Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PolskieRadio24.pl
Agnieszka Kamińska 04.03.2021

Umowa UE-Chiny. Ekspert: to strategiczny błąd, UE piłuje gałąź na której siedzi, biznes będzie zakładnikiem reżimu

- Umowa inwestycyjna UE i Chin jest korzystna tylko dla jednej ze stron, dla Pekinu – mówi portalowi PolskieRadio24.pl dr Michał Bogusz (OSW). - Jej podpisanie to efekt nacisków korporacji i błędnych założeń dyplomatów, że Chiny można cywilizować przez relacje gospodarcze –  przez 30 lat od czasu masakry na Tiananmen obserwujemy coś zupełnie innego, choćby w kwestii Ujgurów czy Hongkongu – zaznacza ekspert. Dodaje, że umowa nie tylko nie przynosi korzyści, ale i szkodzi relacjom UE i USA, jest też efektem braku odwagi klasy politycznej, by poinformować społeczeństwo o tym, że Chiny się nie zmienią, a to oznacza nieunikniony konflikt między Chinami a Zachodem.

chiny partia komunistyczna free 1200
Tak działa wywiad Chin. Kradzież technologii, danych polskich VIP-ów, blokowanie tematów mediom to czubek góry lodowej

- Umowa inwestycyjna zawarta między UE i Chinami (CAI) oparta jest na błędnym założeniu, że możliwa jest realizacja celu, jakim jest wyrównanie szans firm europejskich i chińskich w wyniku zawarcia obustronnego porozumienia - zauważa w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl dr Michał Bogusz z Ośrodka Studiów Wschodnich, tłumacząc genezę tego porozumienia. Prace nad nim trwały od 2013 roku, nie posuwały się w widoczny sposób do przodu, ale nagle przed sylwestrem 2020 roku przewodniczący Rady Europejskiej i przewodnicząca Komisji Europejskiej ogłosili przełom i sukces w związku z zawarciem porozumienia.

Jak podkreśla ekspert OSW, wyrównanie szans firm Chin i UE jest niemożliwe z punktu widzenia systemowego, z racji sposobu, w jaki funkcjonują Chiny - gdzie partia komunistyczna i administracja ręcznie sterują procesami, nie zważając na zapisy prawa, jeśli nie są one po myśli władz. Stąd, jak zauważa Michał Bogusz, międzynarodowe konwencje np. w kwestii praw człowieka, które Chiny podpisały, a nawet ratyfikowały, pozostają tylko na papierze.

- Umowa z UE niby ma ułatwić firmom działanie w Chinach - ale de facto staną się one zakładnikami reżimu - podkreśla. Chodzi m.in. o niekrytykowanie działań Pekinu w kwestii Ujgurów, Hongkongu czy praw człowieka.


Chiny żołnierze FREE 1200.jpg
Cyberataki na skrzynki Microsoftu. Technologiczny gigant oskarża o nie Chiny

Pomyłka dyplomatów

Ekspert zwraca uwagę, że UE, podpisując tę korzystną dla Pekinu umowę, niejako nagradza łamanie porządku międzynarodowego, który jest dla niej korzystny. - A zatem w ten sposób piłuje gałąź, na której sama siedzi - zaznacza.

- Chiny nie są zainteresowane tym, by stać się państwem współodpowiedzialnym za istniejący porządek międzynarodowy, a chcą go zmienić, obalić i przemodelować pod kątem swoich potrzeb - dodaje nasz rozmówca.

Dlaczego zatem, mimo że 30 lat współpracy gospodarczej nie przyniosło rezultatu, UE nadal trzyma się tego samego kursu?

- Być może to kwestia formacji pokoleniowej, albo tego, że żywienie iluzji jest wygodniejsze. Stwierdzenie, że Chiny się nie zmienią i jesteśmy skazani na konkurencję z nimi, wymaga także powiedzenia swoim społeczeństwom bardzo ważnej rzeczy. A mianowicie tego, że pewien rodzaju konfliktu czy rywalizacji z Chinami jest nieunikniony, będzie on kosztowny i im prędzej zdamy sobie z tego sprawę i podejmiemy odpowiednie działania, tym mniej za niego zapłacimy, bo im dłużej czekamy - tym walka będzie trudniejsza do wygrania i kosztowniejsza - zauważył.

Ekspert OSW zwrócił także uwagę, że umowa UE-Chiny wprowadza także dodatkowe napięcia w trudne ostatnio relacje USA i Brukseli, i to w okresie, gdy pojawiło się okienko możliwości, by współpraca transatlantycka została pogłębiona.

Nie jest jeszcze pewne, czy umowa zostanie ratyfikowana przez Unię Europejską, jednak widać dużą determinację dążących do tego niemieckich korporacji - zaznacza nasz rozmówca.

Więcej w rozmowie. W wywiadzie także o tym, dlaczego motorem podpisania tej umowy były Niemcy.

Czytaj także:

PolskieRadio24.pl: O porozumieniu UE i Chin w kwestii negocjacji inwestycyjnych dowiedzieliśmy się dość nagle. Szef Rady Europejskiej ogłosił sukces, Komisja Europejska pod koniec zeszłego roku stwierdziła, że umowa co do zasady jest zawarta. Wielu ma nadzieję, że umowa nie zostanie ratyfikowana przez Parlament Europejski i pozostanie tylko na papierze, jako szkodliwa dla interesów UE, dla relacji UE ze Stanami Zjednoczonymi. Skąd w ogóle pomysł, by podpisać tego rodzaju umowę z Chinami?

Dr Michał Bogusz (Ośrodek Studiów Wschodnich): Źródła umowy wiążą się z tym, że Unia Europejska od lat szukała sposobu na to, żeby zmusić Pekin do otwarcia swojego rynku w analogiczny sposób, w jaki rynek europejski jest otwarty dla chińskich firm.

Chodzi o wyrównanie pole działania, „boiska gry” - by obie strony miały równe szanse. Stąd pomysł zawarcia umowy.

Kluczowe jest jednak pytanie, czy umowa realizująca taki cel jest w ogóle możliwa. Wiemy bowiem, że Chiny są państwem, które jest sterowane przez partię komunistyczną. Nawet jeśli w umowie wynegocjowano by równe prawa stron, to wiadomo, że chińska administracja będzie mogła ręcznie sterować realizacją tych zapisów.

Moim zdaniem grzech pierworodny tej umowy leży w całkowicie błędnym założeniu, że można się porozumieć z chińskimi władzami, a jeśli to już nastąpi, to one szczerze otworzą rynek i nasze firmy będą mogły konkurować na równych warunkach, tak samo jak chińskie firmy konkurują na rynku europejskim.

To założenie z góry błędne. W chińskim systemie władza zawsze będzie dążyła do ręcznego sterowania i do protekcjonizmu, ochrony swojego rynku.

Nawet jeśli państwo takie jak ChRL podpisze tego rodzaju porozumienie, to i tak nie zmieni swoich zwyczajów, a umowa pozostanie w dużym stopniu martwa.

Jakiekolwiek umowy by podpisać, wady w systemie chińskim uniemożliwiają osiągnięcie takich celów, do których dążyłaby Unia Europejska?

W tym przypadku błędne jest samo założenie, że można osiągnąć cele założone przez UE. Ta pomyłka pociąga za sobą kolejne nieprawidłowe decyzje i wnioski.

Umowę opracowywano od siedmiu lat. Prezydencja niemiecka stwierdziła, że ma ona być zwieńczeniem jej prac na koniec 2020 roku i przywództwa kanclerz Niemiec Angeli Merkel nad UE. Stąd zapewne kolejne błędy - zgoda na skróty i ustępstwa ze strony Unii Europejskiej, byle podpisać tę umowę.

Rozumiem, że przyświecały temu wyższe cele - wyrównywanie szans dla biznesów. Niemniej jednak były one niemożliwe do realizacji - pierwotne założenie jest niewłaściwe i pociąga za sobą całą serię błędnych decyzji.

Czytaj także

Co zakłada umowa?

Umowa blokuje Chinom możliwość wprowadzania nowych obostrzeń, ale też wprowadza takie same blokady dla Unii Europejskiej.

Ponieważ rynek Unii Europejskiej był już wcześniej w większym stopniu otwarty dla firm chińskich, niż chiński dla europejskich, tego rodzaju założenie powoduje automatycznie, że umowa jest korzystniejsza dla Chin niż dla Brukseli.

Co jeszcze warto zauważyć: Chiny na bazie tej umowy wprowadzają obietnice otwarcia kilku nowych sektorów, między innymi usług cyfrowych, turystyki, samochodów elektrycznych i tak dalej.

Chiny nie czynią tego jednak tylko dla UE, ale od przynajmniej dwóch-trzech lat przygotowują się do otwarcia tych sektorów w pełni, na konkurencję z całego świata.

Można rzec, że europejskim negocjatorom udało się wyważyć otwarte drzwi, a twierdzą, że odnieśli wielki sukces. Zauważają bowiem, że Pekin otworzy kilka sektorów dla UE, podczas gdy Chiny podjęły już wcześniej decyzję o ich udostępnieniu ich dla wszystkich firm zagranicznych.

Kolejna rzecz: Bruksela twierdzi, że udało się wynegocjować zgodę Pekinu na to, by jak najszybciej przyjąć konwencję międzynarodowej organizacji pracy dotyczącej pracy przymusowej, warunków pracy i tak dalej.

Obietnica Pekinu w tej kwestii niewiele jednak musi znaczyć. Jeśli Pekin przyjmie konwencję, nie musi jej ratyfikować, a jeśli to zrobi, nie musi wcielać w życie jej zapisów.

W 1998 roku, starając się o przyjęcie do Światowej Organizacji Handlu, Chińska Republika Ludowa przyjęła konwencję ONZ dotyczącą praw człowieka  i praw podstawowych. Minęły 22 lata i Chiny do tej pory jej nie ratyfikowały.

Co więcej, Chiny przyjęły cały szereg konwencji ONZ, a część nawet poddały ratyfikacji. Niektóre z nich zabraniają tortur, przymusowej sterylizacji, etc. A to wszystko nadal ma miejsce w Chinach.

To wszystko pokazuje, że zobowiązania Pekinu to puste słowa.

Co więcej, umowa Chiny-UE nie ma skutecznego mechanizmu jej egzekwowania i wprowadzania jej w życie.

Strony zobowiązują się, że po wejściu tej umowy w życie w ciągu dwóch lat mają wynegocjować taki mechanizm.

Czyli znowu, górą jest strona, która, jak już właśnie przypomniano, zapisów umów nie respektuje.

To dość absurdalna sytuacja. Bruksela podpisała umowę, w której nie ma mechanizmu jej implementacji i dopiero będzie on negocjowany. A tymczasem umowa ma zacząć obowiązywać. I przy tym wszystkim umowa jest korzystniejsza dla drugiej strony, która i tak do tej pory odnosiła większe korzyści handlowe.

Jaką motywację ma zatem mieć Pekin, by zgodzić się na mechanizm wdrażania w życie tej umowy, mający zmusić go do działań, których nie chce podjąć?

Wątpliwe, by dało się wynegocjować taki mechanizm. To nie wygląda dobrze.

To wygląda bardzo źle i to jest też powód, dla którego, w czasie gdy ogłoszono zawarcie porozumienia politycznego, dotyczącego tej umowy, nie było w ogóle konferencji prasowej.

Przywódcy europejscy nie kwapili się, by stanąć przed dziennikarzami i odpowiadać na trudne pytania związane z tą umową. Wydano tylko bardzo optymistyczny komunikat, przedstawiono slajdy i czterostronicowe omówienie warunków umowy, która tak naprawdę miała być dopiero spisana.

To, co nastąpiło w grudniu, to było tak naprawdę zawarcie umowy politycznej dotyczącej warunków tej umowy.

Unia Europejska zobowiązała się do ratyfikowania tej umowy w pierwszym półroczu 2022 roku, czyli w czasie prezydencji francuskiej.

W efekcie widzimy, że UE, mając przed sobą szczytną wizję wypracowania równości firm europejskich i chińskich we wzajemnych relacjach handlowych, poszła na szereg kompromisów i ustępstw i w efekcie podpisała tak złą umowę, że uniemożliwia ona de facto osiągnięcie zakładanego celu.

Do tego dochodzi jeszcze perspektywa międzynarodowa. Chodzi o Stany Zjednoczone.

Unia Europejska, jak wynika z oświadczeń przedstawicieli administracji USA, nie konsultowała swoich wysiłków z sojusznikiem zza oceanu.

Wiadomo, że istnieją poważne strukturalne napięcia między Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi.

Te napięcia są widoczne zwłaszcza między Niemcami i USA.

To także napięcia między USA a UE jako całością, wynika to z pewnej nierównowagi. Stany Zjednoczone mają stale dosyć spory deficyt handlowy z Unią Europejską, a równocześnie wydają około 4% swojego PKB na zbrojenia i na armię, którą wykorzystują do zapewnienia bezpieczeństwa w Europie.

Napięcia zwiększyły się za prezydentury Donalda Trumpa, ale nie znikną one tylko dlatego, że w Waszyngtonie zmieniła się administracja. Już b. prezydent Barack Obama podnosił te kwestie i próbował skłonić europejskich partnerów do podniesienia wydatków na obronę i ponoszenia większej odpowiedzialności za obronę Europy.

Te dążenia będą jednak zapewne utrudnione przez kryzys gospodarczy i pandemię. Co więcej, kryzys związany z koronawirusem powoduje, że wiele państw europejskich chce dodatkowo opodatkować amerykańskie spółki technologiczne. Samo w sobie to istotne i szczytne dążenie, bo dlaczego spółki zarabiające tutaj krocie nie płacą podatków. Jednak nałożenie podatków sprawi, że wzrośnie deficyt handlowy między Stanami Zjednoczonymi a Unią Europejską, bo usługi, w tym cyfrowe, to część wzajemnych relacji ekonomicznych, w której Stany Zjednoczone częściowo rekompensują sobie deficyt handlowy.

Problemy w relacjach między UE i USA wymagają rozwiązania. Negocjacje w tej kwestii okazały się niemożliwe za prezydentury Donalda Trumpa. Szansa na odnowienie relacji transatlantyckich, okno możliwości, pojawia się za prezydentury Joe Bidena. A tymczasem europejscy liderzy decydują się na podpisanie umowy z Chinami, która jest nieskuteczna, uzależnia coraz bardziej Europę gospodarczo od Chin, otwiera Europę na wpływy chińskie, ułatwi eksport nowych technologii do Chin.

Równocześnie widzimy, że Stany Zjednoczone są w stanie pogłębiającej się rywalizacji z Chinami, a także dążą do tego, żeby elementem strategicznego kompleksowego rozwiązania napięć pomiędzy Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi była m.in. wspólna odpowiedź na wzrost potęgi Chin i związane z tym niebezpieczeństwa.

Unia Europejska, podobnie jak USA, rozpoznaje niebezpieczeństwa związane ze wzrostem potęgi Chin i ich dominacją, ich modelem politycznym, próbą jego eksportu na zewnątrz, podkopywaniem istniejącego porządku międzynarodowego. UE również dostrzega, że Chiny stanowią konkurencję dla Europy w sferze normatywnej.

A jednocześnie UE podpisuje umowę, która wzmacnia Chiny w relacji do Stanów Zjednoczonych, odbiera UE większość możliwości wywarcia nacisku na Chiny, a równocześnie zwiększa uzależnienie Unii Europejskiej od Chin.

Moim zdaniem to strategiczna pomyłka. Nie tylko utrudnia rozwiązanie problemów w relacjach UE-USA, ale i utrudnia obronę przed agresywną polityką Chin.

Nie widzę sensu podpisywania tego rodzaju umowy.

Czyli nie chodzi tylko o to, że Unia Europejska nie ma szans, by osiągnąć deklarowane cele, ale stworzyła dodatkowe problemy, wśród nich ryzyko osłabienia strategicznych relacji z Waszyngtonem.

USA są sojusznikiem Unii Europejskiej, po drugie są gwarantem europejskiego bezpieczeństwa. Nie łudźmy się bowiem, wojska państw UE nie są w stanie zastąpić amerykańskich.

Armia francuska to de facto korpus ekspedycyjny, który ma zapewnić bezpieczeństwo francuskich interesów w byłych koloniach, ale nie ma ona zdolności do obrony nawet terytorium Francji. Tę rolę odgrywają siły nuklearne Francji. Paryż jednak nie użyje tych sił w obronie innych regionów, na przykład Gdańska.

Obecnie USA są jedynym gwarantem bezpieczeństwa, tymczasem UE psuje relacje z USA poprzez tę umowę, w dodatku nie odnosząc z tego żadnych korzyści ani nie mając żadnej alternatywy w zakresie bezpieczeństwa.

Jeszcze przed zaprzysiężeniem nowej administracji Jake Sullivan, obecnie doradca prezydenta USA Joe Bidena ds. bezpieczeństwa, pisał na Twitterze, że należałoby skonsultować kwestię tej umowy ze Stanami Zjednoczonymi. To interesujące w obliczu tego, że eksperci zapowiadali, że właśnie za prezydentury Joe Bidena mogą poprawić się relacje Niemiec z USA, i tutaj nagle Niemcy na koniec swojej prezydencji w UE uczyniły coś takiego, co od razu na wstępie osłabia zaufanie Waszyngtonu do Berlina. 

Moim zdaniem to co się stało, jest w dużym stopniu podyktowane dwoma aspektami.

Zacznę od pierwszego. Służby europejskie, zwłaszcza Europejska Służba Działań Zewnętrznych, a także część przywódców UE, tkwią wciąż w starym paradygmacie wiary, że poprzez handel, poprzez wciągnięcie Chin w związki gospodarcze, uda się je zmienić.

Poprzez te relacje gospodarcze Chiny miałyby się zacząć liberalizować, miałyby się stać odpowiedzialnym współakcjonariuszem istniejącego porządku międzynarodowego.

Moim zdaniem ostatnie lata pokazały, że jest to nieprawda. Widzimy wręcz odwrotne skutki.

Chiny nie są zainteresowane tym, by stać się państwem współodpowiedzialnym za istniejący porządek międzynarodowy, a chcą go zmienić, obalić i przemodelować pod kątem swoich potrzeb.

I tu widzimy kolejne błędne założenie, na którym swoją politykę bazują elity europejskie.

A jeśli założenie jest błędne, a na to wygląda, nie może doprowadzić do pozytywnych rezultatów. Jednak elitom, które to założenie przyświeca, wydaje się, że robią coś konstruktywnego i będą się zapewne tego trzymać.

To może być kwestia formacji pokoleniowej albo tego, że żywienie iluzji jest wygodniejsze. Stwierdzenie, że Chiny się nie zmienią i jesteśmy skazani na konkurencję z nimi, wymaga także powiedzenia swoim społeczeństwom bardzo ważnej rzeczy.

A mianowicie chodzi o to, że pewien rodzaju konfliktu czy rywalizacji z Chinami jest nieunikniony, będzie on kosztowny i im prędzej zdamy sobie z tego sprawę i podejmiemy odpowiednie działania, tym mniej za niego zapłacimy, bo im dłużej czekamy - tym walka będzie trudniejsza do wygrania i kosztowniejsza.

Taki komunikat wymaga jednak dużej odpowiedzialności politycznej, zwłaszcza w sytuacji, gdy zaczyna się kolejny kryzys związany z pandemią. Myślę, że wielu przywódców UE nie ma odwagi, by to powiedzieć, a część z nich nie jest świadoma tego, że tak naprawdę ten konflikt jest nieunikniony i jego odwlekanie powoduje tylko, że podnosimy jego koszt.

Może politycy unijni uważają, że w taki sposób zapobiegną konfliktowi? Jednak trudno o gwarancje, że tak będzie, przeciwnie.

A jaki jest drugi aspekt, który mógł wpłynąć na podpisanie tego rodzaju umowy, oprócz politycznego paradygmatu?

Drugi aspekt dotyczy tego, że umowa może być obecnie bardzo korzystna dla dużych korporacji europejskich, które mają dużo inwestycji w Chinach - niemieckich, francuskich, hiszpańskich.

Biznes, jako lepiej zorganizowany niż administracje, potrafi uskutecznić swoje cele i plany, które mają zwiększyć krótkoterminowe zyski, nawet wbrew ogólnemu interesowi UE?

Powstaje bardzo poważne pytanie, na ile polityka Niemiec w stosunku do Chin, a stąd w dużej mierze polityka Unii Europejskiej wobec Pekinu, jest dyktowana interesami dużych niemieckich korporacji, zwłaszcza motoryzacyjnych, które mają bardzo dużo inwestycji w Chinach. Średnio połowa ich obrotów jest generowana w Chinach.

To powoduje, że tak naprawdę te korporacje są zakładnikami w chińskich rękach i potencjalnie mogą wiele wymusić na Berlinie.

Przywódcy myślą być może, że w sytuacji kryzysu lepiej zachować status quo niż powiedzieć prawdę o tym, że kryzys jest nieunikniony.

We wrześniu będą wybory parlamentarne w Niemczech. Co prawda kanclerz Angela Merkel ma odejść z polityki, ale jej partia będzie chciała wygrać wybory. Zawarcie umowy korzystnej dla biznesu może jej w tym pomóc.

Bardzo możliwe zatem, że biznes promował mocno tę umowę.

Między innymi Europejska Izba Handlowa w Pekinie naciskała na podpisanie umowy i mocno ją promowała.

A politycy wierzą, że taki krok jest dobry dla Europy, dla ich dzieci i wnuków?

Wracamy tu do odpowiedzi na pytanie, czy Chiny można zmienić poprzez handel - taką tezę postawiono na początku lat 90.

Wydawało mi się zawsze, że była ona w dużym stopniu alibi, pozwalającym zapomnieć o wydarzeniach na Placu Tiananmen - i móc robić intratne interesy w Chinach.

Mówiono wówczas o końcu historii, o zwycięstwie liberalizmu, o tym, że adaptacja modelu liberalno-demokratycznego przez każdy kraj jest nieunikniona i jest to tylko kwestia czasu oraz procesu historycznego.

To wszystko powodowało, że do Chin przybył zachodni biznes, który w dużym stopniu stał się uzależniony od chińskiego rynku, a obecny kryzys pandemiczny pogłębia to uzależnienie.

Z drugiej strony, możliwe jest, że kryzys może być szansą na zmianę układu politycznego.  To jednak wymagałoby odwagi ze strony czynników politycznych, stwierdzenia, że rywalizacja z Chinami jest nieunikniona i będzie kosztowna.

W kryzysie popandemicznym mamy szansę, by zmienić obecny układ zależności. Nie widać jednak, by europejscy przywódcy byli na to gotowi.

Informacje o tej umowie pojawiły się w nietypowym momencie - między świętami. Być może coś przeoczyłam, ale wcześniej żadne informacje o wzmożonych działaniach w kwestii umowy się nie pojawiały. To sprawiało wrażenie, że dzieje się coś dziwnego. Nagle pojawiła się informacja o umowie - m.in. Polska była przeciwko przyspieszeniu prac nad nią. Część ambasadorów państw UE skrytykowała Niemcy i Francję za sposób, w jaki procedowały.

Jeszcze w listopadzie pojawiły się informacje wskazujące na to, że nie będzie umowy, że nie uda się jej zawrzeć.

To bardzo ciekawe.

Przyszedł grudzień, wydawało się, że umowy nie będzie. Potem nagle gruchnęła wiadomość, że jest postęp, jesteśmy blisko jej podpisania.

Czyli była to prawdziwa niespodzianka?

Była to niespodzianka także dla mnie - a śledziłem postępy tej umowy bardzo pilnie.

Nagle okazało się, że dokonano wielkiego przełomu. Nie powiedziano, na czym miał on polegać i dodano, że po świętach zostanie to wyjaśnione na spotkaniu ambasadorów, ale że generalnie Wspólnota może już tę umowę podpisywać.

Wiadomo, że okres świąteczny w środku pandemii to nie jest chwila, gdy poszczególne rządy mają czas i możliwość pochylenia się nad skomplikowaną sprawą. Postawiono państwa członkowskie przed faktem dokonanym.

Nie wiem, dlaczego nikt od razu nie zablokował tej decyzji. Być może niektóre państwa czekały na zapisy umowy, inne może liczą na to, że uda się ją zablokować w Parlamencie Europejskim. Jest on bardzo krytycznie nastawiony do tej umowy.

Co ciekawe, zgoda na umowę zawierała uzgodnienie, że dopiero zostanie ona spisana, do końca lutego.

To wyglądało tak, jakby prace nad umową odbywały się w sposób nie do końca jasny?

Prace toczyły się dwoma torami. Były regularne spotkania negocjatorów ze stroną chińską. W 2020 roku odbyło się ich około dziesięciu.

Nie było jednak żadną tajemnicą, że prezydencja niemiecka prowadziła równoległe negocjacje z Chińczykami.

Nie wiemy, jak przebiegały rozmowy Berlina z Pekinem, ale jeśli chodzi o rozmowy z KE, to przebieg spotkań w sprawie umowy wskazywał na to, że żadnego postępu nie ma. Nagle w grudniu chińska strona przedstawiła pewne propozycje, a strona unijna nagle wyraziła gotowość do podpisania umowy.

Ale nie powiedziano wówczas, na czym ma polegać przełom?

Powiedziano, że Chiny zgodzą się otworzyć nowe sektory. Jednak jak mówiłem wcześniej, większość tych sektorów i tak zdecydowali się wcześniej otworzyć dla rynków międzynarodowych. Mowa była także o tym, że Pekin zgadza się podpisać konwencję ws. zapobiegania pracy przymusowej.

Jednak w Chinach obozy pracy są ciągle rozbudowywane, coraz więcej osób do nich trafia. W Sinkiangu mają miejsce przymusowe sterylizacje, na szeroką skalę ma miejsce praca przymusowa ujgurskich więźniów. Nic nie wskazuje na zmianę polityki Pekinu w tym zakresie. Do tego nie ma realnych mechanizmów egzekwujących zapisy umowy, a te które są, wymagałyby woli politycznej ze strony UE, której nie ma i nie będzie w przewidywalnej przyszłości.

Wiele państw wyraziło sprzeciw wobec tej umowy. Głównym motorem są zatem Niemcy, które przekonały do niej Paryż?

Francja zaczęła się już dystansować od tej umowy. Istnieje też teza, że ta umowa jest przez Niemcy traktowana jako potencjalny środek nacisku na USA.

Jednak Berlin zainwestował w kwestie CAI spory kapitał polityczny - stąd wydaje mi się to mniej prawdopodobne, by prawdziwym celem uzgodnień z Chińczykami była możliwość nacisku na USA.

Może w ten sposób Berlin zabezpiecza się przed porażką, na wypadek gdyby sprzeciw był zbyt duży, gdyby umowę utrącił Parlament Europejski. Wtedy Berlin powie, że od początku miał taki plan.

W kwestii umowy decydujący będzie najbliższy rok - postawa Amerykanów, państw członkowskich, zachowanie Chin na arenie międzynarodowej, opinia publiczna.

Czy motoryzacja to główny sektor, który mógłby skorzystać krótkoterminowo na tej umowie?

Nie tylko, to także np. fotowoltaika. Motoryzacja przez lata była kołem zamachowym niemieckiej gospodarki, stąd też jej niewspółmiernie duża rola w niemieckiej polityce, choć na świecie rola tego sektora maleje. Niemcy musieliby szukać alternatywy dla tej branży, ale na razie nie mają dobrego pomysłu w tej kwestii.

Czy Chiny próbują obecnie dzielić Europę poprzez spotkania z częścią państw UE w formacie 17+1?

Można powiedzieć, że format 17+1 de facto potrzebny jest Chinom, by mieć możliwość nacisku na Niemcy i Francję - by pokazywać im, że mogą budować niezależne relacje z Europą Wschodnią. Tak naprawdę w tym formacie się nic nie dzieje, państwa Europy Środkowo-Wschodniej wcale nie były tak potulne wobec Pekinu, jak niektórzy się spodziewali.

Na końcu okazało się, że najbardziej uzależnione od Chin są Niemcy i to jest właściwie najsłabsze ogniwo w europejskim łańcuchu - nie Polska, nie Europa Wschodnia, a właśnie Berlin.

Częściowo mówiliśmy już o możliwych konsekwencjach tej umowy. Nie są to dobre perspektywy.

Ekonomicznie dałaby krótkoterminowe korzyści, zwłaszcza dużym korporacjom. Utrudni jednak repatriację miejsc pracy do Unii Europejskiej, skracanie łańcuchów dostaw.

A UE powinna, zamiast tworzyć miejsca pracy w Chinach - udostępniać je swoim obywatelom. To się nie dzieje. Południe Europy jest dotknięte poważnym strukturalnym bezrobociem, a przeniesienie miejsc pracy do Chin nie pomoże w jego zwalczaniu.

Wejście w życie umowy z Chinami utrudni odbudowę UE po pandemii. Jej zawarcie to efekt myślenia w przedpandemicznym paradygmacie - bo obecnie rozciągnięcie łańcuchów dostaw utrudnia zmianę modelu gospodarczego Unii Europejskiej.

A w dodatku ważna jest kwestia praw człowieka, sytuacja Ujgurów, postawa Chin wobec Hongkongu. I tutaj umowa handlowa utrudniałaby reakcję międzynarodową na to, co się dzieje.

Tej reakcji nie ma, ponieważ zakładnikiem są właśnie interesy gospodarcze. To wszystko się ze sobą wiąże. Im bardziej UE jest związana z Chinami, tym trudniej jej naciskać na Pekin.

A sam fakt, że trudno jest wyrazić swoje stanowisko i swoją opinię w relacjach z innych podmiotem, i to potencjalnie groźnym, powinny być poważnym sygnałem alarmowym. Chodzi przecież o podstawowe prawa człowieka. Inaczej mówiąc, wygląda to na proszenie się o kłopoty na własne życzenie.

To są kwestie strategiczno-taktyczne. Jeśli Unia Europejska chce być siłą normatywną, występować w obronie praw człowieka, to czy może równocześnie nagradzać państwo, które jest jednym z największych gwałcicieli praw człowieka, które w ostatnich latach umieściło w obozach koncentracyjnych w Sinciangu około 1,5 mln ludzi, które łamie umowę międzynarodową, którą Pekin sam podpisał z Wielką Brytanią w kwestii Hongkongu, łamie umowy handlowe z Australią, innymi państwami?

A UE właśnie szykuje się, by nagrodzić Pekin kolejną umową, bardzo dla niego korzystną.

Jakie wnioski płyną stąd dla dyktatorów? Z tej sytuacji wnioskują, że nie ma co się poddawać, negocjować, liczy się siła.

Umowa z Chinami paraliżuje zatem jeden z podstawowych paradygmatów w polityce zagranicznej Unii Europejskiej.

Inna rzecz, że UE jako instytucja jest oparta na świecie, w którym są przestrzegane normy i prawo międzynarodowe, a równocześnie jakby nagradza łamanie tych norm i istniejącego porządku międzynarodowego, który jest dla niej korzystny. A zatem w ten sposób piłuje gałąź, na której sama siedzi.

A przecież, trzeba dodać, europejscy obywatele nie chcieliby być tak traktowani, jak Chiny traktują swoich obywateli. Chiny zaś nie traktują niczego wedle zapisów - nawet umów.

Umowa z UE niby ma ułatwić firmom działanie w Chinach - ale de facto staną się one zakładnikami reżimu.

W Chinach decyzja polityczna czy administracyjna może w jednej chwili wszystko zmienić.

Wracamy do punktu wyjścia. Wiara, że można wynegocjować skuteczną umowę z tym reżimem i że będzie on w dobrej wierze go przestrzegał - jest błędna w samym założeniu.

Zapisy umowy mogą w każdym momencie paść ofiarą doraźnych interesów.

Wszystko może zmienić decyzja polityczna przywódców partii komunistycznej.

***

Rozmawiała Agnieszka Marcela Kamińska, PolskieRadio24.pl