7 lutego mija 30. rocznica śmierci Witolda Lutosławskiego, jednego z najwybitniejszych kompozytorów w dziejach polskiej muzyki, dyrygenta, twórcy porównywanego z Fryderykiem Chopinem i Karolem Szymanowskim.
19:36 Witold Lutosławski Chłopecki 1979.mp3 Witold Lutosławski opowiada o przypadku i zaskoczeniu w utworze muzycznym. Audycja Andrzeja Chłopeckiego "Musica Polonica Nova" (PR, 1979)
Drozdowo, czyli ojczyzna
Witold Lutosławski urodził się 25 stycznia 1913 roku w Warszawie, ale sporą część dzieciństwa spędził w rodowym majątku Drozdowo pod Łomżą, gdzie jego przodkowie wprowadzili się w XIX wieku. Pochodził ze starej szlacheckiej rodziny, której matecznikiem były Lutosławice.
– W tej chwili mieszkają tam prawdopodobnie moi dalecy krewni. Nie znam nikogo stamtąd, ale podobno cała wieś zamieszkana przez ludzi noszących moje nazwisko – mówił kompozytor w rozmowie z Zofią Owińską w 1992 roku.
Ojcem Witolda był Józef Lutosławski (1881-1918), członek Centralnego Komitetu Obywatelskiego, polskiej organizacji samopomocowej działającej na terenie Rosji. Po wybuchu rewolucji październikowej Józef Lutosławski wraz z bratem Marianem (1871-1918) zostali aresztowani przez bolszewików za "działalność kontrrewolucyjną" i skazani na śmierć bez procesu sądowego.
– Ojca mojego straciłem, jak miałem 5 lat – opowiadał Witold Lutosławski. - Został przez bolszewików rozstrzelany, nie w samej Moskwie, ale w każdym razie był tam w więzieniu. Ostatnie moje wspomnienie ojca to wizyta w jego celi, gdzie był razem z bratem. Potem obaj zginęli w 1918 roku, rozstrzelani z rozkazu Dzierżyńskiego – mówił.
Gdy chłopiec poszedł do szkoły, a potem na studia, w rodzinnej posiadłości spędzał już tylko wakacje. Tak było aż do 1939 roku. Dworek, zniszczony podczas wojny, po 1945 roku został rozebrany i przestał istnieć. Pomimo cienia, jaki na jego dzieciństwo rzucały tragiczna śmierć ojca i depresja matki, Witold Lutosławski wspominał Drozdowo jako krainę na poły mityczną. Nawet pod koniec życia ze szczegółami pamiętał letnie i zimowe zajęcia oraz rozrywki, których tam używał.
– To było bardzo piękne miejsce z szerokim widokiem na dolinę Narwi – opowiadał kompozytor. – Dwa razy do roku Narew wylewała, pokrywając wodą całą dolinę szerokości dwóch kilometrów lub nawet więcej. Jeśli jesienią wylała dostatecznie późno, a mrozy były dostatecznie wcześnie, to wszystko to zamarzało. Wtedy mieliśmy ślizgawkę szerokości paru kilometrów, a długości... bez końca – dodał.
13:04 witold lutosławski___2711_96_ii_tr_0-0_5d402653[00].mp3 Witold Lutosławski opowiada o swojej rodzinie - dziadku, ojcu i matce, rodowym majątku w Drozdowie i początkach edukacji. Z kompozytorem rozmawia Zofia Owińska (PR, 1992)
Między konserwatyzmem a nowoczesnością
Muzykowanie było rodzinną tradycją Lutosławskich, talent Witolda został więc zauważony bardzo wcześnie. Lekcje gry na fortepianie rozpoczął w wieku 6 lat. Potem jako nastolatek uczył się także gry na skrzypcach, równocześnie szkoląc się prywatnie w zakresie kompozycji u Witolda Maliszewskiego (1873-1939), wykładowcy Państwowego Konserwatorium Warszawskiego (dzisiejszy Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina). Pod okiem nauczyciela 17-letni Witold Lutosławski skomponował swój pierwszy zaprezentowany publicznie utwór - "Taniec Chimery" na fortepian.
Za namową Maliszewskiego młody muzyk zrezygnował ostatecznie ze smyczka, choć, jak po latach przyznał w Polskim Radiu, był "zafascynowany dźwiękiem skrzypiec". Dał jednak się przekonać, "że kompozytor powinien się uczyć fortepianu". Wrócił więc do klawiszy, które pochłonęły go na tyle, że zrezygnował z podjętych wówczas studiów matematycznych na Uniwersytecie Warszawskim. Okazało się, że muzyce trzeba się oddać w całości, że nie da się pogodzić jej z innymi pasjami.
– Przygotowałem się wtedy do egzaminu w Konserwatorium Warszawskim i zdałem ku mojemu zdumieniu na wyższy kurs. Nie spodziewałem się wcale takiej wysokiej kwalifikacji – opowiadał twórca. – Przed wojną studia muzyczne dzieliły się na trzy kursy. Każdy z nich trwał cztery lata, mimo że w programie trwał trzy. Taki był zwyczaj, że na każdym kursie się było dłużej, żeby się więcej nauczyć. Więc po wstąpieniu do konserwatorium uczyłem się cztery lata fortepianu u Jerzego Lefelda – mówił.
12:56 witold lutosławski___2720_96_ii_tr_0-0_5d3f3be3[00].mp3 Witold Lutosławski opowiada o relacjach ze starszymi braćmi Henrykiem i Jerzym, o prywatnej nauce muzyki i początkach studiów w Konserwatorium Warszawskim. Z kompozytorem rozmawia Zofia Owińska (PR, 1992)
Ta nauka, jak się okazało później, zaowocowała w dziedzinie niezwiązanej bezpośrednio z samym fortepianem. – Pianistyka, a w szczególności pewnego rodzaju temperament wykonawcy-wirtuoza, bardzo silny w moich młodych latach, pozostał do dziś jako pewna cecha charakterystyczna mojej muzycznej osobowości, i to znajduje ujście w dyrygowaniu – wyznał Lutosławski. - Oczywiście nie ma mowy o tym, aby mógł grać na fortepianie, bo temu trzeba by poświęcić pół życia i nigdy nie myślałam o tym, aby być pianistą koncertującym. Zawsze uważałam to za pomocniczą naukę dla zawodu kompozytora, ale ten temperament wykonawczy pozostał i to mi bardzo pomaga w mojej pracy jako dyrygenta własnych utworów – podsumował.
Kompozycję w Warszawskim Konserwatorium studiował Lutosławski w klasie profesora, którego już dobrze znał - Witolda Maliszewskiego. – Był on wychowankiem szkoły rosyjskiej, miał bardzo konserwatywne gusta i przekonania w muzyce, dlatego nie można powiedzieć, aby przyczyniał się do rozwijania mojego zawodu kompozytorskiego w duchu XX wieku. To z całą pewnością było słabą stroną tych studiów – zauważył artysta. – Natomiast był to człowiek niesłychanie solidny. Bardzo wnikliwie i precyzyjnie zapoznawał się z tekstem, który uczeń przynosił mu na lekcje. I to mi zostało – to zamiłowanie do odpowiedzialności za każdą nutę. Wiele też skorzystałem z jego wykładów form muzycznych – opowiadał.
14:22 witold lutosławski___2729_96_ii_tr_0-0_5d3ea32d[00].mp3 Witold Lutosławski opowiada o zainteresowaniach oraz inspiracjach muzycznych, o pianistyce i dyrygowaniu, a także o swoich profesorach Jerzym Lefeldzie i Witoldzie Maliszewskim. Z kompozytorem rozmawia Zofia Owińska (PR, 1992)
Konserwatyzm Maliszewskiego być może nie raziłby tak młodego Witolda Lutosławskiego, gdyby nie pewne zdarzenie, które na resztę życia wszczepiło mu fascynację nowoczesną muzyką. – Mając 11 lat, po raz pierwszy usłyszałem III Symfonię Szymanowskiego i po raz pierwszy muzyka XX wieku znalazła dostęp do mojej ówczesnej wrażliwości, jeszcze wcale do tego nieprzygotowanej. To był nieprawdopodobny szok. Chodziłem przez kilka tygodni jak znarkotyzowany tą muzyką – wspominał.
***
Czytaj także:
***
Wojna, komunizm, transformacja
Studia kompozytorskie Witold Lutosławski ukończył w 1937 roku. Rok później odbyło się prawykonanie jego "Wariacji symfonicznych", które autor uznawał za swój właściwy debiut kompozytorski. Utalentowany twórca miał właśnie rozpocząć oszałamiającą karierę, kiedy Niemcy zaatakowali Polskę, wszczynając II wojnę światową. Muzyk został zmobilizowany i służył jako sierżant podchorąży rezerwy w pułku radiotelegraficznym. Niebawem został pojmany przez hitlerowców. – Udało mi się uciec z niewoli niemieckiej po ośmiu dniach i wrócić do Warszawy – wspominał w Polskim Radiu.
W stolicy Lutosławski spędził cały okres okupacji. Na życie zarabiał występami pianistycznymi w kawiarniach - m.in. "SiM" ("Sztuka i Moda") oraz "U Aktorek" - wespół z kompozytorem Andrzejem Panufnikiem (1914-1991). Zaangażował się również w działalność konspiracyjną i wraz ze skrzypaczką Eugenią Umińską (1910-1980) zbierał pieniądze na rzecz ukrywającego się Władysława Szpilmana (1911-2000).
13:38 witold lutosławski___2738_96_ii_tr_0-0_5d3e10ff[00].mp3 Witold Lutosławski opowiada o poszukiwaniach muzycznych i swoich losach w czasie niemieckiej okupacji i II wojny światowej. Z kompozytorem rozmawia Zofia Owińska (PR, 1992)
Po wojnie kompozytor pracował w Polskim Radiu i aktywnie uczestniczył w reanimacji polskiego życia muzycznego m.in. jako działacz Związku Kompozytorów Polskich. Gdy jednak polskiej kulturze zaczęto narzucać socrealizm, a nad Polską Rzeczpospolitą Ludową zapadła noc stalinizmu, Witold Lutosławski postanowił wycofać się z oficjalnych aktywności.
Ponieważ jednak musiał z czegoś żyć, zabrał się - m.in. za namową Władysława Szpilmana - do komponowania muzyki rozrywkowej. Pod pseudonimem "Derwid" tworzył tanga, walce, fokstroty i slow-foksy. Napisane przez niego piosenki wykonywał m.in. Mieczysław Fogg (1901-1990), a później również Irena Santor, Violetta Villas (1938-2011) i Kalina Jędrusik (1930-1991).
Ostatnia z wymienionych była zresztą szwagierką Lutosławskiego. Kompozytor w 1946 poślubił bowiem Marię Bogusławską z domu Dygat (1911-1994), siostrę pisarza Stanisława Dygata (1914-1978), którego żoną była właśnie Kalina Jędrusik.
***
Czytaj także:
***
W główny nurt życia muzycznego Witold Lutosławski włączył się na powrót po śmierci Stalina. Znów zaczął działać w Związku Kompozytorów Polskich, współorganizował Międzynarodowy Festiwal Muzyki Współczesnej "Warszawska Jesień" jako członek komisji repertuarowej (przez 37 lat), a przez pewien czas przewodniczący tej komisji. Choć nigdy nie związał się na stałe z żadną uczelnią muzyczną, chętnie dawał wykłady studentom kompozycji nie tylko w Polsce, lecz także w USA, Wielkiej Brytanii, Szwecji czy Danii.
09:13 witold lutosławski___2759_96_ii_tr_0-0_5d3fc508[00].mp3 Witold Lutosławski opowiada o pracy kompozytorskiej po II wojnie światowej, stosunku do interpretacji własnych utworów i o tym, jak rozumie postęp w swej twórczości. Z kompozytorem rozmawia Zofia Owińska (PR, 1992)
W latach 80. jeszcze raz zrobił sobie przerwę. Tym razem jej przyczyną był stan wojenny. Pod koniec dekady kompozytor jednoznacznie opowiedział się po stronie Solidarności i Lecha Wałęsy - reprezentował środowisko muzyczne w Komitecie Obywatelskim. W III RP przeżył niespełna pięć lat. Zmarł 7 lutego 1994 roku w Warszawie. Jego grób znajduje się na Cmentarzu Powązkowskim.
***
Czytaj także:
***
"Samotny wilk"
Pierwsze amatorskie próby komponowania Witold Lutosławski podjął jeszcze jako dziecko, a potem cierpliwie doskonalił się w tej sztuce aż do czasu właściwego debiutu w latach 30. Jako dyplomowany kompozytor zaczynał od muzyki neoklasycznej, a ten początkowy okres twórczości wskutek wojennych zawirowań wydłużył się aż do końca lat 40, kiedy powstały m.in. "Symfonia nr 1" (1947) i "Uwertura smyczkowa" (1949).
Poszukiwania własnego wyrazu, osobnego stylu oraz indywidualnego podejścia do kompozycji rozpoczął Lutosławski około 1948 roku. Określił ten moment jako "pracę od zera". – Nie znajdowałem wokół siebie żadnych modeli, żadnych trendów, które mogłyby mi w tym pomóc, aby odnaleźć język muzyczny i w ogóle estetykę, której pragnąłem. To była praca całkowicie samodzielna – mówił w rozmowie z Elżbietą Markowską w 1990 roku.
– Nie zależało mi na tym, aby uczestniczyć w jakichś prądach, modach czy kierunkach estetycznych. Nie dlatego, żebym się specjalnie od tego chciał dystansować, ale dla mnie najpilniejszym zadaniem jest po prostu powiedzieć to, co chciałem powiedzieć. Do tego potrzebny był mi język, którego wokół siebie nie znajdowałem. Musiałem go sam wypracować – dodał artysta.
12:53 Witold Lutosławski samotny wilk Elżbieta Markowska 1990.mp3 Witold Lutosławski odpowiada na pytania Elżbiety Markowskiej na temat próby określenia jego miejsca w muzyce współczesnej (PR, 1990)
W tamtym okresie Witold Lutosławski inspirował się polskim folklorem, czego owocami są "Mała suita" (1950) i "Koncert na orkiestrę" (1954). Niebawem zainteresował się dodekafonią i techniką serialną, pisząc "Pięć pieśni do słów Kazimiery Iłłakowiczówny" (1957) i "Muzykę żałobną" (1958). Tuż po tym kompozytor wszedł w okres aleatoryzmu kontrolowanego, czego wyrazem były "Gry weneckie" (1961).
Poszukiwania formalne tych lat doprowadziły go pod koniec lat 60. do pewnej syntezy i odnalezienia właściwej tylko dla siebie techniki kompozytorskiej. Powstały wówczas "Symfonia nr 2" (1967) i "Livre pour orchestre" (1968). To jednak nie oznaczało końca rozwoju. W kolejnej dekadzie spod pióra Lutosławskiego wyszły jedne z jego najsłynniejszych dzieł, skonstruowanych z łańcuchowo zazębiających się wątków muzycznych. Pierwszą realizacją tej koncepcji było "Mi-Parti" (1976), a najpełniejszym jej rozwinięciem stworzona w latach 80. seria trzech dzieł: "Łańcuch I", "Łańcuch II" i "Łańcuch III".
***
Czytaj więcej:
***
W 1990 roku Elżbieta Markowska pytała Witolda Lutosławskiego: "czym dla pana jest indywidualizm i jak go pan realizuje?". – Ja o tym nie myślę – odparł kompozytor. – Ja wyobrażam sobie muzykę, którą chciałbym skomponować i staram się znaleźć sposoby, aby to rzeczywiście mi się udało. Ale nie oglądam się na to, co dzieje się wokół mnie. Kiedyś amerykański dziennikarz zapytał: czy pan należy do jakiegoś kręgu albo trendu, czy też jest pan samotnym wilkiem? "Lonely wolf" - tak powiedział, bo rozmowa toczyła się oczywiście po angielsku. A ja odpowiedziałem: tak, ja jestem "lonely wolf" – wspominał.
Witold Lutosławski mówił też o tym, że kompozytor, który nie próbuje oszukiwać, zawsze w pewnym stopniu "komponuje dla siebie". – To nie oznacza, że kompozytor jest swoim wyłącznym słuchaczem. Zawsze może mieć nadzieję, że jest podobny do pewnej liczby ludzi i że oni w tej twórczości znajdą coś dla siebie – tłumaczył. - Jeżeli się nie pisze dla siebie, a pisze się dla jakiegoś kogoś, kto czegoś od nas żąda albo oczekuje, to jest wielkie ryzyko, że dojdzie do pewnej zdrady. To zdrada samego siebie, a nawet gorzej - to również oszustwo, bo człowiek oferuje fałszywą monetę, coś, w co sam nie wierzy, czego sam nie pragnie. Ja uważam, że jedyną drogą do uczciwego stanowiska twórcy jest wierność samemu sobie – podsumował.
***
mc