jedna z najlepszych współczesnych wokalistek jazzowych, odnosząca wielkie sukcesy medialne, doceniana przez krytyków i kochana przez publiczność na całym świecie, mogłabym się zdziwić jej najnowszym krążkiem. Mimo że pochodzi z Colorado, a studiowała w Londynie, to jednak kultura francuska jest 'jej konikiem'. Do chwili wydania "Breakfast On the Morning Tram", na której zaśpiewała trzy piosenki po francusku, niewielu o tym wiedziało. Teraz, wraz z krążkiem "Raconte-moi…", czyli „Odpowiedz mi…” nikt nie może mieć wątpliwości co pani Kent w duszy gra. Piękny, miękki, trochę dziecinny głos - w sam raz na wiosenny poranek lub śniadanie na trawie. Spokojna atmosfera, łagodne tonacje, emocje oscylujące w okolicach młodzieńczego (kobiecego) zakochania. Trochę bossa novy, odrobina jazzowych improwizacji i przede wszystkim francuska chanson z wyborem przede wszystkim uznanych francuskich pozycji, z kilkoma kompozycjami młodszych artystów. Krążek trąci trochę jednostajnością i przy kilku odsłuchach może okazać się odrobinę zbyt monotonny, ale… naprawdę, Kent po francusku to coś.
Olga Spasojewska
Mikołaj Trzaska "Dom Zły", 2010 Kilogram Records
Ciekawe czy krąg osób zainteresowanych muzyką tworzoną przez Mikołaja Trzaskę w ostatnim czasie powiększył się o grono osób, które na co dzień nie mają za dużo do czynienia z awangardą jazzową. Sukces filmu "Dom Zły" to przecież także efekt znakomitej ścieżki dźwiękowej, która świetnie wkomponowała się w atmosferę panującą na ekranie. Warto pamiętać, że w takiej roli Mikołaj Trzaska odnalazł się po raz pierwszy. Słuchając soundtracku dochodzę do wniosku, że nasz saksofonista nagrał bardzo udaną płytę, która spokojnie może prowadzić własny, niezależny żywot. Co więcej, mimo tego, że zaproszeni przez niego muzycy: Clementine Gasser grająca na pięciostrunowej wiolonczeli, Tomasz Szwelnik na pianinie, Clayton Thomas na kontrabasie i Michael Zerang na perkusji, potrafią grać naprawdę mocno, to jednak dłuższe partie na płycie nie są przesadnie agresywne i noisowe. Pojedyncze dźwięki, odpowiedzi lidera na „zaczepki” kolegów, stałe rytmy, powyginane melodie – to wszystko nagle przerywa burza dźwięków. Gwałtowność przypominająca nam, że nie była to muzyka tworzona pod bajkę rodem z Disneya, tylko mroczny film prosto z sennych koszmarów. Stąd też psychodelia dźwięków, klaustrofobiczność, budowanie atmosfery tajemniczości, niepewności, oczekiwania na najgorsze. "Dom Zły", ale płyta dobra.
Mieczysław Burski
Stefano Battaglia & Michele Rabbia - "Pastorale", 2010 ECM
Muzyczna modlitwa. Mistycyzm aż kipi na najnowszej płycie pianisty Stefano Battaglia. Koncepcja, gra, budowanie przestrzeni, nastawienie na tajemniczość i poszukiwanie nowych możliwości, także poprzez elektroniczne transformowanie dźwięków i używanie przez Michele Rabbia licznych perkusjonaliów. Na "Pastorale" spotkało się dwóch pomysłowych muzyków, którzy stworzyli dzieło mało medialne, surowe, ciężkie w odbiorze, ale bardzo, bardzo wartościowe. Właściwie nie możemy tu mówić o płycie jazzowej, choć improwizacje stanowią jej główne ogniwo. Tym bardziej, że sam Battaglia jest człowiekiem mocno zatopionym w muzyce poważnej. Połączenie pianina z perkusją nie jest dla niego żadną nowością, gdyż układ ten ćwiczył wielokrotnie z Tonym Oxleyem i Pierrem Favre. Z Rabbią też gra już od prawie dziesięciu lat i zaprosił go do nagrania dwóch poprzednich płyt dla ECM. Na krążku, przesiąkniętym wpływami muzyki liturgicznej możemy odnaleźć także elementy folkloru śródziemnomorskiego, a nawet arabskiego z regionów Andaluzji. Uważne ucho wyczuje też fascynację buddyzmem. Samą grę Battaglia można określić jednym słowem – maestria. Już dawno żaden pianista kilkoma pojedynczymi dźwiękami nie podrażnił tak mojego ucha.
Olga Spasojewska