Wystarczy powiedzieć, że już w poniedziałek, pierwszego dnia po ostatniej niedzieli, gdy ujawniono aferę, akcje giganta zanurkowały o 6,8 proc., i wartość firmy zmalała w jeden dzień o 40 mld dolarów.
Co gorsza, „zjazd” trwa nadal – dzisiaj jego akcje kosztują 167,5 dolara, tydzień temu kosztowały ponad 186 dolarów. Reuters podkreśla, że to najmocniejszy spadek kursu akcji giganta od 4 lat.
Przypomnijmy, w ostatnią niedzielę "The Observer" ujawnił na podstawie wywiadu z byłym szefem działu badań Cambridge Analytica (CA) Chrisem Wylie, że firma prawdopodobnie naruszyła prawo, pozyskując i wykorzystując w celach komercyjnych dane dotyczące nawet 50 milionów osób zarejestrowanych na Facebooku (ok. 1/3 osób wszystkich użytkowników w Ameryce Północnej), które były następnie wykorzystywane w celu przewidywania i wpływania na ich decyzje wyborcze,
Na czym polega afera Cambridge Analytica?
W poniedziałkowym serwisie informacyjnym Channel 4 News wyemitowano nagrane z ukrycia rozmowy reportera stacji z czołowymi postaciami w Cambridge Analytica, m.in. prezesem Alexandrem Nixem oraz dyrektorem zarządzającym spółki zależnej CA Political Global Markiem Turnbullem.
Podszywając się pod członka bogatej rodziny ze Sri Lanki, która rzekomo chce wpłynąć na wynik wyborów, dziennikarz w serii spotkań w londyńskich hotelach pytał o to, w jaki sposób CA może mu pomóc w prowadzeniu kampanii, w tym w profilowaniu elektoratu na Sri Lance i przygotowaniu haków na politycznych rywali.
Analiza faktów, wykorzystywane emocje
− Nic dobrego nie wynika z prowadzenia kampanii opartej na faktach, bo w tym wszystkim chodzi o emocje" - pouczał reportera Turnbull, tłumacząc, że analitycy CA są w stanie przygotować profile psychologiczne wyborców i pomóc w rozgrywaniu ich lęków przez specjalnie dopasowane komunikaty polityczne.
Jednocześnie dodał, że "istnieją różne organizacje zbierające informacje wywiadowcze", a CA współpracuje m.in. z byłymi agentami MI5 i MI6, którzy "znajdą wszystkie trupy w szafie".
Dopytywany o legalność współpracy oraz chęć ukrycia zaangażowania CA, Turnbull zapewnił także, że możliwe jest m.in. prowadzenie aktywności za pomocą podstawionej spółki o innej nazwie i bez jawnych powiązań z główną agencją.
Firma może zdobywać też kompromitujące informacje
Z kolei prezes CA Alexander Nix zapowiedział, że oprócz wyszukiwania kompromitujących informacji o politycznych rywalach firma jest także w stanie przeprowadzić pokazowe próby korupcji, które byłyby nagrane ukrytą kamerą i opublikowane w internecie, a nawet zastawić pułapki z wykorzystaniem ukraińskich prostytutek.
W tle mogą pojawić się piękne kobiety
"Robimy znacznie więcej. Głębokie grzebanie (w poszukiwaniu informacji) jest interesujące, ale równie skuteczne jest po prostu pójście do urzędujących (polityków), zaoferowanie im okazji, która jest zbyt dobra, aby była prawdziwa i upewnić się, że jest nagrane wideo. (...) (Możemy też) wysłać jakieś dziewczyny do domu kandydata, mamy historię takich działań. (...) Weźmiemy jakieś Ukrainki, na wakacje z nami, (...) one są bardzo piękne i odkryłem, że to działa bardzo dobrze" - tłumaczył Nix.
Analitycy ukrywający się pod różnymi tożsamościami i postaciami
Jednocześnie prezes agencji dodał, że jej pracownicy "mogą używać fałszywych tożsamości i stron, podszywając się pod studentów prowadzących badania przy jakimś uniwersytecie, możemy być turystami, jest wiele opcji" i zapewnił, że "mamy w tym wiele doświadczenia".
Mężczyźni przechwalali się także sukcesami w różnych krajach, wspominając m.in. Meksyk, Malezję, Brazylię, Chiny i Australię, a także "bardzo, bardzo udany projekt w wschodnioeuropejskim kraju", który nie został nazwany.
Wyciek danych czy wykorzystanie luki?
Ostatnie wydarzenie - wyciek danych osobowych z Facebook’a – spowodował, że wielu użytkowników portalów społecznościowych zaczęło się martwić o bezpieczeństwo swoich danych. Jednak warto się zastanowić czy faktycznie był to wyciek czy może jednak skorzystanie z luki w zabezpieczeniach przez podmiot analizujący trendy i opinie publiczną?
Konrad Gałaj-Emiliańczyk, ekspert ds. ochrony danych uważa, że niezależnie od tego czy działanie to było legalne, to warto przyjrzeć się powodom dla których takie analizy były prowadzone.
Dane zamieszczane przez samych użytkowników są łakomym kąskiem dla każdego – od złodziei po polityków
Jak pisze w swoim komentarzu, olbrzymie ilości danych umieszczane przez samych użytkowników na portalach społecznościowych jak również za pośrednictwem powiązanych z nimi aplikacji stanowią bardzo łakomy kąsek nie tylko dla korporacji badających trendy rynkowe, ale również dla polityków w trakcie kampanii wyborczych.
Poznanie preferencji politycznych 50 mln osób pomaga wygrać wybory
I tłumaczy, że wystarczy poznać kilka do kilkunastu cech charakteru generowanych na podstawie komentarzy i opinii umieszczanych w Internecie, powiązań ze znajomymi czy rodzajem wykonywanej pracy jednej osoby by zakwalifikować ją jako wyborcę „za” lub „przeciw” wybranej opcji politycznej.
Podkreśla, że typowanie preferencji politycznych kilku czy kilkudziesięciu osób raczej nie przyniesie żadnych rezultatów, jednak 50 mln osób pozwoli już określić prawdopodobny wynik wyborów. Wyżej wymienione działanie to nic innego jak „Data mining”, czyli przeszukiwanie olbrzymich ilości informacji w poszukiwaniu prawidłowości występujących w reakcjach osób, których dane dotyczą.
Problem nie w preferencjach wyborców, ale co można z tą wiedzą zrobić
− Najbardziej przerażające z punktu widzenia poszczególnych osób jak i całych społeczeństw jest to co z odnalezionymi prawidłowościami w danych poszczególnych osób mogą zrobić organizacje czy opcje polityczne posiadające wystarczające środki i determinację, uważa ekspert.
Największa groźba - manipulacja
I dodaje, że przykładem może być próba manipulowania np. wyborami lub trendami rynkowymi poprzez rozprzestrzenianie mniej lub bardziej wiarygodnych informacji. Innymi słowy pojawia się ryzyko, że prawa i wolności, którymi do tej pory wszyscy się cieszyliśmy staną się powodem zniewolenia i manipulacji, która jednak nie będzie dostrzegalne przez przeciętnego „Kowalskiego”.
Zmiana hasła dostępowego do portalu społecznościowe niewiele daje
Wyciek danych osobowych sugeruje, że w związku z jego wystąpieniem użytkownicy portalu powinni zmienić swoje hasła dostępowe. Jednak co zrobić w sytuacji, gdy nie hasło dostępowe do portalu społecznościowego jest problemem, a autoryzacja z wykorzystaniem całego profilu portalu. W takim przypadku zmiana hasła niestety nic nie da, gdyż sami często umożliwiamy autoryzacje profilem Facebook w innej aplikacji, zapominając o tym. Oczywiście dostawcy takich aplikacji najprawdopodobniej naruszą zasady portalu społecznościowego, jednak blokada aplikacji spowoduje jedynie to, że powstanie kolejna i kolejna aplikacja.
Podsumowując, przykład rzekomego niezabezpieczenia danych przez portal społecznościowy ma szerszy kontekst i nie należy jej rozpatrywać.
Prezes Facebooka: popełniliśmy błędy ws. Cambridge Analytica
Szef Facebooka Mark Zuckerberg napisał w środę w oświadczeniu, że firma popełniła błędy, które doprowadziły do wykorzystania danych przez Cambridge Analytica. "Jesteśmy odpowiedzialni za ochronę waszych danych. Jeśli tego nie robimy, to na was nie zasługujemy" - dodał.
W liście otwartym do użytkowników Facebooka Zuckerberg podkreślił, że w ciągu ostatnich dni zarząd firmy "pracował, aby zrozumieć, co dokładnie się stało i co możemy zrobić, aby nigdy się to nie powtórzyło".
"Dobra wiadomość jest taka, że większość ważnych działań mających zapobiec powtórzeniu się (takich sytuacji) została podjęta przed laty. Ale popełniliśmy także błędy i wciąż jest dużo do zrobienia" - dodał.
Zuckerberg opisał okoliczności stworzenia przez Aleksandra Kogana aplikacji, która pozyskała dane osobowe około 50 milionów osób, a także podkreślił, że w 2014 roku wprowadzono zmiany w sposobie działania platformy, które zablokowały możliwość podobnego ingerowania w przyszłości.
Jak przyznał, w 2015 roku Facebook dowiedział się od dziennikarzy "Guardiana", że Kogan udostępnił swoje dane firmie doradczej Cambridge Analytica (CA), która - jak zarzucają jej krytycy - wykorzystywała je w celach komercyjnych, w tym próbując wpłynąć na wyniki wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych w 2016 roku.
Szef Facebooka podkreślił jednak, że natychmiast po otrzymaniu sygnałów od mediów stworzony przez Kogana program został zablokowany, a Facebook zażądał od autora i CA usunięcia wszystkich pozyskanych danych. "Przedstawili nam takie potwierdzenie" - dodał.
Zuckerberg wyjaśnił, że gdy w ubiegłym tygodniu "Guardian", "New York Times" i telewizja Channel 4 ujawniły, że CA prawdopodobnie nie usunęła wszystkich danych, Facebook zdecydował o "natychmiastowym zablokowaniu ich dostępu do naszych usług". W ramach późniejszych wyjaśnień CA zgodziła się na audyt przeprowadzony przez zewnętrzną, wskazaną przez Facebooka firmę, który ma potwierdzić, co stało się z danymi.
"To było naruszenie zaufania pomiędzy Koganem, Cambridge Analytica i Facebookiem, ale także między Facebookiem a ludźmi, którzy udostępnili nam swoje dane i oczekują, że będziemy je chronić. Musimy to naprawić" - napisał.
Komentarz - Konrad Gałaj-Emiliańczyk, IAR, PAP, opr. jk