Esterházy tworzył Harmonię caelestis przez blisko dekadę. W oczekiwaniu na publikację, korzystając z wytchnienia po gigantycznym twórczym wysiłku, postanowił spełnić obywatelski obowiązek i udać się do Instytutu Historycznego, by sprawdzić, co zawierają na temat jego rodziny teczki bezpieki. Na miejscu okazało się, że jego ojciec, Mátyás Esterházy, był szpiclem wydziału trzeciego tajnej policji komunistycznej, o kryptonimie Csanádi. Donosił przez 23 lata, zaczął w 1957 roku, zaraz po stłumieniu węgierskiej kontrrewolucji. Obywatel i człowiek, Péter Esterházy, musi stawić czoła prawdzie o własnej rodzinie i skonfrontować ją z obrazem, jaki w sobie nosił. Pisarz Esterházy musi ratować swe przygotowywane do druku dzieło, którego tematem był właśnie jego ojciec, o którym syn nie wiedział wszystkiego... Tak powstało Wydanie poprawione – załącznik do Harmonii caelestis.
Zaczyna się od prób usprawiedliwienia. Esterházy rozważa wielowymiarowość postaci Judasza. Tłumaczy sobie, że zdrada jest ludzka, człowiek jest ułomny. Zdaje sobie jednak przecież sprawę, że nie wszyscy byli zdrajcami. Można było nie iść na współpracę. Nie ma sensu się oszukiwać, prawdę trzeba poznać do końca. Esterházy wie, że pisze nie tylko o własnym ojcu, pisze o całych Węgrzech. Czytelnik natomiast zdaje sobie sprawę, że czyta o doświadczeniu postkomunistycznej Europy Środkowo-Wschodniej. O kłamstwie zatruwającym życie publiczne i prywatne. O tym, że społeczeństwo nie mające wiedzy o sobie samym nie może tworzyć prawdziwej kultury.
Harmonia caelestis została wydana w czasie, kiedy autor regularnie przeglądał teczki w Instytucie Historycznym. Wiedział, że musi o tym napisać. Rozumiał, że to jedyny sposób, by jego dzieło nie było fałszywe nawet w jego własnych oczach. Tym samym Wydanie poprawione prowokuje szersze pytanie. Czy może być autentyczna kultura, w której istnieje tak ogromny obszar niewiedzy? Ideą Harmonii caelestis jest unieśmiertelnienie arystokratycznego rodu Esterházych, ich roli w historii Węgier i wartości jaki z niej płyną. Jakich? „Jedynie szlachectwo połączone z cnotą jest coś warte, (...), a nie pochodzenie, które samo w sobie jest jak groby pobielane, wewnątrz pełne wszelkiego plugastwa”. Choć nie brak Harmonii epickiego rozmachu, jest ona dziełem (o paradoksie!) klasycznie postmodernistycznym. Napisana z ironią, przekraczająca gatunkowe bariery i bogata w eksperymentalne formy (przy tym mocno zadłużona u Jamesa Joyce’a) powieść ma gdzieś na horyzoncie cele bardzo poważne: węgierskie samopoznanie, a także oddaniu hołdu temu, co w historii Węgier (zwłaszcza pod komunistycznymi rządami) okazało się wartościowe i trwałe. Są to cechy wyrastające z tradycji ojca, tradycji która musiała potwierdzać swą adekwatność w różnych czasach (i z różnym skutkiem). W tej optyce ojciec jawi się synowi jako „piękny, wspaniałomyślny, chętny do pomocy mężczyzna, inteligentny, mądry, z subtelnym poczuciem humoru, o szerokich horyzontach, jeden z najlepszych w swoim zawodzie, godzien zaufania, pilny, człowiek, który kosztem heroicznych wysiłków utrzymywał liczną rodzinę.”
Odkrycie teczek ojca zmusza pisarza do przeczytania Harmonii na nowo. Autor walczy o wiarygodność swego dzieła. W Wydaniu poprawionym obywatel walczy o oczyszczenie kraju, a syn - o pamięć o ojcu, człowiek zaś - o prawo o prawdy. Wszystko to ma w tej książce (która bez wątpienia jest dziełem literackim) charakter integralny. Wypisy z teczek sąsiadują z komentarzami na temat najnowszej i nieco starszej historii Węgier, z rodzinnymi wspomnieniami, z rozważaniami moralnymi i filozoficznymi. Orientacja Esterhazy’ego jest odległa od tej, którą przyjął publikujący na tych stronach Mikołaj Golubiewski, twierdząc, że „prawda nigdy nie szła w parze z literaturą”. Lektura Harmonii caelestis i Wydania poprawionego dowodzi raczej, że, jak uważa z kolei Marta Kwaśnicka, słowa i rzeczy muszą do siebie przystawać. Dlatego Esterházy uważnie przejrzał Harmonię po odkryciu teczek ojca. I poczuł ulgę, gdy mógł powiedzieć, że już w niej opisał historię ojcowskiego upadku i zdrady. Możemy tam przeczytać, że „tak naprawdę to ojczulek był złym człowiekiem, marną gnidą, ale to się nigdy nie wydało, jakoś do tego nie doszło”. Pierwsze zdanie Harmonii mówi, że „Diabelnie trudno jest kłamać, kiedy człowiek nie zna prawdy”. Czy gdyby autor ją znał, Harmonia w ogóle by powstała? „Niewielu jest ludzi, którzy umieliby się zajmować przeszłością niedawno minioną” – czytamy w motcie do powieści. „Nawet w możnych, bogatych rodzinach (...) częściej wspomina się dziada niż ojca”. W Wydaniu poprawionym Esterházy kontynuuje proces wyrywania się „przemocy teraźniejszości” i opisuje historię jeszcze nie minioną, a konkretną, która, nie opowiedziana, mogła uczynić Harmonię dziełem pustym i nieprawdziwym, zaś jej autora – pozorantem.
Péter Esterházy jest jednym z niewielu pisarzy środkowoeuropejskich, którzy problem nie rozliczenia się z komunistyczną przeszłością traktują poważnie i szeroko, rozumiejąc ich znaczenie dla społeczeństwa i kultury. Ze stron Wydania wyczytać można świadomość grożącego mu ostracyzmu: „Naraz wyobraziłem sobie, że na ulicy plują za mną, nie dlatego, że ojciec jest zdrajcą, tylko dlatego, że to opisałem. Stoją szpalerem na chodniku, a ja przechodzę między nimi”. Znacznie groźniejsza może być jednak obojętność, żadnego zaskoczenia, „ani obrzydzenia, ani współczucia, nic kompletnie”.
Pisarz, który nie chciał przyjąć zaserwowanej przez bezpiekę wizji rzeczywistości, mógł mieć (i nadal może) na Węgrzech problemy. Wśród nich jest groźba śmierci cywilnej, oskarżenie o faszyzm i antysemityzm. Dziennik "Rzeczpospolita" w dodatku "Plus-Minus" przytoczył w minioną sobotę analizę węgierskiego politologa na temat węgierskiej wojny o lustrację: „Całkowite ujawnienie przeszłości dotknęłoby nadzwyczaj boleśnie wiele znanych, cieszących się powszechnym szacunkiem, osób uważanych od dawna za przedstawicieli opozycji (...). Możliwość okazania się winnym wzbudziła najpierw nerwowość, a później nienawiść do każdego dążenia mającego na celu poznanie i całkowite ujawnienie przeszłości. Wtedy to antykomunizm został zastąpiony niewymierną nienawiścią do politycznej prawicy (...) w centrum życia politycznego znalazło się przyspieszenie solidarnościowego ruchu przeciwko nieistniejącemu faszyzmowi“.
Zasadniczą rolę w owym „ruchu” odgrywają media. Jeden z posłów współrządzącego dziś Węgrami (w koalicji z postkomunistami) Związku Wolnych Demokratów, Imre Mécs, wyjaśnił to z bezwzględną szczerością, podczas parlamentarnej debaty nad ustawą lustracyjną: „Jak wiadomo, dosyć spora liczba redaktorów Węgierskiego Radia, Węgierskiej Telewizji i Węgierskiej Agencji Prasowej pracowała dla wydziału trzeciego. Republika zostałaby pozbawiona zbyt wielu wykształconych i doświadczonych redaktorów, gdyby ten punkt został prawnie zatwierdzony“.
Z takiej polityki powstał obraz ludzi, którzy chcieli ujawnienia przeszłości – oszołomów i kanalii. Esterházy także do pewnego stopnia go uznawał. Teraz, słuchając w radiu audycji o lustracji lub czytając w prasie artykuły pisane przez „oszołomów”, przyznaje im rację.
Esterházy rekonstruuje historię współpracy swego ojca z bezpieką, nakładając ją na szersze tło historii Węgier pod rządami Kádára. „Gulaszowy socjalizm” miał uspokoić nastroje po przegranym zrywie 1956 roku, głównie przez zmniejszenie presji ideologicznej na życie społeczne, trochę swobody intelektualnej i więcej konsumpcji. Wolność może się jednak wymknąć spod kontroli Wielkiego Brata. Dlatego komunistyczna „liberalizacja” nie oznaczała nic ponad roztoczenie nad społeczeństwem ścisłej kontroli tajnych służb. Sieć kapusiów miała być narzędziem społecznej samokontroli. Donos i kłamstwo słusznie uznaje się za obrzydliwość i podłość. Ci, którzy je popełniają, będą się ich tak wstydzić, że lojalność wobec oficera prowadzącego będzie większa niż wobec przyjaciół i rodziny.
Kapusiów na Węgrzech nazywano „cegiełkami”. Z cegiełek tych powstała budowla, której nie udało się zburzyć przez dwadzieścia lat funkcjonowania ustroju demokratycznego. Kolejne skandale lustracyjne wstrząsające Węgrami są tego najlepszym dowodem.
Czytając bezpieczniackie papiery, Esterházy stara się dociec, co kierowało ojcem, kiedy decydował się na podjęcie współpracy. Nie znajduje odpowiedzi, zauważa natomiast, że z czasem ojciec donosił coraz sumienniej i wykazywał coraz więcej inicjatywy. Funkcjonariusze ÁVÓ nie oceniali najlepiej ich operacyjnej wartości, ale cenili zaangażowanie agenta. Esterhazy-syn dowiaduje się również, że ojciec przy pomocy kontaktów z ÁVÓ próbował pomóc mu w szkole i karierze. Czyżby zatem bezpieka była animatorem życia społecznego w wolnym, zdawałoby się, kraju?
Pytania takie można postawić w każdym postkomunistycznym kraju, w Polsce również. Recenzent „Gazety Wyborczej”, tradycyjnie niechętnej lustracji i wprost ją zwalczającej, podsumował tę książkę w charakterystyczny sposób: wszyscy są przegrani i nie można nic osiągnąć, grzebiąc w teczkach. Z Wydania poprawionego płyną jednak wnioski zupełnie odmienne. „Życie mojego ojca to bezpośredni (i odpychający) dowód na wolną wolę człowieka” – brzmi ostatnie zdanie tej książki. Pocieszające jest to, że pisarz Esterházy okazał się na tyle wolny (także wewnętrznie), by wszystko to szczerze opisać i przedstawić światu. Harmonia caelestis i Wydanie poprawione to triumf wolności kultury nad dziedzictwem komunistycznego totalitaryzmu. Oby nie jedyny.
Radosław Różycki
Péter Esterházy, Harmonia caelestis, przeł. Teresa Worowska, Czytelnik, Warszawa 2008.
Péter Esterházy, Wydanie poprawione - załącznik do Harmonii caelestis, przeł. Teresa Worowska, Czytelnik, Warszawa 2008.