Małgorzata Tułowiecka oraz jej goście – Agata Hącia i prof. Andrzej Markowski – rozmawiają o tym, jakie nielogiczności, dziwaczności i absurdy można, niestety, spotkać w języku (nie tylko mediów...).
Metafory są potężnym narzędziem, podkreślającym myśl autora, zwiększającym siłę przekazu. Ale są też narzędziem niebezpiecznym: źle zastosowane stają się różdżką w dłoniach ucznia czarnoksiężnika, obracają się przeciw autorowi. I są źródłem niezaplanowanego komizmu. Na przykład: "Wiedział o kulisach różnych, nawet spiżowych, bram". Albo: "Dla polskiego cietrzewia jenot jest jak dawny Układ Warszawski, a amerykańska norka niczym NATO".
- Dawniej uważano metaforę za figurę stylistyczną wyłącznie - mówiła Agata Hącia. - Są jednak metafory innego rodzaju, używamy ich na co dzień i dlatego ich nie zauważamy. Stoimy w korku, drzewo ma koronę, stół ma nogi...
Jest także "metafora pojęciowa". Dowiedziono, że zjawiska nam nieznane ujmujemy w kategoriach nam już znanych. Gdy mówimy, że mamy u kogoś dług wdzięczności, mówimy o uczuciach jak o transakcji handlowej.
- Mówimy, że czas płynie, to dobra metafora tego, czym jest czas. Inaczej byśmy o nim nie potrafili nic powiedzieć. To jest podstawa wielu metafor: przenosimy jakieś zjawisko abstrakcyjne w inną sferę, konkretu, bo tak nam je łatwiej uchwycić - wyjaśnia prof. Andrzej Markowski.