Sztuka picia piwa

Ostatnia aktualizacja: 10.07.2013 11:41
Starzy Czesi wciąż żyją i wciąż są mądrzy. Wiedzą, że naprawianie świata - naprawianiem świata, lecz wpierw trzeba się nauczyć wiarygodnie pokazywać taniec gówien, przylepionych do kolorowych wstążek pięknej dziewczyny.
Ściana poświęcona Bohumilowi Hrabalowi w miejscu, gdzie stał jego dom (ul. Na Hrazi - czyli Na Grobli)
Ściana poświęcona Bohumilowi Hrabalowi w miejscu, gdzie stał jego dom (ul. Na Hrazi - czyli "Na Grobli")Foto: Wikipedia/domena publiczna

    Starzy Czesi jeszcze żyją - Bogu niech będą dzięki! Starzy Czesi żyją i czasem przypominają o istocie fikcji, o sednie wszelkiej opowieści, wysysanej, jak od zawsze bywa, trochę z palca, trochę z życia, o konieczności ciągłego w sztuce oddzielania bzdetów od rzeczy naprawdę ważnych. W środku kolosalnej polskiej teatralno-recenzenckiej dysputy o Polsce, dysputy fundamentalnej, dotykającej Losu Polskiego, Walki Polskiej, Mentalności Polskiej, Polskich Społecznych Podziałów Głębokich i Polskich Intelektualnych Wojen Domowych - Jiří Menzel przywołuje na łamach „Polityki” niegdysiejszy swój lęk przed napisanym portretem ludzkiego łajna, co przyklejone do końców papuzich wstążek wirowało smrodliwie wokół cudnej, młodziutkiej główki Maniusi, dziewczęcia na wiejskiej zabawie tańcującego ze swym ukochanym Haňtią. Dla Polaka dziś - uspokajające wspomnienie. Wspomnienie przywracające właściwą hierarchię.
    Gadający z Menzlem w „Polityce” dziennikarz podjął temat nieuchronny: Menzel i Bohumil Hrabal, ich dziwna, cierpko-słodka przyjaźń, ich filmy wreszcie – opowieści Hrabala plus reżyseria Menzla. Pytał o nie dziennikarz. Pytał o filmy zrobione i spytał o nie zrobioną „Zbyt głośną samotność”. Dlaczego akurat przed tym arcydzielnym poematem prozą Menzlowi ręce opadły w końcówce lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia? Powiada: „Przestraszyłem się”. Bywa. Lecz czego w istocie?
    Nie wiedział jak pokazać problemy, co szarpały Ojczyzną jego w latach osiemdziesiątych? Nie wiedział jak dotknąć społeczno-politycznych spraw Czechosłowacji w połowie lat siedemdziesiątych, kiedy Hrabal pisał swą bezlitosną spowiedź? Nie zobaczył kadrów, w których mógłby pokazać wielkie dylematy swych braci Czechów na przestrzeni najnowszej historii Ojczyzny Hrabala? Może nie chciał dotykać sprawy bolesnej – haniebnego, jak powiadają prawdziwi Czesi, układu, na jaki z władzą poszedł Hrabal, udzielając reżimowemu tygodnikowi „Tvorba” wywiadu pełnego poddańczej czułości? Władza i ciemiężeni przez władzę, komuna i podziemie, i kłopotliwa mentalność Czechów, i błędne ich wybory, i niejednoznaczny duch narodu, i walka, i zaniechanie walki, i tysiąc porównywalnie wielkich zagwozdek ojczyźnianych – czy Menzel odstąpił od filmowania arcydzieła Hrabala, od zmieniania słów w obrazy, gdyż nie potrafił wystarczająco frenetycznie odmalować wszystkich tych jakości plemienia swojego? A może nie potrafi już dziś mówić o tym – więc milczy? A może mówić nie chce, bo wstydzi się swojej starej artystycznej bezradności w ujmowaniu spraw dla Czech naprawdę ważnych? Jaka jest prawda? Czemu nie mógł?
    Jedna z prawd jest ta, że nasi najmłodsi reżyserzy teatralni - potrafią. I robić, i mówić. I nie tylko reżyserzy. Nie ma co teraz w detale wdeptywać, nie ma co się brać za poszczególne arcydzieła sceniczne, wiadomo przecież, jak było i jest. Wpierw Narodowy Stary Teatr zadziwił Ojczyznę trzema seansami kolosalnej troski o Ojczyznę, a później w prasie rozwrzeszczała się recenzencka dysputa, której świat nie słyszał. Jedni – za! Drudzy – przeciwnie! Jedni chwalą, bo bezkompromisową diagnozę Duszy Polskiej chwalić należy! Drudzy krzyczą, że prawda o Polsce leży zupełnie gdzie indziej! Maciej Nowak krystalicznym sopranem pieje arię o wielkiej słuszności zadawania pytań „o sens niepodległościowej gorączki”! I kończy arię łzą ronioną nad nami, cośmy – mimo świetnej przeszłości – są dziś: „bez zabezpieczeń socjalnych, bezpłatnego leczenia i pewnych emerytur, stabilnego systemu edukacji i dumy z własnej kultury.” I zostawia nas ze wstrząsającym pytaniem o sens zwycięstwa Józefa Piłsudskiego: „Czy naprawdę wygraliśmy te bitwę?”! Andrzej Horubała – odwrotnie. On, recenzent, który nie lubi „Krytyki Politycznej”, za to lubi nowe czasopismo „Do Rzeczy”- apeluje, by fotel dyrektorski Starego Teatru Janowi Klacie odebrać, albowiem nie może być tak, by w Polsce wreszcie wolnej uwznioślać na scenie ansamblu państwowego tego chama Dzierżyńskiego - a to ma miejsce w Starym! I dodaje, iż warto usunąć tych, którzy: „szydzą na nowomodny sposób ze śmierci Ks. Skorupki, dekonstruując patriotyczny mit, a Piłsudskiego pokazują jako przygłupa i śpiocha”! A jakby tych gryzących się wzajem pieśni mało było, Łukasz Drewniak w ton dyrektorki pensji dla dziewcząt uderza i z ciemną troska w głosie pyta: „Gdzie popełniliśmy błąd? Czemu z zamętu transformacji nie wyłoniła się jakaś stała wartość – etyczna, polityczna, biznesowa?”! I daje odpowiedź: „Bo młodzież nie była ideowa, dała się zwieść mirażom dobrobytu. Zapomniała o walce i świadomości. Byliśmy bierni. Nie protestowaliśmy, gdy działo się zło, nie działaliśmy, nie widzieliśmy nieprawidłowości.”! Tu, przyznam bez bicia, Drewniak ma rację. Tak jest, w przeciwieństwie do Drewniaka, który w czasach transformacji, jako zastępowy młodzieży ideowej, czyli gardzącej mirażami dobrobytu, działał wręcz sakramencko – ja niestety nie działałem w ogóle. Ale zostawmy na boku moje grzechy epoki krótkich majtek, wróćmy do operetki dzisiejszej.    
    Słowem – bój potężny na kanwie trylogii w Starym rozgorzał. Ci w lewo, tamci w prawo! Słuszna polityka historyczna przeciwko niesłusznej – tylko nikt nie mówi, która i dlaczego słuszna lub niesłuszna! Za i przeciw! „Nie rzucim ziemi” kontra „Darz bór”! I na odwrót! „Wyklęty powstań ludu ziemi” na pohybel „Pierwszej brygadzie”! I na odwrót! Podszczypywania ojczyźniane, patriotyczne kuksańce, zwarcia sprzecznych deklaracji, mordobicia ideologii, przepychanki opinii o Polsce, o Obowiązkach Sztuki i Powinnościach Artysty! Piski, gluty, charczenia, gromkie pojedynki dusz, dźgających się Jedynie Słusznymi Tezami o Przeszłości oraz Przyszłości!... A słowo, choćby najmniejsze, o teatrze jako takim, o złej lub dobrej sztuce – gdzie? Oto jest pytanie! W istocie - o imprezie, co się rozkręciła po trzech w Starym skleconych arcydziełach tandetnej publicystyki, wszystko już zostało napisane, dawno temu. Autor zwie się Julian Tuwim, a tytuł jego utworu brzmi „Bal w Operze”. Czyli – kompletny burdel mamy, kolejny raz. Burdel, bałagan, pomieszanie wszystkiego ze wszystkim. Tak, wszystkiego ze wszystkim - tylko nie ze sztuką teatru. Ile w recenzenckich manifestach znajdziesz zdań o sztuce tej? Kto się w dziełach tych recenzenckich, niby-napisanych, rzeczywiście teatrem zajmuje? Jeśli już, to tylko tyle, co mysz narobiła – po czym sprint ku IDEI! Tak właśnie! Do piania o ideologii kłus! Galop do „IDEOLO, IDEOLO, IDEOLO”, jak rzekł Tuwim... A co z Menzlem?
    Dawno temu, w posłowiu do kolejnego polskiego wydania „Pociągów pod specjalnym nadzorem” Hrabala, Jerzy Pilch mówił o odwiecznej wyższości narracyjnej Czechów nad Polakami. Powiedział: „Jak powszechnie wiadomo, wyższość ta polega na tym, że Czesi siadając przy stoliku z kuflem piwa w garści, zaczynają opowiadać o życiu, Polacy natomiast w analogicznej sytuacji przeklinają władzę. Konsekwencje literackie tych cech narodowych są takie, iż w literaturze czeskiej dominuje wybitna proza wszech-realistyczna, u nas zaś bojowa poezja patriotyczna.” Nie inaczej z najmłodszym polskim teatrem. Po czym, dalej z tą sama, tylko jemu właściwą ironią, Pilch dodał: „Bohumil Hrabal – co wprost niepojęte – nigdy nie biadał nad upadkiem obyczajów. Siadał przy stoliku nie po to, by ferować wyroki i rzucać nieśmiertelne bon-moty, ale by się piwa napić. By posłuchać, co ludzie mówią.” Dokładnie to samo – no, może hrabalowe ilości piwa wykluczając – jest z Menzlem. Oto sedno zagwozdki: „Co z nim?”. Ano – słuchał.
    Po prostu – słuchał i słucha, co ludzie mówią. I słuchał, jak mało kto umiał słuchać, co czytał. W 2002 przywiózł do Krakowa, na festiwal „Dedykacje-Molier”, przez siebie w Teatrze Komedija w Zagrzebiu wyreżyserowanego „Chorego z urojenia”. Pytała go wtedy zgromadzona na prasowej konferencji w Teatrze Słowackiego Polska cała – o Czechy, o sytuację Czech, o politykę, o układ sił społecznych nad Wełtawą, wreszcie, bo jakże by inaczej!, o znaczenie Moliera w tamtych Czechach. Nic nie odpowiedział. Nie rozumiał pytań? Nie. Miał litość dla małych, co przy piwie przeklinają wszystko i myślą, że z tej protestacyjnej upierdliwości skapnie im wielka sztuka. Nie skapnie. Wiedział o tym, więc mówił tylko o trudzie znalezienia scenicznej odpowiedzi na doskonałą opowieść Moliera. Znalazł. Jego „Chory z urojenia” zlazł z wędrownego wozu i pokazał się pod gołym niebem, w Barbakanie. Jarmark plus commedia dell’arte plus frazy pamiętne, doskonałe. Tylko to. Ani śladu Czech roku 2002, ani śladu tamtej Polski, ani śladu świata tamtego. Nie tylko dlatego, ale głównie dlatego - był to Molier doskonały. Czysty. Dojmujący – bo czysty.
    Tak, Menzel słuchał i słucha ludzi. A jak nie znajduje estetycznej odpowiedzi na wysłuchane – niczego nie robi na siłę, zwłaszcza błazna rewolucji z siebie. Dlaczego zaniechał kręcenia „Zbyt głośniej samotności”? „Weźmy prostą scenę – powiada. – Wokół pięknej, młodej dziewczyny wirują gówna. To się dobrze czyta. Ale jak to nakręcić?” Nie wiedział. Nie wiedział, jakim obrazem udźwignie i czy w ogóle udźwignie całą gorycz, całe piękno, cały brak litości, co je Hrabal zamknął w kilku długich jak anakonda frazach, gdzie Maniusia, wcześniej niechcący zmoczywszy swe kolorowe wstążki w pełnym bo brzegi wychodku, na wiejskiej zabawie kręci piruety ze swym ukochanym. Nie wiedział. Tego nie wiedział – i tyle wystarczyło, by milczał. To wszystko.
    Menzel skończył 75 rok życia. Starzy Czesi wciąż żyją i wciąż są mądrzy. Wiedzą, na jakie pytania trzeba odpowiedzieć, by mieć prawo opowiadać. Wiedzą, że naprawianie świata - naprawianiem świata, lecz wpierw trzeba się nauczyć wiarygodnie pokazywać taniec gówien, przylepionych do kolorowych wstążek pięknej dziewczyny.

                                                                                                                                    Paweł Głowacki

Czytaj także

Ręce barona von Münchhausena

Ostatnia aktualizacja: 26.06.2013 13:15
Tak oto - Norwida odkurzając, by śmiercionośną, płaską nudę plakatowej „Bitwy Warszawskiej 1920” zdławić – kolejnego barona von Münchhausena najświeższego teatru naszego z bagna za uszy wyciągnąłem - własnymi rękami.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Wielka Biblioteka Ułomności

Ostatnia aktualizacja: 03.07.2013 10:13
Pouczająca byłaby to kolekcja. Licząca z tysiąc, albo i pięć tysięcy woluminów wielka biblioteka ambitnej ułomności – nieogarniony zbiór trupów stworzonych przez ludzi, którzy nie pojęli, że sztuka wystawiania dzieł Becketta jest w istocie sztuką robienia z trzech kropek – kropek dwóch.
rozwiń zwiń