Według ostatnich danych co najmniej 3 osoby, w tym 8-letnie dziecko, zginęły, a ponad 140 zostało rannych w dwóch wybuchach na mecie maratonu w Bostonie.
Zdaniem Marka Troniny jakiekolwiek próby ścisłego zabezpieczenia dostępu do trasy maratonu, bezpieczeństwa kibiców w sensie zapobiegania tego typu zdarzeniom, są fikcją. Z góry skazane są na niepowodzenie. – Oczywiście są miejsca mniej lub bardzie narażone na tego typu zagrożenia. Takim jest strefa mety, gdzie gromadzą się ludzie i tam można próbować temu zapobiegać, ale to też nie jest działanie proste i w sferze realności – powiedział Tronina.
Tronina przypomniał, że paradoksalnie zgodnie z polskim prawem biegi masowe, masowość mają tylko w nazwie. Nie są biletowane, a jego uczestnicy się przemieszczają. - Zabezpieczenie maratonu jest znacznie prostsze od strony formalnej niż dowolnego meczu piłkarskiego – przyznał Tronina, bo całość sprowadza się do uzyskania zgody na bieg ulicami i żadnych istotnych uzgodnień dla bezpieczeństwa nie ma.
Tronina brał ostatnio udział w maratonie w Jerozolimie w Izraelu, gdzie zabezpieczenia są na najwyższym poziomie i jedynymi miejscami których nikt nie kontrolował, to był start i meta maratonu. – Sami organizatorzy zdawali sobie sprawę, że są to rzeczy, których nie da się zrobić – powiedział Tronina.
Zdaniem Troniny po wydarzeniach w Bostonie, niewiele się zmieni jeśli chodzi o zabezpieczenie maratonu warszawskiego. – Nie możemy dać się zwariować i wprowadzać procedury zabezpieczające w miejscach, gdzie gromadzą się ludzie. Idąc tym tropem musielibyśmy sprawdzać wszystkich, którzy wchodzą np. do centrów handlowych. To sparaliżuje życie – powiedział. Poza tym trudno też na podstawie incydentalnego przypadku wyciągać daleko idące wnioski. – Tam bomby nie wybuchły, bo był maraton. Wybuchły dlatego, że byli ludzie. Padło na maraton, był obiektem - przyznał Tronina.
Posłuchaj rozmowy Krzysztofa Grzesiowskiego z Markiem Troniną, dyrektorem Fundacji Maratonu Warszawskiego.
tj