X Symfonia Mahlera

Ostatnia aktualizacja: 17.12.2011 10:26
W niedzielę wysłuchamy ostatniej audycji z cyklu "Moje czasy jeszcze nadejdą – przewodnik po symfoniach Gustava Mahlera". Zapraszamy o 23.

Rozstania zazwyczaj bywają smutne, a schyłek jest mało optymistyczny. Ostatni rozdział "Przewodnika po symfoniach Gustava Mahlera" poświęcamy oczywiście jego ostatniej, nieukończonej X Symfonii.

W ogólnych założeniach miała to być symetryczna, pięcioczęściowa całość, z centralnym, bardzo lapidarnym, trwającym ledwie kilka minut Purgatorio (Czyśćcem). Okalać go miały dwa scherza i dwa potężne adagia. Tyle przynajmniej można wyczytać i wywnioskować z daleko zaawansowanych szkiców ukończonych przez Mahlera. Całość muzycznego materiału udało się zamknąć w formie tzw. skróconej partytury – jest to więc szczegółowy szkic pomysłów i konstrukcji. Wykończyć orkiestrację zdążył Mahler tylko we wstępnym Adagio oraz w niedługiej partii części trzeciej, w innych fragmentach notując tylko sugestie dotyczące użycia konkretnych instrumentów. Pracował nad X Symfonią – jak to miał we zwyczaju – latem 1910 roku w Toblach. Ale przeciwko ukończeniu Dziesiątej jakby wszystko się sprzysięgło: romans Almy z Walterem Gropiusem, kryzys życia małżeńskiego, a potem pogarszający się szybko stan zdrowia. Wyścigu z czasem Mahlerowi wygrać się już nie udało. Los zatriumfował? W pewnym sensie tak, ale ten muzyczny testament Mahlera, choćby tylko w zamkniętym do końca wstępnym Adagio został sformułowany tak, jakby niczego więcej nie wymagał, jakby był skończoną opowieścią. Owo Adagio (niemal 30 minut muzyki) przyjmuje kształt wielkiego, dramatycznego łuku. Muzyczny potencjał najpierw się nawarstwia i rośnie, w największej kulminacji po prostu eksploduje, a potem – stygnąc i wyciszając się - powraca do stanu początkowego, ale nie jest to już ta sama muzyka. Do punktu wyjścia nie wraca, słuchacz ląduje raczej w innej, choć nie w stu procentach odmiennej, przestrzeni. Słuchając Adagia nie można oprzeć się wrażeniu, że to muzyka pisana w poczuciu schyłku – na początku przerażająco ponura, a nawet złowroga, bezbrzeżnie smutna, albo po prostu wypalona. Wspomniana kulminacja jest takim spiętrzeniem i skumulowaniem napięcia, że można się najzwyczajniej w świecie przerazić – to tutaj następuje apogeum; wielki krzyk rozpaczy, wyrażony ostrym, dysonansowym akordem. A potem? – czy jest jakieś potem? Raczej tylko już powolne odchodzenie, bez oglądania się za siebie…

X Symfonia jest bodaj najbardziej zagadkowym dziełem Mahlera, które po śmierci kompozytora żyje drugim, bardzo intensywnym życiem, bo o rekonstrukcji jej dalszych ogniw podjął się zastęp kompozytorów i muzykologów, a nowe wersje "całości" powstają praktycznie do dzisiaj. Czy można w związku z tym mówić o ostatecznym rozstaniu?

Wraz z Marcinem Gmysem – zapraszam w niedzielę, 18 grudnia o 23.00.

Marcin Majchrowski

Zobacz więcej na temat: Gustav Mahler
Czytaj także

Mahler i klątwa IX Symfonii

Ostatnia aktualizacja: 27.11.2011 14:30
Gustav Mahler szczerze wierzył, że po Beethovenie żaden kompozytor nie może stworzyć więcej, niż dziewięciu symfonii. Dlatego też swoją "Dziewiątą" nazwał "Das Lied von der Erde".
rozwiń zwiń