- Od 2007, 2008 roku, kiedy zaczęły się tam intensywne przygotowania, mieszkańcy Soczi żyli w hałasie, w kurzu, przy wyłączeniach prądu, wody, przy coraz gorszym biznesie, gdyż do tej pory miasto nieźle żyło z turystów. Ogromne straty ponieśli ludzie, którzy wynajmowali im pokoje. Mało kto chciał przyjeżdżać i odpoczywać na placu budowy – opowiadał gość audycji "Piątek z Kisielem".
Otwarcie górskiej wioski olimpijskiej w Soczi EPA/SERGEI ILNITSKY
Wacław Radziwinowicz mówił, że w Soczi panują "koszmarne” korki, większe nawet od zawsze zapchanej Moskwy.
- To miasto to taki pasek, od wschodu góry, od zachodu morze i wąski pasek wybrzeża, coś w rodzaju naszego Trójmiasta, tyle że w Soczi jest długie na 130 kilometrów – porównywał Radziwinowicz.
Co więcej, mieszkańcy miasta nie zarobili na przygotowaniach do olimpiady, gdyż na budowy zatrudniano w większości ludzi z zewnątrz (mówi się nawet o 70 tys. pracownikach). To byli przede wszystkim ludzie z Azji Centralnej. Można ich było łatwiej oszukiwać, czy wręcz w ogóle nie płacić.
Wacław Radziwinowicz tłumaczył, że to wynika z rosyjskiego ustroju, który pozwala na zatrudnianie, często nielegalnie, bardzo taniej siły roboczej. Pracodawcy dogadali się ze służbami, które powinny odpowiadać za kontrolowanie pracy emigrantów. Dzięki "przymknięciu oka" można było budować taniej i wyciągać więcej pieniędzy z wielkich państwowych zamówień. – To było bardzo negatywnie odbierane przez mieszkańców Soczi – komentował dziennikarz.
Lodowisko "Bolszoj"/ EPA/SERGEI ILNITSKY
Czy Rosjanie są dumni, że w ich kraju odbędzie się olimpiada? Zdaniem Wacława Radziwinowicza raczej tak, chociaż entuzjazmu nie widać.
- Dotarło do nich, w szczególności do tych, którzy korzystają z Internetu, że ta olimpiada potwornie drogo kosztuje. 50 mld dolarów to więcej, niż wszystkie igrzyska do tej pory razem wzięte – mówił Radziwinowicz.
Audycję prowadził Jerzy Kisielewski
pp/bch