Andrzej Strumiłło urodził się w Wilnie, a wczesne lata spędził nad Żejmianą pod Święcianami. Z cudownej krainy dzieciństwa wygnała go wojenna zawierucha. Trudne lata przeżył, ukrywając się na strychu domu dziadka pod Nowogródkiem, a dokładniej... w trumnie wykonanej przez gospodarza z myślą o własnym pochówku.
Po wojnie zamieszkał w Polsce Ludowej i ukończył uczelnie artystyczne w Krakowie oraz Łodzi, gdzie jego mentorem stał się Władysław Strzemiński... oczywiście wywodzący się z Mińska. Międzynarodowe sukcesy doprowadziły Andrzeja Strumiłłę między innymi do Nowego Jorku, gdzie piastował stanowisko kierownika pracowni graficznej przy sekretariacie ONZ. W 1984 roku zdecydował się jednak na nieprzedłużanie kontraktu i przeprowadził się nad Czarną Hańczę, "skąd jest najbliżej do Wilna". Obecnie mieszka w Maćkowej Rudzie.
Już wcześniej profesora Strumiłłę ciągnęło na Wschód. Po wojnie samodzielnie "kolonizował" Mazury, budując domostwa najpierw w słynnych Krzyżach, a potem w Niedźwiedzim Rogu. Każdorazowo, gdy doganiała go cywilizacja i zorganizowana turystyka, migrował dalej na Wschód. Ta skłonność wynikała nie tylko z osobistego sentymentu, lecz także z przekonania o istnieniu głębokiej, kulturowej wspólnoty. - Przecież brat prezydenta Narutowicza był politykiem litewskim, a ich narodowy kompozytor Curlionis pisał po polsku! - przypomina gość Dwójki.
- Oczywiście we wzajemnych relacjach bywały trudne momenty, ale w każdej rodzinie zdarzają się przecież obecne napięcia - dodał, przypominając konflikt o interpretację Bitwy pod Grunwaldem oraz wycięcie chorągwi litewskich pod Częstochową przez Lubomirskich.
Profesor Strumiłło porównywał też Wigilie na przedwojennych kresach, w powojennej Warszawie, Hanoi i Nowym Jorku oraz we współczesnej Maćkowej Rudzie, a także przypomniał, że korzenie naszej "choinki" odnaleźć można... w starożytnym Rzymie. Z wybitnym artystą rozmawiał Jerzy Kisielewski.
mm