Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
polskieradio.pl
Agnieszka Jaremczak 11.10.2014

Kraje bałtyckie. W obawie przed rosyjską agresją (analiza)

Państwa bałtyckie są przekonane, że rozwój sytuacji w Rosji jest nieprzewidywalny. Mówią o kolejnych prowokacjach. Tak jak porwanie estońskiego funkcjonariusza służby bezpieczeństwa.

W dniu, w którym w Newport obradowali przywódcy NATO, w niewielkiej miejscowości Luhamaa na wschodzie Estonii doszło do scen niczym z filmów szpiegowskich.  Nieumundurowani mężczyźni przy użyciu granatów dymnych i pod groźbą użycia broni schwytali funkcjonariusza służb bezpieczeństwa. Tallin twierdzi, że właśnie w ten sposób doszło do porwania Estona Kohvera. Uprowadzonego mężczyznę przewieziono do Moskwy. Chcą go sądzić za szpiegostwo. Grozi mu do 20 lat więzienia.

Tallin protestuje. Estońskie służby twierdzą, że akcja porwania Khovera została zaplanowana, przeprowadził ją moskiewski oddział FSB, a nie lokalny z Sankt Petersburga. Świat nie ma wątpliwości: porwanie estońskiego oficera, do którego doszło tuż po wizycie prezydenta USA Baracka Obamy w Estonii i w trakcie trwania szczytu NATO to element zastraszenia przez Rosję państw bałtyckich. Wydarzenie to wpisuje się w pewien scenariusz, który rozgrywa się na naszych oczach.

Wojna Rosji z Zachodem? ”Kryzys może eskalować”>>>

Pod koniec września brytyjski dziennik "Financial Times" pisał o dramatycznym nasileniu prowokacyjnych działań lotnictwa wojskowego Rosji w państwach bałtyckich. Oto fakty: myśliwce NATO strzegące przestrzeni powietrznej państw bałtyckich startowały w tym roku w trybie alarmowym z powodu zagrożenia granicy Litwy 68 razy. Łotwa odnotowała 150 "bliskich incydentów" czyli przypadków nadlatywania i ryzykanckiego manewrowania rosyjskich samolotów. Estonia podaje, że jej przestrzeń powietrzna została w bieżącym roku naruszona przez rosyjskie samoloty pięć razy, podczas gdy przez poprzednie 8 lat – w sumie siedem razy.

- Rosyjskie awanturnictwo powietrzne jest skierowane głównie przeciwko państwom bałtyckim, ale jego nasilanie się ma zasięg szerszy i dotyczy także innych krajów NATO, w tym Kanady, USA, Holandii, Rumunii i Wielkiej Brytanii - zaznacza "Financial Times".

Ale to Litwa, Łotwa i Estonia mają dziś poważne problemy. I to z kilku powodów. We wszystkich tych państwach mniejszości rosyjskie stanowią spory odsetek ogółu społeczeństwa. W 3 milionowej Litwie Rosjanie są trzecią siłą (około 200 tys.).  Spośród 2 milionów mieszkańców Łotwy co czwarty to Rosjanin. Podobnie sytuacja wygląda w Estonii, gdzie żyje niecałe 1,5 mln osób, z czego Estończycy stanowią niecałe 70 procent ludności a Rosjanie – 25 procent.

Obawy Wilna, Tallina i Rygi, że po przełamaniu oporu Ukraińców to właśnie państwa bałtyckie znajdą się na celowniku Kremla mają uzasadnienie. Tym bardziej, że dokonując aneksji Krymu prezydent Władimir Putin ostrzegał, że Moskwa nie pozostanie bierna, jeśli prawa obywateli Rosji, niezależnie od tego gdzie żyją, nie będą respektowane.

Niepodległa Litwa, Łotwa i Estonia zawsze były solą w oku najpierw Związku Radzieckiego, a potem Rosji. Ich krótki czas niezależności w okresie międzywojennym zakończył pakt Ribbentrop – Mołotow podpisany w 1939 roku. Kraje te zostały wcielone do Związku Sowieckiego jako republiki.

Zaczęło się rosyjskie osadnictwo na masową skalę. Gdy państwa te odzyskały niepodległość po upadku ZSRR, większość osiadłych tam Rosjan pozostała na miejscu.

Łotewskie prawo uznaje, że obywatelstwo tego kraju jest dziedziczone. Po odzyskaniu niepodległości przez Łotwę, osiedleńcy z radzieckich czasów nie dostali więc automatycznie obywatelstwa tego kraju. Żeby tak się stało muszą zdać egzamin z języka urzędowego jakim jest łotewski. Rosjanie nie chcą się go uczyć i w efekcie, większość osadników ma status bezpaństwowca, bez prawa do głosowania.

Moskwa od lat wykorzystuje to jako argument na potwierdzenie tezy o dyskryminowaniu Rosjan.

Na początku września litewskie służby bezpieczeństwa zaapelowały, by obywatele tego kraju, którzy po ogłoszeniu przez Litwę niepodległości, odmówili w latach 1990-1991 służby w wojsku radzieckim, powstrzymali się z wyjazdami do Federacji Rosyjskiej. Po przekroczeniu granicy może im grozić niebezpieczeństwo. Podobnie zresztą, jak po przyjeździe na Białoruś, czy do innych państw, które nie należą do UE i NATO.

- Rosja chce pokazać, że ma swoje interesy we wszystkich okupowanych kiedyś państwach - oceniła posłanka sejmowego komitetu bezpieczeństwa narodowego i obrony Rasa Juknevicziene. Jej zdaniem,  "państwa bałtyckie muszą mieć się na baczności".

Trudno jednak oskarżać władze państw bałtyckich o bierne przyglądanie się rosyjskim działaniom.

Najostrzejsze słowa dochodzą z Wilna. Litwa jako pierwsza wezwała do wzmocnienia obecności sił NATO w regionie. Podczas, wspomnianej już wizyty Obawy w Tallinie padły deklaracje o solidarności Sojuszu Północnoatlantyckiego z tym rejonem świata. – Estonia nie zostanie nigdy osamotniona – mówił.

(źródło: CNN Newsource/x-news)

Warto zaznaczyć, że  właśnie ten kraj spełnia wymóg finansowania polityki obronności na poziomie minimum 2 procent PKB. Elity na Litwie i Łotwie uważają, że ich rządy powinny pójść tym samym śladem. Ma się to zmienić i do 2020 roku państwa te chcą znacznie zwiększyć swoje wydatki na zbrojenie.

We wrześniu zapadła decyzja o uszczelnieniu granicy łotewsko-rosyjskiej. Władze w Rydze planują zakup nowego sprzętu radarowego do monitorowania 250-kilometrowej granicy lądowej. Ministerstwo Obrony Narodowej twierdzi, że morska granica Łotwy jest dostatecznie zabezpieczona przed intruzami chcącymi ją naruszyć. Łotyszy najbardziej niepokoi fakt funkcjonowania w pobliżu granicy dużej bazy helikopterów rosyjskich.
Z kolei Prezydent Litwy Dalia Grybauskaite uważa, że Wilno i Warszawa powinny być razem i zademonstrować jedność wobec agresywnej polityki Rosji. W jakiś sposób naprzeciw tym oczekiwaniom wychodzi propozycja utworzenia wspólnej, trójnarodowej brygady (LITPOLUKRBRIG).

Umowę podpisano we wrześniu w Warszawie.

Polska, Litwa i Ukraina zaplanowały, że jednostka będzie wykorzystywana do udziału w operacjach pod auspicjami ONZ, NATO, UE, a także w ramach doraźnych koalicji tworzonych zgodnie z Kartą Narodów Zjednoczonych i umowami, zawartymi pomiędzy państwami wystawiającymi siły. Głównymi zadaniami brygady ma być zacieśnienie regionalnej współpracy wojskowej i stworzenie podstaw do powołania na bazie brygady Grupy Bojowej UE.

Pełną gotowość operacyjną LITPOLUKRBRIG ma osiągnąć za dwa lata.

Nie ulega jednak wątpliwości, że ze względu na ograniczone środki własne to NATO jest traktowane przez państwa bałtyckie jako główny gwarant ich bezpieczeństwa. Co prawda Litwa i Łotwa zadeklarowały, że do 2020 roku podniosą wydatki na obronę.

Angela Merkel, kanclerz Niemiec zapowiada dłuższą obecność wojsk NATO w państwach bałtyckich (źródło: RUPTLY/x-news)

Wilno, Łotwa i Estonia zaczynają odczuwać skutki rosyjskiego embarga. Z danych przedstawionych przez Polski Instytut Spraw Międzynarodowych, Moskwa jest jednym z ich głównych partnerów handlowych, przede wszystkim Łotwy – odpowiada za 12 procent jej eksportu i około 10 procent importu. Na Łotwie znajduje się najwięcej rosyjskiego kapitału, zwłaszcza w nieruchomościach. Podobnie jak na Litwie (przede wszystkim w kurortach nadbałtyckich w okolicach łotewskiej Jurmali i litewskiej Połągi). Wpływ na gospodarkę jest odczuwalny w branży transportowej, która w estońskim budżecie ma udział 800 mln euro rocznie, a tranzyt około 70 procent ogółu produktów, który obsługuje estońska spółka kolejowa Eesti Raudtee, odbywa się w kierunku wschodnim.

Państwa bałtyckie są też całkowicie zależne od dostaw rosyjskiego gazu. Choć warto w tym miejscu wspomnieć o kolejnych próbach dywersyfikacji dostaw tego surowca, jakie podejmuje Wilno.

Państwa bałtyckie są przekonane, że rozwój sytuacji w Rosji jest nieprzewidywalny. Mówią o kolejnych prowokacjach. Tak jak porwanie estońskiego funkcjonariusza służby bezpieczeństwa.

- Znaczna część rosyjskojęzycznych mieszkańców Estonii popiera politykę Putina wobec Ukrainy - mówi redaktor estońskiego „Radio 4” - Artur Aukon. Co ciekawe, mniejszość rosyjska nie wyobraża sobie, aby doszło do sytuacji analogicznej jak ta, która ma miejsce na Ukrainie. - Rozmawiając z ludźmi mieszkającymi w Narwie można zauważyć, że nawet jeśli niektórzy z nich skłonni są do popierania polityki Putina wobec Krymu i wschodniej Ukrainy, to nikt, nawet w najgorszym śnie, nie wyobraża sobie sytuacji, w której według tego samego schematu północno-wschodnia część Estonii mogłaby stać się częścią Rosji - mówi dziennikarz.

Agnieszka Jaremczak, Polskieradio.pl

Korzystałam z materiałów opracowanych przez Ośrodek Studiów Wschodnich oraz przez Polski Instytut Spraw Międzynarodowych