Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PAP
Agnieszka Kamińska 19.05.2013

Były strażnik w Auschwitz z zarzutem 9515 morderstw

Śledczy ustalili, że Hans Lipschis brał udział w selekcji więźniów. Ludzie wskazani przez esesmanów szli na śmierć, do komór gazowych.
Hans LipschisHans LipschisScreen: welt.de
Posłuchaj
  • Relacja Wojciecha Szymańskiego z Berilna (IAR): zarzuty dla byłego strażnika z Auschwitz
Czytaj także

Niemiecka prokuratura zarzuciła aresztowanemu dwa tygodnie temu byłemu strażnikowi w niemieckim obozie koncentracyjnym Auschwitz Hansowi Lipschisowi współudział w 9 515 morderstwach - poinformował w niedzielę niemiecki dziennik "Welt am Sonntag".
Jak wynika z nakazu aresztowania, do którego dotarła redakcja, Lipschis miał uczestniczyć w selekcji przywożonych do obozu więźniów, z których część - jako osoby niezdolne do pracy - kierowana była natychmiast do komór gazowych i zabijana.

II wojna światowa: serwis specjalny portalu PolskieRadio.pl >>>
Prokuratura stoi na stanowisku, że Lipschis brał udział w co najmniej dziewięciu takich akcjach. Ustalono, że pochodzący z Litwy esesman miał służbę 24 stycznia 1943 r., gdy do obozu przybył transport z Theresienstadt w okupowanych Czechach, z którego 1 773 więźniów zostało natychmiast zgładzonych.

Lipschis: pracowałem jako kucharz
Lipschis służył jako strażnik w obozie Auschwitz-Birkenau od jesieni 1941 r. do jego likwidacji w 1945 r. 93-letni były esesman twierdzi, że pracował w Auschwitz jako kucharz, a nie strażnik. Zapewniał, że nic nie wiedział o popełnianych w obozie masowych zbrodniach. Lekarze orzekli, że stan zdrowia Lipschisa jest dobry na tyle, aby mógł on pozostać w areszcie.
Jego obrońca z urzędu Achim Baechle powiedział "Welt am Sonntag", że nie spodziewa się, by proces mógł ruszyć wcześniej niż na jesieni. - Sprawą otwartą jest to, czy mój klient w tym czasie będzie jeszcze zdolny do uczestniczenia w procesie - powiedział adwokat.

Czwarty na liście centrum Wiesenthala
Według raportu Centrum Szymona Wiesenthala z 2013 r. Lipschis figuruje na czwartym miejscu na liście najbardziej poszukiwanych przestępców. Centrum potwierdza, że między 1941 a 1945 r. służył w batalionie SS i "brał udział w masakrach i prześladowaniu niewinnych cywilów, głównie Żydów".
Lipschis służył w obozie od października 1941 r., wpierw w szóstej, a następnie czwartej kompanii wartowniczej. - Niestety, dokładnych informacji, czym się zajmowali wartownicy z poszczególnych kompanii, nie mamy. Na tym m.in. polegał sposób tworzenia dokumentów przez SS - akt było bardzo wiele, ale brakuje w nich szczegółowych informacji - wyjaśnił szef archiwum w Muzeum Wojciech Płosa.

Nikt się nim nie interesował
Po zakończeniu wojny Lipschis mieszkał początkowo w Niemczech Zachodnich, a następnie w latach 50. wyemigrował do Chicago w USA. Władze amerykańskie odkryły dopiero w 1983 r. jego nazistowską przeszłość i wydaliły go z kraju. Od tamtej pory były esesman przez nikogo nieniepokojony mieszkał w szwabskim miasteczku Aalen na terenie kraju związkowego Badenia-Wirtembergia.

Poszukiwania nazistów
Aresztowanie Lipschisa jest wynikiem zintensyfikowania działań przez znajdujący się w Ludwigsburgu Centralny Urząd Ścigania Zbrodni Nazistowskich. Jego szef, prokurator Kurt Schrimm zapowiedział na początku kwietnia wdrożenie śledztwa przeciwko grupie 50 byłych strażników z Auschwitz-Birkanau i innych niemieckich obozów zagłady, którzy do tej pory uniknęli kary.
Zdaniem Schrimma wydany w 2011 r. wyrok skazujący przeciwko strażnikowi z Sobiboru Johnowi Demjaniukowi, uznanemu za winnego współuczestnictwa w zbrodni pomimo braku dowodów na popełnienie konkretnych czynów, stworzyło nową sytuację prawną, umożliwiającą podjęcie kroków przeciwko innym strażnikom.
Kierownik projektu "Wymiar sprawiedliwości i zbrodnie nazistowskie" Frits Rueter z Amsterdamu zarzucił niemieckiemu wymiarowi sprawiedliwości opieszałość w ściganiu niższych stopniem zbrodniarzy hitlerowskich. Naraz podejmowana jest akcja na wielką skalę, po tym jak przez kilkadziesiąt lat w sprawie tej niemal nic nie zrobiono - powiedział holenderski prawnik tygodnikowi "Der Spiegel".
PAP/agkm