Adwent w tradycji ludowej to czas oczekiwania i wyciszenia. Rezygnowano z potraw mięsnych, poszczono. Skupiano się na pokucie za grzechy i modlitwie za dusze zmarłych, które wedle wierzeń właśnie w tym okresie nawiedzały żyjących bliskich. Zabronione były prace w polu – adwent był także czasem odpoczynku dla ziemi. A jak mówiło ludowe przysłowie: „Kto w Adwencie ziemię pruje, temu siedem lat choruje”. W wielu miejscach Polski bezpośrednie przygotowania do Bożego Narodzenia rozpoczynały się dopiero po dniu św. Łucji – 13. grudnia.
O tym niezwykłym czasie, tęsknocie za spokojną kontemplacją Aleksandra Faryńska rozmawiała z Katarzyną Brodą-Firlą. Córka Józefa Brody przyznaje, że zawdzięcza ojcu słyszenie melodii w miejscach, w których z pozoru jej nie ma – szumie drzew i płynących potokach, odgłosach burzy. Dziś, na autorskich warsztatach śpiewu białego Katarzyna Broda-Firla uczy innych, jak odnaleźć wewnętrzny spokój i swój przepływ.
Wierzę w to, że człowiek mocno zakorzeniony, wie dokąd idzie, jest człowiekiem wolnym. Katarzyna Broda-Firla
- Beskid Śląski jest integralną częścią mnie. To moja opowieść, moje życie, które staram się nieść dalej. Wierzę w to, że człowiek mocno zakorzeniony, wie dokąd idzie, jest człowiekiem wolnym – mówiła pieśniarka.
Nam Katarzyna Broda-Firla opowiadała przede wszystkim o Adwencie w Beskidzie Śląskim.
- Czas Adwentu u nas w górach był czasem zatrzymania. Skończyły się żniwa, ciężka praca. Trzeba się mentalnie i fizycznie przygotować do zimy. Do tego wspaniałego czasu zrodzenia boskiego. Rodzice chodzili z nami wcześnie rano na roraty – uśmiechała się na to wspomnienie nasza gościni. – Mieliśmy takie lampeczki, w których paliły się świece… To zawsze była przygoda! Wiązało się to z wczesnym wstawaniem i przez las, śnieg szliśmy do kościoła! To zapamiętałam. Niestety ten czas Adwentu został zakłócony. Już niedługo zacznie się śpiewać kolędy, zaczną się koncerty bożonarodzeniowe. To dzieje się wszędzie. Rzeczy przyspieszają. Niektóre zaczynają ginąć. Umierają śmiercią naturalną. Bo nie ma na nie już miejsca i czasu…
Tracimy radość, zauważa nasza rozmówczyni. Wszystko powinno mieć swoje miejsce i czas. Jeśli za wcześnie wchodzimy w dane misterium – niezależnie od wiary – gubimy gdzieś jego część, potrzebną do zatrzymania się, przemyślenia, odnalezienia czegoś nowego.
Katarzyna Broda-Firla widzi jednak światełko w ciemnym tunelu pędzącego świata. Wciąż są ludzie, którzy potrzebują ciszy, zatrzymania. Wie też, że choć współczesny człowiek może bać się „przystopowania”, tak naprawdę tęskni za spokojem. Czy pieśniarka ma receptę na spokój?
Jestem wdzięczna moim rodzicom za ten czas. Czas nauki spokoju, wyciszenia, bycia przy sobie. Umiejętności przebywania w ciszy. Katarzyna Broda-Firla
- Miałam to szczęście, że mieszkając w górach, doświadczyłam tego, czym jest wstawanie o 4 rano, pasanie baranów… Babcia na powitanie robiła mi znak krzyża na czole, smarowała chleb pieczony przez siebie cudownym prawdziwym masłem! Wychodziliśmy z naszym psem na łąkę i paśliśmy prawie 70 baranów – to kolejne wspomnienia wywołujące uśmiech w Katarzynie Brodzie-Firli. – Jestem wdzięczna moim rodzicom za ten czas. Czas nauki spokoju, wyciszenia, bycia przy sobie. Umiejętności przebywania w ciszy.
To ta cisza powoduje, może paradoksalnie, że nagle zaczynamy słyszeć o wiele więcej, a muzyką staje się nawet bicie naszego serca…
Ligawka to ludowy instrument wystrugany z drewna w kształcie rogu. Na zdj. uczestnicy warsztatów budowy ligawki w Kalonce
Na Podlasiu, Lubelszczyźnie i Mazowszu Północnym Adwent obwieszczały ligawki. Ten prosty pasterski instrument nieco różni się w zależności od regionu. Ogólnie, jest to długi na 1-1,5 m róg z drewna świerku czy olchy. Dźwięk ligawki, zwłaszcza w mroźne bezwietrzne poranki, potrafił nieść się nad polami dobrych kilka kilometrów! Tradycja gry na tym instrumencie jest żywa do dziś! Co więcej, grą interesują się dzieci i młodzież, co pozwala wierzyć, że zwyczaj ten nie zaginie. Gra na ligawkach/legawkach jest w Polsce Centralnej bardzo starym zwyczajem. Więcej o tej tradycji mówił etnomuzykolog prof. Piotr Dahlig.
- Instrumenty pasterskie obecne były właściwie w całej Polsce. Co jest normalne w krajach, gdzie popularna była hodowla zwierząt. Legawki, ligawki to arcypolska tradycja. W sposób metodyczny wspierana już od 200 lat! Występuje w ikonografii, anioły dmą w ligawki, obwieszczając Boże Narodzenie. W porze pozaadwentowej ligawki służyły po prostu jako instrument sygnałowy w pasterstwie – mówił profesor Dahlig.
W kulturze drewna, poważanej i ważnej na wschodzie kraju, zrobienie instrumentu, przeszło dwumetrowego, wyżłobionego w środku, było sprawdzianem, czy młody człowiek nadaje się do pracy w ciesielce. prof. Piotr Dahlig
Sama nazwa „ligawka” czy „legawka” jest niewyjaśniona. Do dziś spotkać można 7 hipotez dotyczących jej etymologii. Nasz rozmówca najbardziej przychyla się do tej, która mówi, że „ligawka” związana jest z „legawcem” – psem myśliwskim, który leżeniem dawał znać o zbliżaniu się do zwierzyny. Zalegał, stąd „legawiec”. Słowo wybitnie wiąże się ze szlachtą mazowiecką, o czym świadczy jego zasięg – zakorzenił się jedynie na Mazowszu i Podlasiu.
- W kulturze drewna, poważanej i ważnej na wschodzie kraju, zrobienie instrumentu, przeszło dwumetrowego, wyżłobionego w środku, było sprawdzianem, czy młody człowiek nadaje się do pracy w ciesielce – wyjaśniał prof. Piotr Dahlig.
W sąsiednich wsiach, w czasie adwentu, przegrywano się na ligawkach. Przy dobrych warunkach atmosferycznych głos instrumentu mógł rozchodzić się nawet do 10 kilometrów!
- Ta komunikacja napowietrzna była swego rodzaju zobowiązaniem. Kiedy ktoś słyszał dźwięk ligawki, musiał sięgnąć po swoją i odpowiedzieć!
Ligawka to jest ligawka. Zrobiona z drzewa. Trzeba na niej grać. Gra się tylko w Adwencie. Na tym wszystko! Z dziada-pradziada grali. Ja słyszałem, jak grali i sam zacząłem grać te melodie. Jeden z legacy
Jeden z kontynuujących ligawkową tradycję muzykantów opowiadał:
- Ligawka to jest ligawka. Zrobiona z drzewa. Trzeba na niej grać. Gra się tylko w Adwencie. Na tym wszystko! Z dziada-pradziada grali. Ja słyszałem, jak grali i sam zacząłem grać te melodie. Taka ciotka, ona miała chyba z 80 lat, to mówiła tak, że kiedyś, jak na ligawce grali, to grali chłopaki, grali dziewczyny. I grali tak: „wyganiaaaj wółeczki, bo ja wygnała | Tyś się jeszcze nie wyspał, ja się wyspała” – cytował melodię wygrywaną na ligawkach.
Od 1. października w stolicy Zjednoczonych Emiratów Arabskich trwają (opóźnione o rok przez stan pandemii) światowe targi expo. Polski pawilon, zbudowany z drewna, wyróżnia się na tle nowoczesnych stalowo-szklanych budynków. Poza ofertą biznesowo-turystyczną przyciąga oczywiście… barwnym folklorem! Jednymi z reprezentantek polskiej kultury tradycyjnej były pracowniczki łódzkiego Muzeum Etnograficznego. Na Expo odpowiadały za warsztaty sztuki i prelekcje dotyczące regionalnych zwyczajów. Nam opowiadały o swoich wrażeniach z Dubaju oraz o wrażeniu, jakie polski folklor zrobił na dubajczykach.
- Nasze twórczynie w strojach opoczyńskim i księżackim robiły furorę! – mówiła jedna z rozmówczyń. – W tym czarno-białym kraju, mówię tu o abajach, formalnych strojach noszonych na zewnątrz przez kobiety, mieszkanki Dubaju, widząc nasze kolorowe panie, na pewno miały uśmiechy pod swoimi abajami! Ogromne zainteresowanie naszą kulturą widać było to również na warsztatach, na które przychodziły całe rodziny.
- Polski pawilon, jako jeden z nielicznych, przewidział taką strefę warsztatową. Miałyśmy bardzo ciekawe warsztaty z dziećmi. Czułyśmy i widziałyśmy, że były pełne zachwytu! – Mówiła pracownik Muzeum Etnograficznego. – Cząstkę naszego dziedzictwa na pewno w Emiratach zostawiłyśmy!
***
Tytuł audycji: Kiermasz pod kogutkiem
Prowadziła: Aleksandra Faryńska
Data emisji: 5.12.2021
Godzina emisji: 5.05