Zamachy terrorystyczne to wynik narastającego w ostatnich miesiącach napięcia między stanowiącymi większość ludności szyitami a sunnicką mniejszością, wśród której rozpowszechnione jest przekonanie, że rząd premiera Nuriego al-Malikiego dąży do jej zmarginalizowania.
Powiązani z Al-Kaidą sunniccy ekstremiści liczą na ponowne rozpętanie międzywyznaniowego konfliktu. Przez pierwsze lata po obaleniu dyktatury Saddama Husajna konflikt spychał kraj na krawędź wojny domowej. Zamiarom tym sprzyja sytuacja w sąsiedniej Syrii, gdzie od ponad dwóch lat sunniccy w większości rebelianci walczą z reżymem prezydenta Baszara el-Asada.
Do najtragiczniejszego w skutkach ataku doszło w miejscowości Jusfija koło Bagdadu. Trzy bomby eksplodowały niedaleko miejsca, w którym trwała uroczystość pogrzebowa. Zginęło co najmniej 24 szyickich pielgrzymów.
Pozostałych zamachów dokonano w Bagdadzie oraz w miastach Beidżi i Tikrit. Jak dotąd nikt się do nich nie przyznał. Ofiarami ataków byli przede wszystkim szyici i funkcjonariusze służb bezpieczeństwa.
W mieście Bajdżi domniemani terroryści z Al-Kaidy zaatakowali policyjny areszt. Według źródeł w siłach bezpieczeństwa, napastnicy zdetonowali najpierw samochód-pułapkę, a potem otworzyli ogień do policjantów. Lokalne media podawały początkowo, że wielu aresztowanych zdołało zbiec - co policja zdementowała. Poinformowała jednocześnie, że w starciu tym zginęło czterech policjantów i sześciu terrorystów.
Iracka agencja Sumeria News podała, że w prowincji Anbar zamachowiec-samobójca zdetonował bombę przy drogowej placówce kontrolnej, zabijając oficera.
W Mosulu na północy Iraku ostrzelano autobus wiozący szyickich pielgrzymów do ich sanktuarium w Karbali. Śmierć poniosło siedem osób, w tym cztery kobiety.
Od początku grudnia w zamachach w Iraku zginęło przeszło 260 osób. Kończący się rok będzie w tym kraju najbardziej krwawy od 6 lat.
IAR/PAP/asop