Teatr Jednego Widza łamie konwencję oddzielającą widownię od sceny. – Widz zrazu nie wie, jak się zachować. Zdany jest na własną intuicję - opowiadał w "Notatniku Dwójki" Wojciech Ziemilski. - Myślę, że to jest najważniejszy eksperyment przeprowadzany w takich teatrach – wytrącenie siedzącej na widowni osoby z poczucia bezpieczeństwa i wspólnoty z innymi – przekonywał reżyser.
Ziemilski podkreślił, że w podobnym teatrze, chcąc nie chcąc, stajemy się współtwórcami przedstawienia. W ten sposób widz jako część dramatu, traci obiektywizm.
– W moim teatrze od razu wiedzieliśmy, że najważniejszy jest widz – mówiła Ewelina Kaufman, reżyser. – Od pierwszych premier zastanawialiśmy się nad sposobem stworzenia przestrzeni, w której będzie on mógł jak najpełniej odbierać nasz przekaz. Mieliśmy wówczas wystawić spektakl, szukający odpowiedzi na, z pozoru banalne, pytanie „jak żyć?”. Wtedy padła propozycja zagrania dla jednej osoby. I tak się zaczęło – opowiadała. Rozmówczyni Barbary Schabowskiej zauważa, że choć aktorzy dostają scenariusz, z którego dowiadują się, co mają robić i do czego należy doprowadzić, to ostateczny kształt przedstawienia zależy jedynie od widza.
– Zaletą spektakli dla jednego widza jest to, że aktorzy nie dbają o wykonanie zadania według określonej normy, jak to się dzieje w zwykłych teatrach, tylko skupiają się na spotkaniu z widzem, na przełamaniu konwencji – ocenił krytyk teatralny, Łukasz Drewniak. Powiedział też, że Teatr Jednego Widza pozbawia siedzącą na widowni jednostkę konwencji, za pomocą których mogłaby się bronić. – Taki spektakl prowokuje do tego stopnia, że widz w pewnym momencie może mieć dość – dodał. Przywołał również przykład spektaklu jednego widza, w którym uczestniczył osobiście. – Występująca poprosiła, żebym ją poddał swoistej psychoanalizie i właśnie w konwencji psychoterapii zaczęła opowiadać o swoim życiu. To było okropne. Byłem w stanie powiedzieć tylko, że nie potrafię jej pomóc i że nie czuję się dobrze, dowiadując się czegoś, co nie pomaga ani jej, ani mnie – opowiadał.
Zdaniem Anny Grycewicz, aktorki warszawskiego teatru la M.ort, spektakl dla jednego widza stanowi niesamowite przeżycie nie tylko dla niego, lecz także dla aktorów. – Widzowie często zadają nam pytania. Musimy doprowadzać przedstawienia do końca, a jednocześnie, cały czas z widzami rozmawiać. Trzeba improwizować i wciąż być w dialogu na bieżąco – mówiła. Zaznaczyła też, że każdy spektakl jest odrębnym przeżyciem – w zależności od osoby, która przyjdzie go zobaczyć.
Rozmawiała Monika Pilch.