Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
polskieradio.pl
Agnieszka Kamińska 15.10.2014

Andrij Portnow: Majdan wbrew zapowiedziom nie stworzył swojej partii

Nikt nie jest w stanie powiedzieć, co wybory do parlamentu przyniosą Ukrainie – mówi w rozmowie z portalem PolskieRadio.pl ukraiński historyk Andrij Portnow. Obawia się, że problem z wyborami w Donbasie może potem posłużyć do wykazywania, że państwo ukraińskie de facto nie kontroluje tego obszaru.
Protesty na Majdanie Niepodległości w Kijowie, 19 lutego 2014 roku. Zdjęcie archiwalneProtesty na Majdanie Niepodległości w Kijowie, 19 lutego 2014 roku. Zdjęcie archiwalnePAP/EPA/ALEXEY FURMAN

Ukraiński historyk Andrij Portnow żałuje, że środowisko Majdanu nie stworzyło przed wyborami własnego ugrupowania, a najbardziej znani liderzy tego ruchu społecznego uznali, że przystąpią do istniejących już struktur partyjnych, legitymizując je tym samym. Podkreśla, że wbrew zapowiedziom, nie doprowadzono do zmiany starego systemu wyborczego.  - To szkoda, bo ukraińskie społeczeństwo właśnie teraz oczekuje zmian i jest na nie gotowe – mówi rozmówca portalu Polskiego Radia.

Portnow zauważa, że wybory do parlamentu odbędą się według starego prawa wyborczego, czyli w takim systemie jak za prezydenta Wiktora Janukowycza. Oznacza to, że połowa posłów trafi do Rady Najwyższej z okręgów jednomandatowych, większościowych. Jak dodał Andrij Portnow, niestety są już sygnały o nieprawidłowościach. - Słychać o kandydatach, którzy nie mają moralnego prawa do zasiadania w parlamencie (…) Nie można żywić iluzji, że korupcja zupełnie zniknęła –  zaznaczył.  Rozmówca portalu Polskiego Radia zauważył przy tym,  że partia prezydencka nie wykazuje woli walki o każde miejsce, widać brak strategii choćby w kwestii obsady jednomandatowych okręgów, nie postarano się tam o silnych kandydatów.

Zaznacza, że ważnych pytań jest bardzo wiele: nie wiadomo, ile mandatów zdobędą kandydaci prorosyjscy, czy prezydent zdoła zrealizować swój cel, czyli uzyskać strategiczną większość. Dodaje, że ważny jest sam sposób przeprowadzenia wyborów. Bolesny jest fakt, że głosowanie zapewne nie odbędzie się w części okręgów w obwodach ługańskim i donieckim, na Krymie.

Z drugiej strony, jak zauważa rozmówca portalu Polskiego Radia, wybory to również sprawdzian sprawności, funkcjonowania państwa. I ten test Ukraina przeszła już całkiem dobrze, w czasie wyborów prezydenckich.

(Wideo:Andrij Portnow: kontekst wyborów na Ukrainie)

Zachęcamy do lektury wywiadu:

PolskieRadio.pl: Czego można się spodziewać po nadchodzących wyborach? Jakie widzi pan związane z nimi zagrożenia, jakie są pozytywne oczekiwania?

Andrij Portnow, ukraiński historyk: Przedterminowe wybory do parlamentu Ukrainy odbędą się 26 października. Bardzo ważne, byśmy rozumieli kilka towarzyszących im kontekstów. Po pierwsze kampania wyborcza jest bardzo krótka, mamy na nią zaledwie dwa miesiące.  Druga rzecz, moim zdaniem zasadnicza, to stare prawo wyborcze. Wbrew oczekiwaniom społeczeństwa, nie doszło do zmian i głosowanie odbędzie się tak samo, jak np. za czasów Wiktora Janukowycza. To jest, połowa deputowanych będzie wybrana z list partyjnych, a połowa w większościowych okręgach jednomandatowych.  Warto zaznaczyć, że kandydaci partyjni to często nieznane osoby – na podstawie nazwiska, trudno wywnioskować kim są.  Po trzecie, nikt nie wie, jak będzie z wyborami na terenach kontrolowanych przez tzw. republiki, doniecką i ługańską. Wszystko wskazuje na to, na części tych terenów głosowanie się nie odbędzie, podobnie zresztą na Krymie. O Półwyspie Krymskim rzadko się ostatnio mówi – to szkoda, jest to moim zdaniem błąd władz w Kijowie.  Po czwarte, na Ukrainie wciąż toczy się wojna.  Zawarto rozejm, wiemy jednak, że codziennie dochodzi do incydentów, giną ludzie.

Prezydentowi Poroszence chodzi o to, by poprzez wybory zmienić skład parlamentu, w taki sposób, by on i siły popierające jego politykę miały przeważającą większość w parlamencie.

Widoczna jest słabość opozycji – to znaczy sil prorosyjskich, nieco upraszczając ich charakterystykę. Po drugiej stronie mamy konkurencję ugrupowań, które mówią o sobie jako o partiach z Majdanu, wykorzystujących jego hasła i symbolikę.

Na scenie politycznej widzimy ciekawą rywalizację pomiędzy Blokiem Poroszenki, a tzw. Frontem Ludowym premiera Arsenija Jaceniuka i przewodniczącego parlamentu Ołeksandra Turczynowa. W grze jest i partia Julii Tymoszenko Batkiwszczyna. Są również populiści, i wygląda na to, że najwięcej głosów spośród tej grupy dostanie Ołeh Liaszko i jego Partia Radykalna.

(Wideo: Andrij Portnow o wynikach wyborów i oczekiwaniach z nimi związanych)

Bardzo żałuję, że nie zostały zmienione reguły gry i że nie ma nowej ustawy wyborczej. To bardzo niedobry znak. Obecna sytuacja na Ukrainie to konsekwencja bardzo głębokiego kryzysu państwowości. Ja nazywam to zjawisko kryzysem suwerenności. I Majdan był wyrazem niezadowolenia, tego że społeczeństwo już nie akceptuje tych reguł gry, które obowiązywały za czasów Janukowycza. A teraz wybory odbywają się według starych zasad. To nie jest nic dobrego.

Druga ważna rzecz, związana z poprzednią, to okoliczność, że już wiemy o przypadkach manipulacji, przede wszystkim w okręgach większościowych, jednomandatowych. Widzimy tam ludzi, którzy nie maja moralnego prawa występować w wyborach. A tymczasem, w tych okręgach w wielu przypadkach partia władzy, Blok Poroszenki nie wystawia kandydata albo wystawia kogoś, kto nie ma dużych szans . Z jednej strony widać brak determinacji  partii prezydenckiej.  Z drugiej strony, to pokazuje, że korupcja pozostaje ważnym składnikiem ukraińskiego życia politycznego i wobec tego nie warto mieć złudzeń, że te negatywne zjawiska zginęły.

Jeśli chodzi o reakcję Rosji, to chcę zauważyć, że nie wiemy zbyt wiele na temat tego, czy kwestia wyborów jest poruszana podczas negocjacji Kijowa z Moskwą. Wygląda na to, że fakt prowadzenia wyborów jest związany z zawieszeniem broni. W sytuacji zagaszenia działań wojennych, wybory mają sens. Gdyby toczyły się aktywne działania wojenne, głosowanie byłyby farsą, nie do zaakceptowania.

Podtrzymując przynajmniej formalnie umowy podpisane w Mińsku, Kreml daje do zrozumienia, że akceptuje sam fakt przeprowadzenia wyborów. To nie znaczy wcale, że odbędą się one na terenie samozwańczych republik ługańskiej i donieckiej. I tu po wyborach pojawi się interesujący problem legitymizacji politycznej, bo Kijów traktuje Donieck i Ługańsk, Krym jako części państwa ukraińskiego. Natomiast nie de iure, lecz de facto, zobaczymy po raz kolejny, że te tereny nie są pod kontrolą państwa ukraińskiego.

(Wideo: Andrij Portnow: jest wiele niewiadomych, związanych z wyborami ukraińskimi)


Jakich wyników wyborów można się spodziewać?

Ważniejszy nawet niż wyniki będzie sposób, w jaki wybory się odbędą. To jest, czy ich przebieg będzie spokojny przynajmniej na całym terenie kontrolowanym teraz przez rząd kijowski. Będzie liczyć się to, jak szybko poznamy wyniki wyborów, jak skutecznie będzie działała komisja wyborcza. Głosowanie jest sprawdzianem, czy państwo ukraińskie potrafi funkcjonować w takich sytuacjach. Wynik wyborów prezydenckich pokazał, że sytuacja nie jest aż tak beznadziejna, jak wielu się wydawało. Zobaczymy jak będzie tym razem.

Jeśli mówić o wynikach wyborów, wydaje się, że Blok Poroszenki dostanie większość głosów. Nie jest oczywiste ile – ponieważ wielu ludzi na Ukrainie decyduje o tym, na kogo głosować dosłownie w ostatniej chwili, kierują nimi nieraz dziwne względy. To znaczy, ze dla Bloku Poroszenki ważne jest prowadzenie kampanii do samego końca, z tym samym stopniem intensywności. Trzeba zaznaczyć, iż według pierwotnego planu Poroszenko, Jaceniuk, Turczynow mieli startować razem w wyborach – okazało się, że będzie inaczej.

Druga istotna rzecz to walka populizmów. Tym razem głównym konkurentem partii  Julii Tymoszenko będzie Ołeh Liaszko. To człowiek ze specyficzną biografią polityczną, o którym mówi się, że jest związany z ludźmi wokół byłego przewodniczącego administracji prezydenta Wiktora Janukowycza Siergieja Lowoczkina. Są ku temu pewne wskazówki, przynajmniej w mediach kontrolowanych przez Lowoczkina Liaszko jest promowany bardzo intensywnie.

Populizm jest istotnym wyzwaniem, obok korupcji. Populistyczne hasła Liaszki i jego radykalna retoryka, mimo że nie ma on  większego zaplecza, okazały się ciosem dla partii Swoboda. To ugrupowanie, która przez lata było wykorzystywane jako argument, że na Ukrainie istnieje zagrożenie prawicowe, czy wręcz, jak się mówiło, ”faszystowskie”. Okazało się, że po pierwsze nie jest to  partia ”faszystowska”. Po drugie straciła wiele po Majdanie. W odróżnieniu od innych partii, w tym Liaszki, prawie nie pojawiała się w kontekście wojny w Donbasie. W efekcie elektorat, jak jak to nazywam, paternalistycznie-naiwnie-narodowo nastawiony, nie będzie najpewniej głosował na Ołeha Tiahnyboka i Swobodę, a raczej wybierze miedzy Liaszką, Tymoszenko i może Blokiem Poroszenki.

Wybory prezydenckie pokazały, ze ludzie na południu i na wschodzie przyszli na wybory w mniejszych ilościach niż przedtem. To wskazuje na to, ze na Ukrainie istnieje cały czas zapotrzebowanie, na projekt polityczny, który może będzie niekoniecznie proputinowski, ale bardziej skierowany na rozwój stosunków z Rosją i mniej ukierunkowany na kwestie narodowe. Rodzi się ciekawe pytanie – czy ktoś z obecnych kandydatów potrafi ten elektorat zebrać i akumulować, czy też nie. Może okazać się ze żadna z tych partii, które twierdzą, że są opozycyjne wobec Poroszenki, czyli raczej prorosyjskie, nie trafi do parlamentu.  Ale prawdopodobny jest i odwrotny scenariusz. To jednak paradoks, że w społeczeństwie prorosyjskie poglądy i nastroje istnieją, a w parlamencie mogą nie być reprezentowane. Może się okazać wprawdzie, że przedstawicielami prorosyjskiego nurtu będą kandydaci jednomandatowi, którzy potem będą mogli się zorganizować,  już w Radzie Najwyższej.

Upraszczając, wygląda na to, że zwolenników Putina i polityki stricte prorosyjskiej w przyszłym parlamencie będzie mniej niż w obecnym. To nie oznacza moim zdaniem automatycznie, że poziom kwalifikacji np. prawniczych nowego parlamentu będzie o wiele wyższy. Zobaczymy. Zresztą to widać już teraz, że na listach m.in. Bloku Poroszenki, Julii Tymoszenko, Arsenija Jaceniuka, widzimy trochę za dużo ludzi związanych z działaniami wojennymi na wschodzie kraju, czyli np. przywódców wojsk ochotniczych, widać tez dziennikarzy, którzy pisali o tych wydarzeniach.

Do tych ludzi można mieć ogromne zaufanie przez to, że ryzykowali swoim życiem, ale jednocześnie można mieć nie mniej poważne wątpliwości co do ich kwalifikacji np. prawniczych, politycznych. Kwestia jakości tego parlamentu pozostaje otwarta. Sądzę jednak, ze prezydentowi chodzi tym razem przede wszystkim o stworzenie maksymalnej większości, zdobycie jak największego poparcia dla jego działań politycznych. Czy to się uda - dowiemy się już wkrótce.

(Wideo: Andrij Portnow: nie powstała nowa partia, partia Majdanu; ludzie, którzy mogliby ją tworzyć, legitymizują istniejące już projekty polityczne)

Jakie są największe niewiadome tych wyborów?

Nieoczywiste jest, ile głosów dostanie Blok Poroszenki, czy zyska większość konstytucyjną. Nie jest jasne, jakie partie wejdą do parlamentu – można zastanawiać się, czy do Rady Najwyższej wejdzie ugrupowanie Anatolija Hrycenki – jego obecność zmieniłaby układ sił. Nie wiadomo, czy partie prorosyjskie dostaną mandaty i jaką ich ilość. Są na granicy progu wyborczego. Nie są oczywiste wyniki w okręgach jednomandatowych. Nie wiadomo, jaka będzie druga połowa parlamentu, w nich wybrana.

W tym kontekście uważam za błąd, że dziennikarze i przywódcy walk na wschodzie kandydują z list partyjnych, a nie w okręgach jednomandatowych. Jeśliby przyjąć strategię, że w każdym okręgu ma być  silny kandydat z Bloku Poroszenki, to owszem, ludzie znani z telewizji, mediów mogliby tam startować. Tego na ogół, nie zrobili. Widać brak silnej motywacji wśród członków partii władzy, by walczyć o każde miejsce w parlamencie.

Widzimy też niestety, że nie ma na tych wyborach ani jednej zupełnie nowej partii politycznej. Nie powstała partia ludzi z Majdanu, bez udziału  starych skompromitowanych polityków, która mogłaby np. zaproponować nowy sposób tworzenia list wyborczych, program. O takiej partii dużo mówiono, choćby podczas wydarzeń na Majdanie, a w rezultacie nie powstała.

Okazało się, że ludzie, którzy mogliby taką partię tworzyć, startują z list czołowych bloków politycznych, bo wydaje im się ze w ten sposób łatwiej dostaną się do parlamentu. Zamiast walczyć o coś nowego, oni po prostu legitymizują już istniejące projekty polityczne. Sądzę że to niekorzystne zjawisko. To znowu pokazuje, ze chęć zmian, widoczna w społeczeństwie ukraińskim, nie zostaje w odpowiedni sposób wykorzystana.

Sam nie wiem obecnie na kogo głosować, mam duże zastrzeżenia do każdej partii i listy, do strategii wyborczych. Obawiam się, że nie jestem w tym osamotniony.

***

 

Andrij
Andrij Portnow (fot. z archiwum prywatnego)

Dr ANDRIJ PORTNOW, 1979, historyk. Absolwent Uniwersytetu Dniepropietrowskiego (historia) oraz Uniwersytetu Warszawskiego (kulturoznawstwo). Od r. 2012 profesor na Uniwersytecie Humboldta w Berlinie. W latach 2006-2010 redaktor naczelny czasopisma “ Ukraina Moderna ”. W latach 2007-2011 wykładał lub prowadził badania na uniwersytetach w Cambridge, Helsinkach, Wilnie oraz w Centre for Holocaust and Genocide Studies (Amsterdam) i Centre d’études des mondes russe, caucasien et centre-européen (Paryż). Autor pięciu książek oraz licznych artykułów na tematy historiografii i pamięci w Europie Środkowej i Wschodniej. Laureat Nagrody im. Jerzego Giedroycia (za wydaną w 2008 r. w Charkowie książkę ‘ Nauka na wygnaniu. Aktywność naukowa emigracji ukraińskiej w Polsce 1919-1939’ ) oraz Nagrody im. Jurija Szewelowa (za wydaną w roku 2013 w Kijowie książkę ‘ Historie do użytku domowego. Polsko-rosyjsko-ukraiński trójkąt pamięci’) . W Polsce publikował w “Arkanach”, “Gazecie Wyborczej”, “Kulturze Enter”, “Mówią wieki”, “Nowej Europie Wschodniej”, “Res Publice Nowej”, “Więzi”, “Znaku”.

 

***

Wysłuchała Agnieszka Kamińska, portal PolskieRadio.pl