W latach 70. Polacy wypijali 8,6 litra alkoholu rocznie na osobę. Pili wszyscy: robotnicy w hotelach i na budowach, chłopi w swych chałupach i przy sklepie, inteligenci w niby przedwojennych salonach, partyjni na i po zebraniach, opozycjoniści w czasie konspirowania, artyści często i gdziekolwiek, a księża po kryjomu.
Monopol spirytusowy państwa był elementem polityki gospodarczej. Sprzedaż alkoholu przynosiła ogromne zyski. Państwo rozpijało obywateli, pogardzało pijanymi i zmuszało obywatela do podjęcia leczenia. Często współczesne problemy z alkoholem biorą się z tych dawnych lat. Wiele osób usprawiedliwia się "tradycją". Najbardziej cierpią na tym najmłodsi. To oni stają się ofiarami współuzależnienia alkoholowego. Dzieci pomocy mogą szukać w warszawskim "Pępku", Ośrodku Profilaktyki i Socjoterapii dla Dzieci i Młodzieży.
- Każdy tę pomoc otrzyma - mówi Joanna Granigier, od 18 lat szefowa "Pępka". - Przychodzą do nas głównie dzieci, które mają problem w domu: ich rodzice piją. U nas mogą o tym porozmawiać, dostać wsparcie i odpowiedzi na pytania, jak mają sobie radzić z tym piciem - dodaje.
Trudno jest dotrzeć do uzależnionego rodzica, więc terapeuci mogą jedynie wspierać dzieci, uczyć je, jak przetrwać w rodzinie z problemem alkoholowym. Joanna Granigier zwraca uwagę, że alkoholizm nie atakuje od razu. - On jest intruzem, który "wciska" się w rodzinę i powoduje różne spustoszenia. To się dzieje także z dziećmi: choruje ich dusza i ich emocje - uważa terapeutka.
Nie ma wytyczonej granicy, który wypity kieliszek zamieni nas w alkoholika. - Jeśli człowiek używa alkoholu dla kontrolowania swego stanu emocjonalnego (jest mu smutno, więc pije, by mu było weselej), to rośnie prawdopodobieństwo, że stanie się on głównym regulatorem jego nastroju - mówi Grażyna Płachcińska, terapeutka osób uzależnionych.
Do wysłuchania rozmowy zaprasza Anka Grupińska.