- To kraj elit, które nie dorosły do swojej roli, i niewykształconego społeczeństwa. Kilka milionów obywateli nie potrafi czytać i pisać. Trudno oczekiwać, że będą oni artykułowali swoje potrzeby i wywierali nacisk na władze - wyjaśniał sytuację Nigerii dziennikarz - Polak i Nigeryjczyk zarazem - Remi Adekoya.
Prawdziwy dramat rozgrywa się właśnie na północy kraju, gdzie trwa regularna wojna z islamską sektą bojówkarską Boko Haram. W zeszłym roku życie z rąk ekstremistów straciły dwa tysiące osób. Prezydent zdaje się być bezradny. Właśnie zwrócił się do parlamentu o zaaprobowanie ogromnej pożyczki: miliard dolarów miałby zostać przeznaczony na walkę z Boko Haram.
- Utrzymanie armii już kosztuje 7 miliardów dolarów. A z kolejnego milarda zapewne 70% zostałoby rozkradzione... - zastanawiał się nad zasadnością zadłużania Nigerii Remi Adekoya. O prezydencie Goodluck Jonthanie głośno było jednak ostatnio z innego powodu. Od kwietnia świat przygląda się dramatowi dziewczynek uprowadzonych przez bojówki ze szkoły na północy kraju. Tymczasem głowa państwa oskarżyła ostatnio rodziny porwanych o wywieranie zbyt dużej presji na rząd...
Audycję "Puls świata" przygotował i prowadził Dariusz Rosiak.
mm/jp