Żydzi z paszportami w jedną stronę wyjeżdżali na Zachód. Od lat 8 marca na Dworcu Gdańskim zbierają się Ci, którzy pamiętają tamte dramatyczne wydarzenia. Dla wielu z nich marzec 1968 roku to wciąż niezabliźniona rana.
- Wspominam to boleśnie, bo wyjechał wtedy mój mąż i syn – mówi Hanna Mistowska-Raider. - Też miałam paszport w jedną stronę, ale nie mogłam zostawić córki, która pierwszy raz rodziła - dodaje. Syn pani Hanny od tamtej pory nie był w Polsce. – Miał 16 lat jak wyjechał. W tym roku przyjedzie jako 61-letni dziadek – mówi Hanna Mistowska-Raider.
Pan Roman Antonowicz mimo żydowskiego pochodzenia został. Na Dworzec Gdański odprowadzał swoich przyjaciół. – Trzech moich kolegów wyjechało. Mieliśmy wtedy po 18 lat. Przykro było, że wyjeżdżają. Wiadomo było, że wyjeżdżają na zawsze – wspomina marzec 1968 roku. Dodaje, że ówczesne władze nakręcały antyżydowską atmosferę. – Ktoś organizował w zakładach pracy pikiety, marsze, okrzyki: Żydzi do Syjamu – dodaje.
Zebrani na Dworcu podkreślali, że niezwykle przykre jest to, że Marzec wydarzył się nieco ponad 20 lat po Holokauście.
W wyniku antysemickiej kampanii rozpętanej przez władzę wyemigrowało kilkanaście tysięcy polskich obywateli pochodzenia żydowskiego. Wygnańcami byli często ludzie zasłużeni dla polskiej nauki i kultury. Na tablicy upamiętniającej wydarzenia Marca 1968 na Dworcu Gdańskim widnieje napis autorstwa jednego z wygnanych Henryka Grynberga: "Tu więcej zostawili po sobie niż mieli”.
Wydarzenia marcowe 45 lat temu zapoczątkował wiec studentów Uniwersytetu Warszawskiego.