Trzech kompozytorów doczekało się w Polsce monograficznych festiwali jeszcze za życia: Krzysztof Penderecki, Paweł Szymański i Steve Reich. Tegoroczna edycja popularnego krakowskiego festiwalu "Sacrum Profanum" (11-17 września) poświęcona została niemal w całości muzyce słynnego amerykańskiego minimalisty oraz jego nieformalnych uczniów.
Na festiwalu wystąpiły wyspecjalizowane zespoły muzyki współczesnej (m.in. Bang On A Can oraz Ensemble Modern), lecz także m.in. gitarzysta Radiohead Jonny Greenwood ("Electric Counterpoint"), guru inteligentnego techno Aphex Twin, klasycy trip hopu Adrian Utley (Portishead) i Will Gregory (Goldfrapp) oraz gwiazda polskiego jazzu Leszek Możdżer. Wszyscy ci artyści uważają się do pewnego stopnia za spadkobierców obchodzącego 75. urodziny kompozytora. Jest w tym oczywiście szczypta snobizmu. Ale też zaskakująca prawda o muzyce ostatniego półwiecza: prawie wszystkie jej drogi mają swój początek w twórczości Steve'a Reicha.
Na początku XXI stulecia wstyd nie znać jego muzyki. Wypada ją nie tylko znać, ale też grać (co jest piekielnie trudne) albo przynajmniej samplować i remiksować. Jakież było zaskoczenie przedstawiciela "poważnej" awangardy, gdy w 1990 roku odkrył, że przebój "Little Fluffy Clouds" klubowej grupy The Orb oparty jest w znacznym stopniu na fragmentach nagrania jego gitarowego "Electric Counterpoint" (w Krakowie zagrał go Jonny Greenwood).
To właśnie epoka techno pokazała zasięg muzycznej rewolucji dokonanej przez Reicha, który wcale nie ograniczyła się do awangardowych salonów. Transowość oraz repetycyjny charakter współczesnej muzyki elektronicznej odnaleźć można już w utworach amerykańskiego kompozytora z lat 60. Wówczas jednak kultowy dziś artysta dorabiał na życie jako taksówkarz i listonosz (po rozbiciu samochodu...), a do jego twórczości prawie nikt się nie przyznawał. Ba, pojawiały się nawet oskarżenia o muzyczną hochsztaplerkę, a nawet o wprowadzanie do filharmonii... rytuałów voodoo.
Dziś sprawa wygląda jednak zupełnie inaczej. Reicha za mistrza uważają twórcy tak różni, jak King Crimson, Brian Eno, The Reisdents, Tortoise i Sufjan Stevens. Amerykanin jest jest pierwszym "poważnym" kompozytorem, który doczekał się albumu (a nawet dwóch) z remiksami swoich utworów. Równie chętnie powołują się na niego kolejne pokolenia awangardowych kompozytorów, twórcy filmowych ilustracji oraz popowych przebojów. Jeśli nawet nie słuchaliśmy nigdy muzyki Reicha, to najprawdopodobniej wychowaliśmy się na twórczości jego naśladowców albo... naśladowców jego naśladowców. Także audycje cenionych dziennikarzy Polskiego Radia - Jacka Hawryluka oraz Bartka Chacińskiego - otwiera remiks reichowskiego klasyka "Piano Phase", zrealizowany przez brytyjską grupę D*Note.
Miłośnicy uważają Reicha za współautora jednego z największych przełomów w historii kultury Zachodu. Przeciwnicy uznają go za zwykłego populistę. I w gruncie rzeczy obie strony mają rację. Rewolucja minimalistyczna polegała przecież na wprowadzeniu do elitarnego awangardowego uniwersum podstawowego narzędzia kultury ludowej oraz popularnej, jakim jest powtórzenie. Wystarczy przyjrzeć się uważnie fragmentowi video-opery Reicha "Dolly" (polska premiera: 12 września 2011 r. w Krakowie), by zauważyć, jak jego chwyty muzyczne - przeniesione w świat obrazu i słowa - okazują się bliskie językowi współczesnych teledysków, programów popularnonaukowych, reklam oraz... politycznej propagandy.
Pytanie, czy to epoka postinformatyczna stworzyła Steve'a Reicha, czy to on był jednym z jej autorów (a dokładnie: kompozytorem ścieżki dźwiękowej), pozostaje otwarte. Jedne jest pewne: Reich jest wszędzie. Czasem aż strach otworzyć lodówkę...
Na specjalną audycję "Steve Reich - the best of Sacrum Profanum" Dwójka zaprasza w niedzielę (1 stycznia) o godzinie 19.00.