Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
polskieradio.pl
Agnieszka Kamińska 23.03.2012

Rozmowa z Tomaszem Chmalem z Instytutu Sobieskiego

Nikt w Unii nawet nie pomyśli, żeby zakazać atomu. A na dyskryminacji węgla najbardziej ucierpi Polska - o pakiecie klimatyczno-energetycznym opowiada Tomasz Chmal, ekspert Instytutu Sobieskiego.
Rozmowa z Tomaszem Chmalem z Instytutu Sobieskiegoeu2012.dk

Polskieradio.pl; Czym jest unijny pakiet energetyczno-klimatyczny i dlaczego jego założenia mogą być w opinii bardzo wielu ekspertów uważane za zagrożenie dla gospodarki?

Tomasz Chmal, Instytuut Sobieskiego: Pakiet klimatyczno-energetyczny to jest zespół dyrektyw europejskich, które zmierzają do ograniczenia emisji o 20 procent w 2020 roku. Ten projekt pakietu został już przez Polskę zaakceptowany, jest wdrażany, jest obowiązującym prawem. Można mówić oczywiście o szerszym aspekcie tego pakietu, tzw. „3 razy 20”, a więc oprócz redukcji emisji dwutlenku węgla również jest to promocja energii ze źródeł odnawialnych do poziomu 20 procent w 2020 roku na poziomie unijnym, a także poprawa o 20 procent efektywności energetycznej, ograniczenie zużycia w Europie. Te trzy elementy wiążą się w spójną wizję zmierzającą do ograniczenia produkcji i zmiany miksu energetycznego z „czarnego” na „zielony”.

W pakiecie dotyczącym dwutlenku węgla chodzi głównie o to, by od 2013 roku w trochę inny sposób nabywać prawa do handlu emisjami, uprawnienia do emisji. W planach alokacji do 2012 roku większość firm uzyskiwała pozwolenia na emisję CO2 bezpłatnie, tylko pewien margines, nadwyżkę musiała dokupić, gdyby ta emisja była ponad tą, którą jej przyznano. Ewentualnie mogła odsprzedać część pozwoleń na emisję. Od stycznia 2013 roku do 2020 roku ten model będzie inny. Sprowadza się do tego, że pozwolenia na emisję CO2 będą nabywane na aukcjach. Zatem zmienia się paradygmat: już nie bezpłatnie, tylko nabywamy na aukcjach. Zaczyna się oczywiście dyskusja, ile i na jakich zasadach. W 2013 roku Polska ma możliwość bezpłatnych emisji tylko na poziomie 70 procent, a 30 procent musi być nabyte na aukcjach. Ten poziom bezpłatnych pozwoleń na emisje będzie malał do zera w 2020 roku. To jest już prawem, zostało przyjęte w 2008 roku i od tego nie mamy już odwrotu.

Natomiast dyskusja dziś toczy się już piętro wyżej. Komisja Europejska nie poprzestaje na tych 20 procentach redukcji emisji w 2020 roku. Mówi tak: stwórzmy mapę drogową do tego, abyśmy mogli stworzyć zeroemisyjną gospodarkę energetyczną. Według niej te limity emisji powinniśmy ograniczać do 40 procent w 2030 roku, w 2040 roku do 60 procent, a w 2050 roku już do 80 procent. Tak naprawdę mamy wyeliminować dwutlenek węgla z europejskiej gospodarki. Taki jest cel duńskiej prezydencji przede wszystkim, ale również wielu państw w Europie.

/

Na tę politykę europejską trzeba niestety spojrzeć nieco szerzej. Nie można ograniczać się do tego, że my tu w Europie jesteśmy największym trucicielami i zagrażamy światu naszymi emisjami CO2, a szczególnie Polska. Gdyby popatrzeć na to z perspektywy globalnej, okaże się, że największymi emitentami, odpowiedzialnymi a prawie 30 procent emisji CO2 są Chiny, które w żaden sposób nie zamierzają ograniczać swoich emisji, produkują energię z tego, co jest najtańsze i na takich zasadach, jakie uznają za najbardziej efektywne. Następny emitent, Stany Zjednoczone, faktycznie nie są zainteresowane (choć w deklaracjach może są) ograniczaniem emisji CO2. A to jest również kilkanaście procent emisji. Europa z tymi kilkoma procentami na tle USA i Chin wygląda dość blado, a jednak nakłada sobie najbardziej rygorystyczne możliwe przepisy. Pytanie, które jest najbardziej zasadne, to o co powinniśmy dbać w Europie: czy Europa ma się stać pewnym skansenem, który jest miejscem odwiedzin turystów z całego świata, czy Europa będzie miejscem produkcji, także produkcji energii. Czy Europa chce mieć przemysł w swoich granicach, czy wszystko będzie produkowane poza jej granicami.

Ryzyko wprowadzania takiego pakietu klimatycznego tylko w Europie podczas gdy inne państwa tego nie robią, oznacza, że te państwa najbardziej na tym skorzystają. Najbardziej na tym skorzystają szczególnie państwa sąsiadujące z UE, bo wprowadzenie pakietu energetyczno-klimatycznego oznacza, że będzie dochodziło do realokacji przedsiębiorczości. Tak naprawdę będzie się opłacało bardziej budować elektrownie na Ukrainie, Białorusi czy w Rosji, zamiast budować je w Europie. Tego już jakby Komisja nie dostrzega. Podobnie będzie z innymi branżami przemysłu. Jeżeli Europa będzie nakładała na siebie tak duże ograniczenia w zakresie emisji CO2, wówczas będą rosły koszty. Jeśli będą rosły koszty, to przedsiębiorcy, którzy korzystają z dużych ilości energii będą uciekać z Europy. Będą szukali tańszej energii np. w Chinach i tam będą produkować, a Europa będzie tylko importerem tych produktów spoza swoich granic. Pakiet energetyczno-klimatyczny jest ważnym narzędziem w tworzeniu pewnej wizji Europy w perspektywie iluś lat, a Polska najbardziej dotkliwie odczuwa ten pakiet.

Miasto
Miasto Sanya, Chiny

Z tego wynika, że te plany redukcji emisji dwutlenku węgla sprawią, że Unia Europejska nie będzie konkurencyjnym graczem na scenie gospodarczej. Dlaczego w takim razie tylko Polska zawetowała na radzie środowiska UE ambitny plan emisji. Czy i dlaczego Komisja nie dostrzega tych zagrożeń dla Unii?

Myślę, że Komisja Europejska jest za bardzo zafiksowana na jednym modelu gospodarki. Dania nie ma złóż węgla, w związku z tym może lobbować za producentami turbin wiatrowych. Albo też Francja, która jest eksporterem technologii nuklearnych, nie ma wielkiego powodu, by nie zmierzać w kierunku ograniczania emisji CO2. W ten sposób ma nadzieję na to, że będzie eksportować technologie, będzie bardziej innowacyjna i podbije świat swoimi technologiami.

W mojej ocenie jest to nadzieja złudna. Już dzisiaj Chiny są największym producentem ogniw fotowoltaicznych, dzisiaj Chiny produkują duże elementy czy podzespoły farm wiatrowych i eksportują je do Europy, do USA. Podczas niedawnej konferencji w Waszyngtonie wszyscy ubolewali nad tym, jak to się stało, że myśmy wymyślili innowacyjne, odnawialne technologie, a tu nagle się okazuje, że one wszystkie są produkowane w Chinach i w Indiach. Stało się tak, bo wszystkie inne państwa mają inne agendy, inaczej realizują swoje polityki, Europa ze swoim jednokierunkowym pomysłem przestaje być konkurencyjna. Ona rzeczywiście będzie miejscem innowacji, ale te innowacje będą natychmiast kopiowane, powielane i eksportowane w milionach egzemplarzy na cały świat – nie z Europy, ale z tych innych państw. To jest pierwszy element niezrozumienia.

Oczywiście społeczność w Europie jest przekonana co do tego, że to człowiek powoduje globalne ocieplenie, a CO2 jest „największym zagrożeniem ludzkości”. Dochodzi do sytuacji absurdalnych, ostatnio był materiał o tym, że „powoduje otyłość”. Gdyby to było takie proste, faktycznie trzeba zmierzać w kierunku eliminacji dwutlenku węgla, wtedy nic się nie będzie działo: lody nie będą się topić, będziemy mieli wyspy i lodowce. Jednak co do skali wpływu człowieka na emisję CO2 trwają spory naukowe. Tak naprawdę nie ma jednoznacznych dowodów na to, że to człowiek jest sprawcą globalnego ocieplenia, a odpowiedzialne za to mogą być pewne cykle ocieplenia i ochładzania klimatu.

Fot.
Fot. Parlament Europejski

To oczywiście nie oznacza, że nie trzeba dbać o środowisko, o klimat. Natomiast nie należy robić tego na siłę. Pewne technologie się sprawdzają, wtedy trzeba je naturalnie wykorzystywać. Jeżeli okaże się, że znajdziemy świetny sposób do magazynowania energii słonecznej, do lepszego wychwytywania energii słońca to znakomicie, przestawimy swoje gospodarki na słońce i będziemy z tego korzystać. Natomiast robienie tego dekretami, że 2040 rok to 60 procent redukcji emisji, jest pewnym myśleniem życzeniowym, w pewnym sensie nieracjonalnym. Jeśli jakaś technologia się potwierdzi, dowiedzie swojej skuteczności, będzie tańsza, to ona wygra i nikt nawet nie spojrzy na węgiel. Będą inne technologie. Tworzenie tego na siłę w sposób bardzo sztuczny powoduje, że pogarsza się konkurencyjność całej gospodarki, po drugie wszyscy ponoszą koszty. My dzisiaj promując energie odnawialne, też za nią płacimy prawie dwa razy więcej.

Trzeba mieć więc świadomość, że Europa pogarsza swoją konkurencyjność. I wiele osób nie chce sobie z tego zdać sprawy, że Europę trzeba przestawić na inne tory. Nigdy nie wdrożono strategii lizbońskiej, która była takim bardzo dobrym pomysłem na poprawę konkurencyjności Europy, znoszenie barier w handlu i tworzenie nowych miejsc, tworzenie nowego ducha przedsiębiorczości. Europa musi się upodabniać do Stanów Zjednoczonych, racjonalniej gospodarować, a nie zafiksować się na jednym modelu i tylko jego promować.

Czy ktoś tego nie dostrzega? Myślę, że wszyscy dostrzegają natomiast jest za duża presja w Europie Zachodniej i przekonanie, że to człowiek jest głównym winowajcą i sprawcą wszelkich plag za sprawą dwutlenku węgla. To jest modne, nośne, każda epoka potrzebuje jakichś mitów i to jeden z mitów Europy Zachodniej. Jest on popularny, w związku z tym politycy też się z nim zgadzają i na tym wygrywają wybory. Mówienie czegoś przeciw takim pomysłom jest źle widziane i niemodne, anachroniczne. Jednak tak naprawdę te nowe urządzenia, z których korzystamy, tak naprawdę nadal potrzebują energii. Nie da się zmienić gospodarki w bardzo krótkim czasie, przestawić jej na inne źródła. Oczywiście trzeba to rozwijać, dobrze że trwają prace nad lepszymi źródłami fotowoltaicznymi, że poprawia się sprawność farm wiatrowych. Natomiast to na razie nie jest ten moment, żeby dekretować wycofanie się z węgla jako bardzo ważnego surowca energetycznego.

/

Czy można powiedzieć coś o szacunkach kosztów, jakie Polska ponosić w związku z tym już zaakceptowanym pakietem planów redukcji emisji i z nowymi planami?

Co do kosztów, wiele zależy od tego, ile będzie kosztować pozwolenie na emisję. W 2008 roku, kiedy przyjmowano ten pakiet, wszyscy liczyli, że gospodarka cały czas będzie rosnąć, nagle się okazało, że mamy upadek banku Lehman Brothers i nagle okazało się, że wiara w rozwój gospodarczy trochę się zacina. Mamy do czynienia ze spowolnieniem gospodarczym na świecie od trzech lat i z tej perspektywy patrząc przekłada się to na cenę za emisję CO2. Dzisiaj to pozwolenie jest stosunkowo tanie, to jest kilka euro za tonę. Gdyby więc liczyć dzisiaj, te koszty nie byłyby takie wielkie. Trzeba jednak patrzeć z takiej perspektywy, że w 2013 roku 30 procent będzie handlowane na aukcjach, a w 2020 100 procent. Jaka będzie cena na aukcjach, to bardzo trudno dzisiaj przewidzieć: czy to będzie kilka euro, czy kilkaset euro za tonę. Jeśli będzie rósł popyt, to zakładam, że ta cena pozwolenia może być dość wysoka: będzie wielu chętnych przy ograniczonej podaży, a więc jego wartość będzie rosła.

Zatem to na pewno są miliardy euro rocznie, pytanie jest o skalę: czy to będzie kilka miliardów, czy kilkanaście, kilkadziesiąt. Prognoza jest dość ogólna dzisiaj, bo nikt nie jest tego w stanie na razie przewidzieć.

Natomiast jeśli bylibyśmy w 2050 roku z 80-proc. redukcją emisji i do tego czasu nie udałoby się znaleźć nowych sposobów wychwytywania energii ze słońca, czy magazynowania tej energii, to mamy zasadniczy problem. Oznaczałoby to, że trzeba wyeliminować całą energetykę opartą o węgiel, co oznacza zamknięcie szeregu kopalń, szczególnie węgla brunatnego. Kopalnie węgla kamiennego mogą eksportować węgiel poza granice, żeby spalać go nie w UE, ale na Ukrainie, w Chinach, gdziekolwiek indziej. Emisje będą powstawały, tylko poza UE. Natomiast bardziej martwiłbym się o elektrownie węglowe w Polsce i Europie i o węgiel brunatny, bo tego węgla nie opłaca się przesyłać na duże odległości. Musi być spalany bardzo blisko miejsca produkcji. To oznacza likwidację tysięcy miejsc pracy, olbrzymie koszty społeczne. Z tej perspektywy jedyną racjonalną decyzją z punktu widzenia Polski jest właśnie weto i próba wylania kubła zimnej wody na rozgrzane głowy polityków, w szczególności duńskich, którzy nie mają takiej perspektywy. Myślą swoimi kategoriami, że człowiek jest wszystkiemu winny, a jak człowiek to CO2, a jak CO2 to na pewno Polska, i w tę stronę grają.

Pytanie, czy to da się łatwo przełożyć na cyfry. Nie da się przełożyć wielu miejsc pracy w sektorze górnictwa brunatnego i elektrowni na nowy system, na źródła rozproszone, na mikrogeneracje, to są po prostu pewne idee, które być może w Danii się udały. Tam mamy zupełnie inny system energetyczny, nie scentralizowany, tylko rozproszony. Duńczycy podążają tą drogą i nie można im tego zabronić. Niech realizują inny model gospodarczy niż w Polsce, nasz model gospodarczy oparty o węgiel wynika po prostu z natury. Węgiel jest na Śląsku i w kilku innych zagłębiach, tam też rozwijał się przemysł, naturalnie mamy taką a nie inną infrastrukturę: drogową, przesyłową. W Danii, która jest rozproszona na szeregu wysp mają zupełnie inny model. Można sobie budować małe kompaktowe ciepłownie, połączone ze spalarnią odpadów. To są zupełnie różne modele. Europa nie powinna dyskryminować w mojej ocenie żadnego z tych pomysłów na pokrycie zapotrzebowania na energię, tylko promować je w jednakowym stopniu i dbać raczej o to, aby były stosowane najlepsze możliwe technologie, a nie o to, z czego ta energia będzie produkowana. Trzeba powiedzieć, że polskie elektrownie są bardzo wyeksploatowane i tak naprawdę istnieje duża potrzeba budowy nowych jednostek, ale te nowe jednostki są o wiele bardziej efektywne. To znaczy sprawność przemiany energii chemicznej węgla w energię elektryczną będzie dużo wyższa – z 30 kilku procent możemy ją podnieść do 40 kilku procent, to jest 10 procent poprawy efektywności energetycznej i to już jest wielka oszczędność z punktu widzenia i środowiska i odbiorcy.

Fot.
Fot. Parlament Europejski

To będzie od kilku, kilkunastu miliardów euro rocznie od 2013 roku do 2020. Jak to wpłynie na naszą gospodarkę?

Wydatek jest rzeczywiście olbrzymi, znalazłby odbicie w naszych portfelach. Natomiast to są bardzo zgrubne szacunki, bo można choćby poprawić efektywność energetyczną, budować nowe elektrownie, które będą mniej emisyjne. Do 2020 roku jest jeszcze szansa, żeby coś zbudować za osiem lat, jest szansa, ale trzeba zakasać rękawy. Na pewno nie oddamy nowej elektrowni przed 2015 czy 2016 rokiem. Do 2020 roku jest szansa. Być może uda się dokończyć projekty zasilane gazem. Jeśli chodzi o węgiel, jestem dość pesymistycznie nastawiony. Z jednej strony to kwestia nieprzewidywalności, bo jak szacować koszt energii przy takim zmieniającym się otoczeniu. Wszystkie banki finansujące nowe elektrownie patrzą na zwrot z inwestycji. Wydaje się, że zapotrzebowanie na energię będzie zawsze, ale za jaką cenę? W związku z tym wszyscy stawiają sobie pytanie, jak finansować nowe moce wytwórcze przy tak zmieniającym się otoczeniu regulacyjnym, przy niedookreślonym pakiecie klimatycznym. Te dylematy trzeba rozwiązywać.

Myślę, że Polska gospodarka do 2020 roku jakoś sobie poradzi, że są jakieś rezerwy, które można wykorzystywać. Nie będzie to proste, będzie kosztowne. Ale nie jest to coś co zabije polskie górnictwo, polski przemysł energetyczny i polskich konsumentów. To będzie trudne, ale damy temu radę sprostać. Są możliwe poprawy redukcji energetycznej i ten 20-proc. poziom redukcji pewnie damy radę osiągnąć.

Czy wiadomo jakie to będą wydatki dla innych krajów, na przykład Europy Środkowo-Wschodniej? Czy będą dużo niższe? Cały czas pozostaje pytanie, dlaczego kraje, na które Polska liczyła choćby w sprawie weta redukcji emisji, nie stanęły po naszej stronie.

Każde państwo ma swoje żywotne interesy w Europie. Moim zdaniem w polskim żywotnym interesie jest walczyć o polską energetykę i górnictwo. 90 procent energii produkowanej z węgla to jest nasze uzasadnienie. Jeśli ktoś ma 30 procent, czy kilkanaście procent, jego sytuacja jest łatwiejsza. Stąd być może liczyliśmy najbardziej na Czechów, którym też powinno na tym zależeć.

Myślę, że bardzo wycinkowo patrzymy na kwestię klimatu. Co prawda nazwa brzmi „pakiet energetyczno-klimatyczny”, ale tak naprawdę można by go nazwać „pakietem dyskryminującym Polskę”, bo jeżeli popatrzeć, kto z czego produkuje, okazuje się, że w nas ten pakiet najbardziej uderza. A już mapa drogowa z tymi 80 proc. do 2050 roku to już zupełnie karkołomna konstrukcja, w sytuacji, kiedy inne państwa na świecie nic sobie z tego nie robią.

W związku z tym pytanie „dlaczego” jest też pytaniem o interesy. My mamy takie interesy, natomiast inne mają inne państwa, czy producenci dóbr czy własności intelektualnej z Danii, Francji czy Niemiec. Ich agenda jest zupełnie inna: obywatele nie chcą węgla, dobrze, mamy technologie, przemysł, więc realizujemy inną agendę biznesową. Pytanie oczywiście, co by się stało, gdyby Europa na szczycie przyjęła eliminowanie energii atomowej. Proszę sobie wyobrazić stanowisko Francji w tym zakresie i jak Francja by reagowała. Nikt nawet nie próbuje wprowadzić takiego pomysłu na agendę europejską, bo wie, że Francja nigdy się na coś takiego nie zgodzi. Wystarczy zamiast „węgiel” podstawić słowo „atom” i zobaczyć, jakie byłyby reakcje innych państw, w szczególności Francji, gdyby tego typu pomysł wprowadzić na agendę europejską. A okazuje się, że węgiel można dyskryminować i to całkiem przechodzi bezkarnie, co więcej 26 państw opowiada się za tym i tylko my mamy łatkę najbardziej wstecznych. To jest nieracjonalne, ale też jest trochę w tym naszej winy, bo za mało na poziomie europejskim jesteśmy przekonujący dla innych, mówiąc o tym węglu. Wszystkim to się wydaje brudne i nieczyste, ale tak naprawdę nie jest. Są nowe elektrownie, o dobrej sprawności, o zagospodarowaniu odpadów, produkuje się gips po wychwytywaniu tlenków siarki na przykład w Jaworznie 3. Musimy więc pokazać taką jasną stronę węgla, że używa się najlepszych technologii.

To jest tak samo jak z atomem. Jeśli wymyślimy coś lepszego za kilka lat, to będziemy stosować te nowe technologie. Na przykład jeśli uda się wymyślić sposób na zagospodarowanie CO2, może to jest właściwa droga. Nie chodzi jednak o wychwytywanie CO2 i wtłaczanie go pod ziemię, bo to może się ulotnić, wybuchnąć, a utrzymanie go pod ziemią kosztuje. Kto wie, może uda się produkować z niego brykiety, przetworzyć na inne surowce. Może trzeba posadzić więcej lasu.

Fot.
Fot. Parlament Europejski

Czy można już w jakiś sposób prognozować, jakie szanse ma Polska na wyjście z tej sytuacji? Na razie zawetowano kroki milowe, ale kilka dni później przyjął je Parlament Europejski. Co może zrobić Polska, skoro, jak się wydaje, pakiet uderza tylko w naszą gospodarkę?

Polska nie jest w łatwej sytuacji, ale można zrobić trzy rzeczy. Po pierwsze trzeba przekonywać do węgla i pokazywać, że to nie jest czarny lud. Musimy odkręcić czarny PR, który stworzyły organizacje ekologiczne. To jest trudne i kosztowne, ale nie jest niemożliwe. Chodzi o komunikację poza Polską głównie, żeby pokazać innym, że węgiel nie jest zły ,coal is cool”. Po drugie oprócz tego polska dyplomacja powinna mieć bardzo dobrą współpracę ze Stanami Zjednoczonymi, patrzeć co się dzieje w innych państwach i też ten pomysł amerykański czy chiński w Polsce przedstawiać. Dlaczego te państwa nie mają takich obaw jak Europa – czy są głupsi, mniej świadomi, nie troszczą się o klimat? Jest kwestia tworzenia sojuszu gdzieś spoza i wpływania na to co się dzieje w Europie z pakietem klimatycznym.

Trzeba pamiętać, że to jest globalna gra interesów. Europejski pakiet klimatyczny uderza już teraz w państwa spoza Unii. Myślę o włączeniu linii lotniczych spoza UE w system handlu emisjami obowiązujący w UE. To dość kuriozalna teza. Te linie lotnicze, które korzystają z portów UE, muszą też ponosić koszty uprawnień do emisji. Nie sądzę, żeby Chiny na to przystały. Podobnie Stany Zjednoczone, dla których samolot jest bardzo ważnym środkiem transportu. Paradoksalnie, w związku z tym ze Stanami Zjednoczonymi i Chinami trzeba budować transkontynentalny sojusz przeciw Europie, bo inaczej nas „zjedzą, przehandlują”.

Wszystkie szczyty klimatyczne są porażką i porażką pozostaną – tylko trzeba o tym umieć komunikować obywatelom Europy. Jeżeli Duńczycy, Francuzi, Niemcy chcą wprowadzić zeroemisyjne gospodarki na swoim terytorium, niech to zrobią, ale niech nie przymuszają do tego innych, tak jak nie są w stanie zmusić Chin i Stanów Zjednoczonych.

/

Pakiet nie dotyczy w żaden sposób energii atomowej?

On sprzyja energetyce jądrowej. Jeśli ograniczamy emisje CO2 , to z czegoś musimy produkować energię. Energia produkowana z wykorzystaniem atomu jest zeroemisyjna. Oczywiście powstają odpady radioaktywne, ale one nie są przedmiotem pakietu klimatycznego. Więc odpady radioaktywne tak, a CO2 nie. To gest w stronę francuskich przedsiębiorców. Oni mają w tym interes, aby tak zostało i aby można było technologie sprzedawać nie tylko w Europie, ale i poza nią. Pakiet pomaga rozwijać się energetyce nuklearnej. Nikt nie jest w stanie zabronić Francuzom używania tych technologii i to jest moim zdaniem dyskryminacja producentów węgla.

Jeszcze są pozostałe dwa filary pakietu: energie odnawialne i efektywność energetyczna. Jak tutaj wygląda sytuacja. Czy one również są ukierunkowane na część gospodarek unijnych, a dla innych będą stanowić obciążenie?

Poprawa efektywności energetycznej jest czymś, co mi najbardziej odpowiada z owych „3 razy 20”. Poprawiamy efektywność, a więc dbamy o przyszłe pokolenia. Nie zużywamy tej energii w sposób niepotrzebny. To wszystkie akcje typu „zgaś zbędną żarówkę” albo lepsze zarządzanie popytem, doszczelnianie budynków. To wszystko uważam za racjonalny kierunek. Trzeba jednak pamiętać, że to też kosztuje: wymiana urządzeń, lepsze materiały, lepsze parametry materiałów budowlanych. To jest jednak taki koszt, który jest bardziej racjonalny niż dyskryminowanie węgla. Obciąży gospodarki europejskie, być może wywoła pewne impulsy inflacyjne, być może będzie to trochę za drogie. To jest jednak inwestycja w przyszłość. Jeśli ktoś zainwestuje w izolację budynku dzisiaj, to za kilka lat to mu się zwróci.

W Polsce stosunkowo łatwo jest poprawić efektywność energetyczną, mamy stosunkowo duże zaległości jeszcze z poprzedniego systemu w tym zakresie. Natomiast cały czas uważamy, że jesteśmy biedni, w związku z tym nie powinniśmy wykorzystywać tych najlepszych technologii, tylko raczej te, które są najbardziej dostępne. Jest sporo do zrobienia, żeby postawić na efektywność, także na poziomie makro, na poziomie elektrowni. W Europie Zachodniej pewnie trudniej jest osiągnąć poprawę efektywności, tam dłużej się o tym mówi, energia jest droższa. Więc ludzie bardziej o nią dbają. My jesteśmy zupełnie na początku drogi. Nie mamy żadnej spalarni odpadów z prawdziwego zdarzenia w Polsce. Nadal segregacja nie działa dobrze. Marnujemy energię zmagazynowaną w odpadach. To źle. Tu mamy sporo do zrobienia.

Jeśli chodzi o energię odnawialną, to promujemy już taką energię. To nas niestety bardzo dużo kosztuje. Każda megawatogodzina energii jest dotowana tak zwanym zielonym certyfikatem. Cena wynosi prawie dwa razy tyle, co cena zwykłej czarnej energii. Dużym kosztem zatem wdrażamy te regulacje. Mamy do 2020 roku produkować 15 procent energii ze źródeł odnawialnych. W tej chwili jest nowy projekt ustawy, jest dyskusja, z czego ma ta energia odnawialna powstawać. Stało się tak, że certyfikaty najbardziej wspierały duże źródła odnawialne, na przykład duże farmy wiatrowe. W tej chwili jest pomysł moim zdaniem racjonalny, by wspierać małe źródła, czyli pomagać rozwojowi mikrogeneracji na poziomie lokalnym. Wiele państw w Europie: Hiszpania, Portugalia, Czechy, racjonalizują systemy wsparcia dla energii odnawialnej. Były to pewne bomby spekulacyjne, za dużo kosztowały gospodarkę i odbiorców energii. Jeden trend to ograniczać wsparcie i subsydia dla energii odnawialnej. Drugi jest taki, by zamiast dużych źródeł odnawialnych, czy wiatrowych, czy biomasowych, wspierać małe źródła „domowe”, które by realizowały ten sam cel. Nie odbędzie się to bez walki, będzie obrona status quo, są interesy. To trudny temat, ale coś trzeba spróbować z tym zrobić.

Jakie są koszty dopłat do zielonej energii?

System zielonej energii wygląda tak, że producent energii odnawialnej dostarcza ją do systemu po cenie rynkowej, po cenie energii „czarnej”, ale również ma prawo do emisji tzw. zielonego certyfikatu na giełdzie. Te certyfikaty muszą kupić wszystkie firmy energetyczne, które dostarczają energię do odbiorców i potem przedstawić prezesowi Urzędu Regulacji Energetyki do umorzenia. Każdy musi pokazać, że kupił taki a taki procent certyfikatów. W tym roku to chyba 8,4 procent energii odnawialnej już jest w naszych portfelach, a jeśli się tego nie robi, płaci się opłatę zastępczą za nieposiadanie certyfikatów na koniec roku. Poziom opłaty zastępczej określa cenę certyfikatu, to około 260 zł na megawatogodzinę. Zatem cena certyfikatu oscyluje między 200 a 250 zł. Koszt certyfikatu jest ponad 100 procent wyższy od ceny energii czarnej, zatem energia czarna do zielonej ma się cenowo jak 1:2.

Co roku musimy mieć coraz więcej energii odnawialnej. W 2020 roku to będzie 15 procent. To dość duży koszt dla gospodarki, także miliardowe koszty. Energia odnawialna dotowana przez zielony certyfikat przenoszona jest w kosztach produktów całej gospodarki. To niewątpliwie pogarsza konkurencyjność europejskiej gospodarki.

Z drugiej strony – tak jest z każdą technologią, że aby się rozwinęła, trzeba ją wesprzeć. Myślę, że ten system wsparcia trzeba racjonalnie prowadzić. Nie może dojść do takiej sytuacji, że w Europie będziemy dotować chińskich producentów. Taka w Europie jest sytuacja, że dopłacamy do energii odnawialnej, a energia produkowana jest z ogniw fotowoltaicznych czy turbin wiatrowych produkowanych w Chinach. Do takich paradoksów dochodzi, że nie ma sensu kupować europejskich produktów, tylko kupuje się produkty chińskie. W każdym razie nie polskie. My na tym najmniej korzystamy jako dostawca technologii, gdybyśmy wspierali własny przemysł, miałoby to jakieś racjonalne uzasadnienie. A tymczasem tak naprawdę poprzez zielone certyfikaty wspieramy producentów w Danii, w Niemczech, czy w innych państwach. Oczywiście, można powiedzieć, że to jakiś handel za pomoc strukturalną, środki na drogi, ale trzeba to racjonalizować i jak najmniej dociążać gospodarkę, najmniej jak to tylko możliwe.

Rozmawiała Agnieszka Kamińska