Bezrobocie w Polsce, która własnie odzyskała niepodległość, było ogromne. Pracodawcy żądali wręcz kaucji od potencjalnych pracowników. Jednocześnie tęsknota za normalnością i za elitami otwierała wielkie pole dla rozmaitej maści spryciarzy i oszustów, którzy z wielką pewnością siebie i znajomością (często intuicyjną) podstaw społecznej psychologii wcielali się w rozmaite role, naciągając kogo się dało na towary i pieniądze.
- Wiele szczegółów i wielu pomniejszych bohaterów, którzy nie cieszyli się sławą Szpicbródki czy Gorgonowej, wyłania się ze żmudnej lektury prasy - wyjaśnia Monika Piątkowska, której dociekania historyczne mają w sobie coś z pracy detektywa.
Świat przestępczy, wedle samych złoczyńców, kierował się swoistym kodelsem moralnym. Swoistym, bo nie mającym źródeł w etyce, ale w okrutnej przestępczej codzienności.
- Złodziej nie kradł we własnym domu po prostu dlatego, że inni by go zwyczajnie zatłukli na śmierć - wyjaśnia "kodeks" Piątkowska.- Wydanie wspólnika było najcięższym wykroczeniem, dlatego policja często radziła sobie tak, że wpuszczała między "chłopaków" podejrzenie, że jeden z nich "sypnął" policji. Wtedy oni już nawzajem się potrafili pozabijać.
Kim innym byli zawodowcy, znający języki czarujący kasiarze, mający znajomości na samym szczycie, kim innym pospolici przestępcy. Zwykli ludzie, trafiający na złą drogę często z biedy. To oni byli najbardziej okrutni, przyłapani na kradzieży często sięgali po przemoc. Alby nie zostać rozpoznanym, sypali w oczy solą, pieprzem, ogłuszali ofiary, w ostateczności - zabijali...
Przestępczość obecna była na wszystkich piętrach drabiny społecznej: słynny w dwudziestoleciu międzywojennym "Tata Tasiemka" był radnym, a za kolosalne koszta budowy poczty w Gdańsku odpowiedzialny był jeden z ministrów.
Z Moniką Piątkowską, autorką książki "Życie przestępcze w przedwojennej Polsce. Grandesy, kasiarze, brylanty" rozmawiała Hanna Maria Giza.