To już czwarta płyta Andrzeja Jagodzińskiego poświęcona Chopinowi. Najnowsza - "Sonata b-moll" - stanowi dla artysty ukoronowanie długotrwałego procesu przekładania tego kompozytora na język jazzu. Tę sztukę z różnym skutkiem i w różny sposób podejmowali już wcześniej m.in.: Leszek Możdżer, Adam Makowicz, Leszek Kułakowski czy Krzysztof Herdzin. Zarówno w zagranicznych jak i w polskich recenzjach, bardzo często przewija się motyw chopinowskiej, słowiańskiej romantyczności, tak mocno zaznaczającej się w twórczości polskich pianistów jazzowych. Dlatego termin "chopinowski" nurt w polskim jazzie jest jak najbardziej zgodny z rzeczywistością.
Mimo że zdobył dyplom na waltorni - Andrzej Jagodziński - zdecydował się ostatecznie na wybór fortepianu. Przeważyła miłość do Chopina, z którego twórczością jest dobrze zaznajomiony. Przygotowania do prac nad jazzowym zaaranżowaniem "Sonaty b-moll" to pomysł, z którym artysta borykał się od dłuższego czasu. "(…) jest to dzieło wyjątkowe i w inny sposób kojarzy mi się z Chopinem niż pozostałe jego utwory. Ładunek dramatyczny, jaki zawarty jest w materii dźwiękowej, jak i w sposobie skonstruowania formy, nie ma odpowiednika wśród innych jego dzieł." Pozostając wierny oryginalnym tonacjom chopinowskim Jagodziński przerabia i modyfikuje utwór Frycka tworząc jedno, spójne, czterdziestominutowe dzieło. Szybkie, taneczne Finale presto, długie partie kontrabasu Adama Cegielskiego łączące drugą z trzecią częścią kompozycji, stanowiąca spoiwo pomiędzy trzecią a czwartą częścią perkusja Czesława Bartkowskiego, zmienne, raz drapieżne, raz sentymentalne Scherzo… ileż na tej płycie pięknych momentów. „Sonata b-moll” i dołożony jakby na dokładkę Nokturn f-moll op.55 nr 1 (tu już solowe, klasyczne potraktowanie utworu) w wykonaniu Jagodziński trio to nietuzinkowa płyta, a zarazem dowód, że ciężka praca i lata praktyki, pozwalają przenieść także większe tematy muzyki klasycznej na grunt jazzowy. Słuchając tego albumu przypominają mi się udane jazzowe interpretacje muzyki klasycznej dokonane przez Jacquesa Loussiera, czy Bobbiego McFerrina z Chickiem Coreą.
Olga Spasojewska