W psich oczach jest zawsze coś hipnotyzującego. Nietrudno ocenić, czy są smutne czy wesołe. A może przesiąknięte lękiem lub głodem? Co jednak można powiedzieć o oczach psów, które spoglądają ze zdjęć zrobionych na cmentarzu? To pierwsza myśl, jaka przeszywa mózg, gdy biorę do ręki tę małą niebieską książeczkę (obitą w płótno!) i zaczynam kartkować.
Ale może zacznijmy od legendy. Sebastian Cichocki, kurator, autor tekstu w "Psach z Üsküdar": – Historia o zesłaniu bezpańskich psów stambulskich na wyspę Sivriada jest dość popularna, pojawia się nawet w niektórych przewodnikach turystycznych. Ponoć w 1911 roku władze Stambułu postanowiły wyłapać psy wałęsające się po ulicach miasta i umieścić je na jednej z Wysp Książęcych. Sivriada, jedyna bezludna Wyspa Książęca, była niegdyś używana jako więzienie, zsyłano tam niewygodnych, wysoko postawionych polityków czy duchownych. Kilka dni później, po wypuszczeniu psów na wyspie, w Stambule miało miejsce trzęsienie ziemi, które uznano za boską karę za cierpienia wyrządzone słabszym istotom. Postanowiono więc natychmiast przywieźć psy z powrotem do miasta.
I tyle legenda. Nie jakaś mocno rozbudowana, a jednak mocno działająca na wyobraźnię. Przynajmniej Sebastiana i Joanny Rajkowskiej, jednej z najważniejszych polskich artystek współczesnych, przez wielu kojarzonych głównie z palmą ustawioną w samym środku Warszawy ("Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich").
Oboje, w 2009 roku, przy okazji projektu dla miasta Konya w Środkowej Anatolii, wielokrotnie odwiedzali Stambuł i równie wielokrotnie, chodząc ulicami, celowo się w nim gubili. Cichocki: – Niewątpliwie interesował nas spacer jako "medium", co ma swoją bogatą tradycję w sztuce – Hamish Fulton, Richard Long, Francis Alys – ci wszyscy wielcy "walking artists"... Gubienie się w mieście, jest też najlepszym sposobem na jego poznanie.
Pewnego dnia, w azjatyckiej części Stambułu, trafili do Üsküdar, dzielnicy, na terenie której znajdował się w przeszłości miejski cmentarz. Na muzułmańskich nagrobkach i obok nich wylegiwały się wielkie psy. Joanna Rajkowska w jednej z rozmów porównała je później do futrzastych cielaków. Chichocki woli nazywać je żywą watahą, dzikim stadem: – Nie zwracały na nas uwagi, nie reagowały na nasze zawołania, nie dawały skusić się jedzeniem, wydawały się należeć do jakiegoś innego, niedostępnego nam równoległego świata.
Rajkowska chwyciła za aparat i niespiesznie wykonała kilkanaście zdjęć, nieskomplikowanych, dokumentujących jedynie to, co wspólnie z Sebastianem widzieli: szarego olbrzyma, strzegącego nagrobka, na którym wielkimi literami wykuto "Zehra Güngör Beşkardeş"; białego mieszańca, śpiącego niejako wewnątrz bezimiennej mogiły (bezimiennej, bo czas zjadł literki); stojącą za grobem wychudzoną psią piękność… Razem (przynajmniej w książce) – jedenaście ujęć. Rajkowska – twierdzi Cichocki – powiedziała po opuszczeniu cmentarza w Üsküdar, że miała wrażanie. iż fotografowane przez nią psy ogrzewały, swymi kosmatymi ciałami, zimne płyty grobowców i znajdujące się poniżej wystygłe zwłoki ludzkie.
Rok później Cichocki napisał tekst inspirowany tym dziwnym spotkaniem na cmentarzu. Tekst w pełni fikcyjny, oderwany od zdjęć, odwołujący się do legendy o bezludnej wyspie i zesłanych na nią stambulskich psach. Pierwszy akapit głosi: "20 lipca 1973 roku ma wyspie Sivri wydeptana została ścieżka. Nie wiadomo, kto to zrobił, bo więźniom porzucanym na plaży starannie wiązano ręce i nogi. Mogli pełzać jak robaki, ale nie chodzić. Psy też tego nie zrobiły, to pewne". Nie jest to jednak kryminał czy coś na kształt przewodnika. To świadoma zabawa autora z czytelnikiem, może gra w szkatułkę? Cichocki wyjaśnia: – Tekst jest częścią "fantomowej powieści", jaką piszę od 2008 roku. Polega ona na umieszczaniu kolejnych rozdziałów o "mitologii sztuki konceptualnej" w różnych książkach, poza porządkiem chronologicznym. Można powiedzieć, że ta książka pasożytuje na innych publikacjach.
Cała ta książka, pięknie zaprojektowana przez Pilar Rojo (niełatwo znaleźć "tureckie wykończenia" dla polskich liter!) i wydana przez krakowską Fundację Sztuk Wizualnych, jest wystawą towarzyszącą wystawie. Jest osobnym, dwujęzycznym (lewostronny tekst po angielsku) i ekskluzywnym wydarzeniem artystycznym (wydrukowano zaledwie trzysta sztuk!), sygnowanym przez Rajkowską i Cichockiego. I jest swoistą zabawą, jak na kartach jednego wydawnictwa "zagrają", nie mające ze sobą nic wspólnego, zdjęcia i tekst. Jeśli jednak komuś nie będzie dane po "Psy z Üsküdar" sięgnąć, a będzie w Krakowie przed 30 kwietnia, powinien udać się do galerii ZPAF i S-ka (www.zpafiska.pl). Tam fotografie, wykonane w azjatyckiej części Stambułu przez Rajkowską, można obejrzeć z bliska. I spojrzeć w te psie, hipnotyzujące oczy.
Dwa zdania wyjaśnienia na koniec: Üsküdar po polsku to Chryzopol. Psy z legendy nie wróciły do Stambułu, prawdopodobnie zdechły z głodu lub zjadły się nawzajem.
Michał Nogaś
Więcej o wystawie krakowskiej galerii w Radiowym Domu Kultury w Trójce, 5 marca. Tam także do zdobycia egzemplarze "Psów z Üsküdar".
Michał Nogaś o książkach pisze także TU