Triadę wyznaczają opisywane już przeze mnie krążki Drivealone (solowy projekt Piotrka Maciejewskiego z Much) i Natalii Fiedorczuk z przyjaciółmi jako Nathalie and the Loners, a także wydawnictwo "Simplifications" sygnowane nazwą Bad Light District, pod którą ukrywa się Michał Smolicki, na co dzień perkusista New York Crasnals. Gdyby szukać spoiwa łączącego wszystkie trzy krążki, byłaby nim szczerość, nie tak często przecież obecna na płytach nagranych przez rodzimych artystów. Szczerość rozumiana jako swoista bezkompromisowość co do obowiązujących zasad, piętrzenie utrudnień, postawienie słuchaczowi określonych wymagań. Ale też szczerość w wymiarze emocjonalnym: to, co Maciejewski opowiedział o sobie na debiucie Drivealone, nie uda się odnaleźć w żadnym z udzielonych przez niego wywiadów. Na "Go, Dare" Natalia wykracza poza granice ustalone zaangażowaniem w odrębne, bardziej kojarzone projekty. Na "Simplifications" Smolicki przestaje być ukrytą za zestawem perkusyjnym niewidzialną postacią, prezentując pełnoprawną i wartościową wypowiedź artystyczną.
Zawartość "Simplifications" to zaprzeczenie tytułu nadanego płycie. Już sam zestaw inspiracji, łatwo zresztą wyłuskiwalnych, zniewala: Bauhaus, Joy Division, The Cure, trip-hop, Depeche Mode, Smashing Pupkins, Interpol, Editors, a nawet grunge. Prym wiedzie więc zimna fala, ze wszelkimi tego konsekwencjami, ciasnotą i klaustrofobią, niemiłosiernie zresztą świdrującymi. Zdecydowana część materiału brzmi niezwykle mechanicznie, jakby pozowała na celowo wyprutą ze wszelkich uczuć – począwszy od beznamiętnego wokalu Smolickiego (jego zwyczajność pogłębia pesymizm płyty) przez cięte, przesterowane brzmienie basu po masywną, atakującą perkusję. W kontraście do brudu tła stoją przecudnej urody melodie, urzekające i zadziwiające. Z zestawienia tych elementów może wyłonić się li tylko chaos i to on nadaje "Simplifications" ton. Prawdą jest, że nad tym chaosem Smolicki nie zawsze panuje, a stąd już tylko niewielki krok to pozbawionego sensu jazgotu, szczególnie dotkliwego w obranej estetyce. Choć nie zawsze udaje się uciec pokusom udziwnienia i przeładowania, to jednak całość niezwykle satysfakcjonuje, podejmuje bowiem udaną próbę odczarowania słowa 'mrok' na potrzeby słuchaczy, którzy zwyczajni są utożsamiać je z zespołem Placebo. Ten krążek stoi narkotycznym nastrojem, chorą przygodą, hipnotycznym oderwaniem, kumulowanym katharsis, które przynosi ostatni z utworów. A "Street of Frozen Phantoms", ewokując nienachalnie "Piosenkę nr 3" Ścianki, z prostymi dwugłosami, rozmytymi, niejednoznacznymi, nie pozwalającymi całości się zakończyć, wzrusza. Sprawdźcie zresztą sami:
Maciek Tomaszewski
https:\/\/slodkogorzkie.wordpress.com