Uliczni grajkowie to z jednej strony często męczący, hałasujący amatorzy. Z drugiej strony muzycy stanowiący nieodłączny element starówek i dużych placów, budujący klimat wakacyjnego popołudnia w mieście.
– Ich motywacje są różne – powiedziała Ewelina Grygier w "Kwadransie bez muzyki". – Najczęstsza chyba jest natury finansowej. Na ulicznym muzykowaniu można nieźle zarobić, zwłaszcza latem - nawet 100-150 zł za godzinę. Niektórzy jednak grają na ulicy po prostu dlatego, że mają głośne instrumenty. Na wrocławskich ulicach pewien muzyk imieniem Łukasz gra na dudach szkockich, ponieważ mieszka w bloku i nie może tam ćwiczyć – opowiadała.
Fot. Paweł Zuń/PR2
W historiach kilku ze spotkanych przez badaczkę grajków pojawiał się wątek choroby lub wypadku. Uliczne muzykowanie traktują oni jako swoistą rekonwalescencję. – W Warszawie można spotkać czasami starszego pana, który gra na harmonii trzyrzędowej – mówiła Ewelina Grygier. – To emerytowany wojskowy z problemami zdrowotnymi. Możliwość wyjścia do ludzi i zagrania na instrumencie jest dla niego formą rehabilitacji – dodała.
Często na ulicach grają artyści niedocenieni - zdolni, jednak ze względu na miejsce, w którym występują, automatycznie utożsamiani z amatorszczyzną. Przykładem na takie postrzeganie ulicznych grajków jest eksperyment Joshua Bella - jedenego z najwybitniejszych współczesnych skrzypków:
Audycję prowadził Paweł Zuń.
mc/jp