Dwie ostatnie strony

Ostatnia aktualizacja: 02.03.2016 16:33
Wrócić, móc wrócić, choćby tylko do starych słów – czy to pomaga? Czy fraza „Nic już nie zostało do opowiedzenia” staje się przez to lżejsza, mniej ciemna?
Miłośnik ksiąg, litografia z 1892 r. autorstwa Odilona Redona
"Miłośnik ksiąg", litografia z 1892 r. autorstwa Odilona RedonaFoto: Gallica/domena publiczna

W poniedziałek o zmierzchu siedzieli za stołem, jak wiele lat temu w piwnicy Pałacu Krzysztofory. Lecz wtedy siedzieli sami. Bo nie było innych stołów na scenie i nikogo z nimi przy tym jednym. Rok to był – który? 1988? 1989? Tadeusz Kantor żył jeszcze. Jako „Twins Company”, czyli, powiedzmy, „Trupa Bliźniaków”, albo, rzekłby Kantor, „Ansambl Analogicznych”, grali dla Kantora „Impromptu »Ohio«” Samuela Becketta. Tu, gdzie w ławkach „Umarłej klasy” kolebali się grubo wcześniej w rolach widm podobnych do siebie niczym twarz do jej lustrzanego odbicia, gdzie jeszcze wcześniej jako szatniarki z iście alpejskimi cycami i wąsami barwy smoły męczyli widzów w prologu „Nadobniś i koczkodanów”, gdzie w innych czasach okutani kardynalskimi szatami tańczyli tango w impresji „Gdzie są niegdysiejsze śniegi” lub jako chasydzi biegali w „Kurce Wodnej” z okutaną czarnym lśniącym suknem deską ostatniego ratunku – w 1988 albo 1989 byli na scenie postaciami, z których jednej ostały się z życia całego jedynie słowa, pamięć słów, zapisanych w leżącej na stole gigantycznej księdze, otwartej na drugiej stronie od końca. To wszystko. Nic więcej nie pozostało tej jednej. Wysłuchać słów z dwóch ostatnich stron, zdań czytanych jej niespiesznie przez postać drugą, taką samą jak ona, identyczną. To pozostało, a dalej już nic. Nic jak w finalnym zdaniu gigantycznej księgi, które Beckett każe drugiej postaci odczytać dwa razy. By postać pierwsza nie ufała złudzeniu, że to jeszcze nie koniec, że jeszcze jest czas. By nie było pocieszenia. „Nic już nie zostało do opowiedzenia”. Pauza. I znów: „Nic już nie zostało do opowiedzenia”.

Wiele lat później – we wspomniany poniedziałek, 29 lutego 2016 roku, o zmierzchu – bliźniacy Lesław i Wacław Janiccy nie byli sami przy stole. Obok nich – Jacek Stokłosa i Jan Książek. I wiele ustawiono stołów na trzecim piętrze gmachu nowej Cricoteki, w przedsionku, który jest niczym wąska sień pomiędzy klatką schodową a olbrzymią komnatą, gdzie majaczyły łupiny z seansów Kantora: rozsuwane wrota, dziecięca drezynka, szkolne ławki, szkielet konia, mechaniczna kołyska, piramida składanych krzeseł, na oścież otwarta szafa, łóżko z obracającym się posłaniem, krzyże, okna wstawione w powietrze, coś jeszcze. Tam - rzeczy, co zostały. A tu, w sieni pomiędzy teraźniejszością a daleką przeszłością, za stołami – ci, którzy zostali. Aktorzy Kantora. Janiccy, Książek i Stokłosa, Janusz Jarecki i Roman Siwulak, Andrzej Wełmiński i Zofia Kalińska, Jan Güntner i Stanisław Michno, jeszcze Maria Ciesielska i Stanisław Dudzicki, jeszcze ktoś. Wielu. Wciąż wielu, którzy kiedyś bywali widmami w opowieściach Kantora. A na blacie największym, w kącie, powód ich wizyty. Piramida ciemnych ksiąg, ksiąg świeżo wydanych, a każda gigantyczna niczym tom pamiętliwych słów w „Impromptu »Ohio«”, o którym to tomie znawcy Becketta powiadają, że liczyć musi stron pięćset, może trochę więcej, może odrobinę mniej.

Dokładnie mówiąc – powody były dwa. Księga i fakt, że 29 lutego minęło 60 lat od dnia, kiedy w prasie krakowskiej Kantor anonsował powstanie Teatru Cricot 2. Tytuł świeżo wydanej księgi – „Zostawiam światło, bo zaraz wrócę”. Stron – ponad sześćset. Ryza pamiętliwych słów, zebranych i ułożonych przez Jolantę Kunowską. 52 wycieczki w przeszłość, czynione przez 52 aktorów Kantora, aktorów lub tych, którzy byli blisko drugiego Cricotu. 52 kawałki 52 istnień, co skropliły się w 52 opowieści. Tak, ryza słów, lecz w istocie – powtórzonych. Cricoteka powtórzyła bowiem stary katalog 52 pamięci. W monumentalnej, smakowitej formie powtórzyła dziś to, co pierwszy raz w druku zaistniało w roku 2005. Więc – dwa powody. Anons sprzed lat sześćdziesięciu i 52 pamięci o tym, co wydarzyło się później. Słowa prologu i słowa epilogu. 29 lutego 2016 roku, w poniedziałek o zmierzchu – echo początku i echo końca. Dwa powtórzenia.

Wiele lat wcześniej, w innym zmierzchu roku 1988 lub 1989, było podobnie, gdyż bliźniacy Janiccy nie byli wierni Beckettowi. Owszem, Lesław grał Słuchacza. Bo jest Słuchacz u Becketta. Tak, Wacław był Czytającym, a raczej widmem Słuchacza, wyśnioną przez Słuchacza kalką Słuchacza, wyśnioną, by na głos czytała Słuchaczowi ślady jego życia – pamiętliwe słowa, bo tylko to zostało z życia. I nie inaczej: leżała na blacie przed Czytającym gigantyczna księga, otwarta na dwóch ostatnich stronach. Tyle że, przeciwnie niż u Becketta, Czytający – nie czytał. Nagrany na taśmie tekst sunął z głośników. Czytający jedynie dopasowywał ruch warg do dźwięków, jakby ucieleśniał brzmienia, kiedyś, przy którymś, może pierwszym?, czytaniu uwiecznione, by móc je powtarzać dokładnie, kiedy cisza będzie nie do zniesienia. „Zostawiam światło, bo zaraz wrócę”, rzekł Kantor niewiele chwil przed śmiercią. W beckettowskim seansie „Trupy Bliźniaków” Słuchacz, który jest Czytającym, jakby wyznawał bezgłośnie: „Zostawiłem sobie swe nagranie gigantycznej opowieści o mnie, by móc kiedyś raz jeszcze posłuchać, by móc wrócić, jak wracam teraz”. I podobnie też, czyli zupełnie poza oryginałem Becketta, przy pomocy cudacznego instrumentarium – kuweta z piaskiem, imadło jakieś, drewniane prawidła do butów, garnek z wodą – Janiccy powtarzali w swoim „Impromptu »Ohio«” zapisane przez Becketta dźwięki świata: plusk morza, kroki na piaszczystej plaży Łabędziej Wyspy, zimny jęk zamykanych i otwieranych drzwi jednoosobowego pokoju, w którym Słuchacz siedzi za stołem, łowiąc słowa podawane na głos, co zostały po życiu, słowa ostatnich dwóch stron, więc i tego akapitu zamierania, portretu na amen znieruchomiałych postaci.

„Więc gdy smutna opowieść opowiedziana została po raz ostatni, dalej obaj siedzieli jak obróceni w kamień. Przez jedyne okno nie wpadało światło poranka. Z ulicy nie dochodził żaden dźwięk przebudzenia. Czyżby aż tak byli pogrążeni w kto wie jakich myślach, że nie reagowali już wcale? Na światło dnia. Na dźwięk przebudzenia. W kto wie jakich myślach. Myślach? Nie, nie myślach. Otchłaniach świadomości. Pogrążeni w kto wie jakich otchłaniach świadomości. Nieświadomości. Gdzie światło już nie dochodzi. Ani dźwięk. Więc dalej tak siedzieli jak obróceni w kamień. Gdy smutna opowieść opowiedziana została po raz ostatni”.

Wrócić, móc wrócić, choćby tylko do starych słów – czy to pomaga? Czy fraza „Nic już nie zostało do opowiedzenia” staje się przez to lżejsza, mniej ciemna? A Kantor, który wiele razy wyznał: „Dalej już nic” – co sądził o znużonych krajobrazach Becketta, albo o beckettowskich „wycieczkach” braci Janickich, którzy po „Impromptu <Ohio>” wystawili jeszcze „Akt bez słów I”, „Akt bez słów II” oraz „Ostatnią taśmę”, a później szykowali się (nic z tego nie wyszło, niestety) do bycia Vladimirem i Estragonem w „Czekając na Godota”?

Nie wiem. I dziś już nie pamiętam, czy w poniedziałek o zmierzchu uroiło mi się to na jawie mętnej, czy też zasnąłem i w śnie zobaczyłem, że na każdym stole w sieni łączącej teraźniejszość z daleką przeszłością leży świeżo wydana, gigantyczna czarna księga, otwarta na dwóch ostatnich stronach któregoś z 52 wspomnień.

***

Paweł Głowacki/mc

Czytaj także

Proste pożegnania

Ostatnia aktualizacja: 04.02.2016 13:00
Jej usta – otwarte. Niczym u egzotycznej sopranistki. Albo jak te same, lecz nie takie same, jej usta wieki temu, kiedy pierwszy raz śpiewała dla Ballingera jego tylko dla niej ułożone „Proste pieśni”. I kiedy ani ona, ani on, jeszcze nie wiedzieli, że będzie ciemno.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Lekko uchylone drzwi

Ostatnia aktualizacja: 10.02.2016 18:47
Przygody jego Szekspira, jego Kantora lub Greków jego – one są do czytania, do zaglądania przez szpary, do smakowania. Nie do przyjmowania na wiarę.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Nieruchomy rejs

Ostatnia aktualizacja: 18.02.2016 15:00
Oczywistości, zwłaszcza oczywistości estetyczne, zawsze stają się w ostateczności tworem płaskim i monotonnym, mimo swej poczciwej pastelowości. Ot, wydmuszką, o ile się zgodzimy, że wydmuszka może posiadać tylko dwa wymiary.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Niebezpieczne związki Umberta Eco

Ostatnia aktualizacja: 25.02.2016 16:50
Któregoś dnia, kiedy Bodoni nagle ocknął się bez pamięci, doktor Gratarolo rzekł do niego: „Jak się pan nazywa?”. Bodoni odpowiedział spokojnie: „Chwileczkę, mam to na końcu języka”.
rozwiń zwiń