Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PolskieRadio24.pl
Bartosz Goluch 20.07.2022

Skąd Barcelona miała pieniądze na transfer Lewandowskiego? Dźwignia finansowa to za mało

Robert Lewandowski trafił do Barcelony za 45 mln euro (plus 5 w formie bonusów) mimo ogromnych problemów finansowych "Dumy Katalonii". Zadłużony po uszy wicemistrz Hiszpanii musiał uruchomić dźwignię finansową, która umożliwiła transfer. Wiele jednak wskazuje, że na tym nie koniec i dział księgowości klubu z Camp Nou będzie miał w najbliższych tygodniach pełne ręce roboty.

Jeszcze kilka miesięcy temu w kontekście finansów Barcelony dominowały doniesienia nt. gigantycznego zadłużenia klubu, a nawet widma potencjalnego bankructwa. Na początku roku "Blaugrana" miała ponad miliard euro długu, a jedynym ratunkiem dla wicemistrza Hiszpanii miało być wsparcie inwestorów z Dubaju, które ostatecznie nie nadeszło.

Dyrektor generalny klubu Ferran Reverter informował, że zimowy budżet transferowy klubu nie przekroczy 20 mln euro. Ku zaskoczeniu ekspertów i kibiców "Blaugrana" zdołała wysupłać aż 55 mln euro na Ferrana Torresa z Manchesteru City. Sprowadzenie hiszpańskiego skrzydłowego było znakiem, że pogłoski o finansowej śmierci katalońskiego giganta są mocno przesadzone, ale prawdziwe "transferowe szaleństwo" rozgorzało dopiero latem.

Letnia ofensywa Barcelony

Kompletowanie składu na nowy sezon "Duma Katalonii" rozpoczęła skromnie, ale bardzo rozważnie. Barcelona za darmo wzmocniła środek pola Franckiem Kessiem z Milanu, natomiast niedomagającą w zeszłym sezonie defensywę Andreasem Christensenem (Chelsea).

Następnie prezes Joan Laporta "zaszalał", sięgając po Brazylijczyka Raphinhę z Leeds United, wydając aż 58 mln euro. Kolejne 50 mln pochłonie transfer Lewandowskiego. Całkiem nieźle, jak na klub, który jeszcze niedawno miał problemy ze zgłoszeniem składu bez naruszenia zasad Finansowego Fair-Play.

Skąd zatem tonąca w długach Barca zdobyła środki na sprowadzenie najlepszego strzelca Europy oraz kilku wyróżniających się zawodników z czołowych lig Starego Kontynentu? Pierwszym krokiem, a właściwie małym kroczkiem ku uzdrowieniu klubowych finansów była sprzedaż inkasującego ok. 13 mln euro za sezon Philippe Coutinho do Aston Villi. Dzięki temu ruchowi Barca odzyskała 20 mln euro z aż 135 mln zainwestowanych w Brazylijczyka i odrobinę zredukowała rozdęty do granic możliwości budżet płacowy.

Laporta znowu "pociągnie za dźwignię"?

To jednak zaledwie kropla w morzu potrzeb Barcelony, pilnie potrzebującej zdecydowanych działań w skali makro. Klub, który jako jeden z ostatnich z europejskiej czołówki zdecydował się drukować logo sponsorów na koszulkach, sprzedał nazwę stadionu. Spotify Camp Nou przyniesie rocznie 70 mln euro zysku za sezon; umowa ma obowiązywać przez 12 lat.

Kolejnym manewrem Laporty i jego ludzi była sprzedaż 10 proc. wartości praw telewizyjnych (nieobejmujących Ligi Mistrzów) firmie Sixth Street na najbliższe 25 lat. To pierwsza dźwignia finansowa, którą uruchomił zarząd Barcelony.

Jak podaje "Marca", włodarze "Blaugrany" mają w zanadrzu jeszcze dwie. Za kolejne 15 proc. praw telewizyjnych, tym razem na okres 25 lat, Barca ma otrzymać kolejne 320 milionów. 

Trzecim elementem jest zaś sprzedaż części udziałów w sieci handlowej Barca Licensing & Merchandising oraz Barca Studios (wynajem nieruchomości i przestrzeni biurowej). 

Holendrzy i... koszulki

Barcelona pracuje także nad transferami Memphisa Depaya oraz Frenkiego de Jonga. Problematyczna może okazać się zwłaszcza kwestia spieniężenia drugiego z nich, ponieważ holenderski pomocnik nie zamierza ruszać się z Camp Nou mimo oferty z Manchesteru United. Jak donoszą angielskie media, sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że klub zalega z wypłatą 17 mln euro zawodnikowi z tytułu wyrównania wynagrodzenia obniżonego podczas pandemii. Wyprowadzce z Barcelony przeciwna ma być także narzeczona piłkarza.

"Blaugrana" liczy również, że transfer Roberta Lewandowskiego zwiększy wpływy ze sprzedaży koszulek oraz klubowych gadżetów. Włodarze klubu liczą na finansowy zastrzyk w postaci przynajmniej 20 mln euro. Być może także w tym przypadku potwierdzi się teoria Florentino Pereza, czyli prezesa największego rywala Barcy, Realu Madryt. "Nieraz najdroższe transfery okazują się najtańszymi" - oświadczył Hiszpan, analizując koszty sprowadzenia Cristiano Ronaldo.

Czytaj także:

Bartosz Goluch/PolskieRadio24.pl