- Było to w marcu, pogoda była dość brzydka. Wraz z moimi uczniami Tomkiem Łubieńskim i Ryśkiem Zenglem oraz towarzyszącym nam Karolem Modzelewskim postanowiliśmy pójść w góry z Morskiego Oka. Założyliśmy raki, wzięliśmy czekany i wyruszyliśmy. U góry spotkała nas wielka zadymka i musieliśmy uciekać - opowiadał Jan Kott.
Odbyło się to w niezwykły sposób. - Jedną z największych przyjemności wspinaczki zimowej są wielkie zjazdy na spodniach - powiedział twórca. - Można jechać dużo szybciej niż na nartach. Zjazd z Rysów do Czarnego Stawu trwa jakieś dwie i pół minuty. W dodatku zjeżdża się wtedy w takich miejscach, w jakich nawet największy śmiałek nie odważy się zjechać na nartach. Siada się na spodniach, podnosi się nogi do góry, a czekanem się hamuje i steruje – wyjaśniał technikę ucieczki.
Po piętnastu minutach takiej jazdy członkowie wyprawy znaleźli się po czeskiej stronie Tatr. - Nie mieliśmy oczywiście żadnych dowodów tożsamości, więc po cichutku, korzystając z mgły, przeszliśmy granicę, ukrywając się za świerkami i sosenkami, kiedyśmy widzieli jakiegoś strażnika. Wieczorem byliśmy z powrotem w Morskim Oku - wspominał Jan Kott.
***
W przygotowanych przez Iwonę Malinowską i Annę Lisiecką "Opowieściach po zmroku" rozmawialiśmy o zawirowaniach biograficznych, dorobku profesora Jana Kotta i jego fascynacjach. Słuchaliśmy opowieści krytyka i historyka teatru, redaktora naczelnego "Pamiętnika Teatralnego" - prof. Edwarda Krasińskiego, reżysera prof. Józefa Opalskiego oraz krytyka teatralnego Pawła Głowackiego.
Teatralne felietony Pawła Głowackiego przeczytasz na naszej stronie >>>
mc/mm