O takim nowym milicyjnym obowiązku informują Białorusini w mediach społecznościowych. Przypuszczają, że zebrane dane są zbierane na potrzeby KGB.
Białoruskie MSW twierdzi, że nic takiego nie ma miejsca. Wbrew tym słowom białoruska korespondentka Radia Swoboda przy ambasadzie Wielkiej Brytanii natknęła się na milicjanta, który powiedział jej, by pretensje o spisywanie paszportów kierowała do KGB i administracji prezydenta.
"Dlaczego ambasady milczą"
Białorusini donoszą tymczasem o spisywaniu paszportów również przy ambasadzie Niemiec i USA. Białoruski opozycyjny polityk Anatol Labiedźka mówi, że po raz pierwszy zetknął się z tą sprawą dwa miesiące temu, kiedy szedł na spotkanie do amerykańskiej ambasady. Przy wejściu postawiono budkę i od wchodzących milicjant żądał paszportu. Dodał, że to niezgodne z prawem i takie praktyki nie są spotykane nigdzie indziej w świecie.
Dziennikarka Aleksandra Dynko powiedziała, że kiedyś zostawiła przy ambasadzie USA samochód. Poszła tam przeprowadzić wywiad z którymś z dyplomatów. Pół roku później do jej siostry dzwoniło KGB, z pytaniami, co robiła pod ambasadą amerykańską. Twierdziła, że rozmówcy dobrze się przygotowali i wiedzieli, gdzie dziewczyna się uczy i ile razy była za granicą.
Marek Bućko, były pierwszy sekretarz ambasady Polski na Białorusi przypuszcza, że coś takiego można spotkać może jeszcze w Korei Północnej. – To zjawisko typowe dla represyjnego reżimu. To oznacza, że dla państwa każdy gość ambasady jest potencjalnym wrogiem – powiedział. Stwierdził, że nie rozumie, dlaczego tolerują taki stan rzeczy ambasady i nie protestują, przymykając oko na taki precedens. – Dyplomaci powinni się temu sprzeciwić. Są na to sposoby oficjalne i nieoficjalne. Szkoda, że zachowują się biernie w tym przypadku – powiedział Bućko.
Svaboda.org/Charter97.org
Informacje o Białorusi: Raport Białoruś