W „Kiermaszu pod kogutkiem” zapraszamy na 61. Tydzień Kultury Beskidzkiej, który w tym roku rozpocznie się 27 lipca i potrwa do 4 sierpnia. Ponad tydzień w Wiśle, Szczyrku, Żywcu, Makowie Podhalańskim, Oświęcimiu oraz Ujsołach, Jabłonkowie i Istebnej będzie można zobaczyć najlepsze zespoły folklorystyczne z Beskidów, a także innych regionów Polski i świata. O Tygodniu Kultury Beskidzkiej, TKB, mówi Sabina Słowiak-Wandzel z Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej.
- Festiwal jest nie tylko jednym z najstarszych, ale i jednym z większych festiwali folklorystycznych w Europie. Odbywa się na pięciu głównych estradach oraz trzech stowarzyszonych z festiwalem wydarzeniach. Wszędzie tam odbywają się koncerty, a poza nimi – liczne targi sztuki ludowej, pokazy rękodzieła, a także animacje dla dzieci, żeby mogły od najmłodszych lat zapoznać się z tą kulturą ludową.
Filarami TKB są dwa konkursy: Festiwal Folkloru Górali Polskich (będący przeglądem zespołów góralskich: kapel, zespołów śpiewaczych, tanecznych a także mistrzów z uczniami. Mogą wziąć w nim udział przedstawiciele każdej grupy etnograficznej Góral Polskich) oraz (kierowane do zespołów zagranicznych) Międzynarodowe Spotkania Folklorystyczne.
- Można powiedzieć, że jeden Tydzień Kultury Beskidzkiej się kończy, a już zaczyna się kolejny. Bo przygotowania do festiwalu, współpraca z zespołami trwają cały rok.
Pierwszy Tydzień Kultury Beskidzkiej został zorganizowany w Wiśle w 1964 roku. Jego celem było umożliwienie wspólnego spotkania zespołów z regionu (ówcześnie powiatu cieszyńskiego). Jego zasięg był niewielki i przypominał dzisiejszy dzień koncertowy, przywołuje historię TKB Sabina Słowiak. Z czasem impreza rozrosła się na wiele miejscowości, ale idea pozostała niezmienna – szansa na spotkanie się Górali z Beskidów, okolic, spotkanie wokół folkloru i dziedzictwa.
Wydarzenie owocuje także zawiązywaniem się coraz to nowych zespołów folklorystycznych.
- To że TKB się odbywa, zespoły mają możliwość się zaprezentować, niejako skutkuje tym, że tych zespołów powstawało coraz więcej, także w związku z wydarzeniami na TKB.
Orkiestra Świętego Mikołaja
Poznajemy historię powstania Śpiewnika Orkiestry Świętego Mikołaja. Marcin Skrzypek – muzyk zespołu, związany z lubelską grupą od 30 lat, stworzył Śpiewnik z pieśniami z repertuaru Orkiestry Św. Mikołaja od początku jej istnienia. Multimedialny śpiewnik „Koło Jana” zawiera pieśni ze wszystkich płyt zespołu, a także te niewydane.
„To była benedyktyńska praca”, przyznaje Marcin Skrzypek. Śpiewnik powstał z okazji 30-lecia artysty w zespole, ale sama Orkiestra zrodziła się kilka lat wcześniej. Wszystkie te lata Skrzypek zebrał w ciągu roku w swojej publikacji. Nie znajdziemy tam jedynie tekstów piosenek, muzyk zapisał w nim również akordy i informacje o utworach.
- Śpiewnik jest połączony ze stroną internetową. To multimedialne i praktyczne rozwiązanie. O ile jest zasięg – uśmiecha się Marcin Skrzypek.
Nadmienić należy także, że nie są to jedynie piosenki wykonywane przez samą Orkiestrę, a całe związane z zespołem środowisko: Anię z Zielonego Wzgórza, Się Gra i Odpustu Zupełnego.
- To prezentacja całego środowiska zespołu. Chciałem pokazać, że ludzie grali w dwóch zespołach, zakładali nowe. W Śpiewniku są też piosenki, które śpiewamy sobie. Tak naprawdę ten Śpiewnik jest też dla mnie, żeby mieć te piosenki w kupie. Takich nienagranych piosenek jest około 20.
Zebrane utwory są w językach słowiańskich, przede wszystkim polskim i łemkowskim, ale nie tylko. Marcin Skrzypek sam był zaskoczony, bo przy korekcie okazało się, że są tam również bojkowski, gwara huculska i słowacki. Wszystkie teksty są transkrybowane na łacinkę, ale uproszczone tak, by każdy mógł się odnaleźć w tekście.
Trebunie-Tutki
Spotykamy się również z Krzysztofem Trebunią-Tutką – podhalańskim muzykiem, nauczycielem, architektem, liderem rodzinnego zespołu „Trebunie-Tutki”. W tym roku zespół obchodzi 30-lecie.
- To jest właśnie ta „nowa tradycja”. Z jednej strony mamy to, co przekazali nam nasi przodkowie, z drugiej – jako kolejne pokolenie musimy to dźwigać na swoich barkach. Ale robimy to z wielką radością. I chcemy coś od siebie dać, wzbogacić tę tradycję o swoje teksty, melodie… Właśnie takie pieśni układam dla zespołu. Od 30 lat. Nazywam to „nową muzyką góralską”. Ale nie tworzymy jej w opozycji do tego sedna góralskiej tradycji, które cenimy najbardziej. Jest jakimś rozwojem, próbą pokazania, że ta kultura jest ciągle żywa. To próba pokazania, że – nie wyrzekając się swoich korzeni – można być człowiekiem współczesnym. Cieszyć się historią i dziedzictwem, jednocześnie współtworzyć to wszystko – podkreśla lider zespołu Trebunie-Tutki.
Od początku istnienia Trebuniów-Tutków zespół wspiera Polskie Radio, wskazuje Krzysztof Trebunia-Tutka. W siedzibie radia odbył się pierwszy koncert grupy (1994). Wcześniej Włodzimierz Kleszcz zapoznał Trebuniów z Twinkle Brothers, tak powstał album „Higher Hights”.
- A potem ta nasza muzyka góralska „koniem trojańskim” reggae poszła w świat i wróciła do nas po Gombrowiczowsku. Cieszyliśmy się, że przez te początkowe lata 90. wszystkim słuchaczom world music na świecie wydawało się, że polska muzyka, to właśnie muzyka góralska. To wszystko nasza wina – śmieje się Trebunia-Tutka. – Ale potem w ślad za nami poszły inne zespoły i teraz nurt folkowy jest bardzo silny i różnorodny.
Jak na pomysły międzynarodowej współpracy reagował ojciec Krzysztofa – Władysław Trebunia-Tutka?
- W 1991 roku pojechaliśmy jako laureaci Grand Prix Konkursu Muzyk Podhalańskich na Ogólnopolski Festiwal Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu nad Wisłą. I tam znów zdobyliśmy Grand Prix. Dziennikarz Polskiego Radia, Włodzimierz Kleszcz, znawca muzyki afrykańskiej, wizjoner namawiał nas na spotkanie z Jamajczykami. Tata zupełnie nie chciał o tym słyszeć. Gdy dostaliśmy pierwszy list od Włodka, powiedział: odpisz, że mamy sianokosy i nie mamy czasu. Byłem posłuszny tacie, ale dopisałem, że w jesieni, po sianokosach, to już będzie trochę czasu. I w październiku Włodek przywiózł do nas Normana Granta, Dab Judę i zaczęliśmy wspólne granie. Tata był bardzo przerażony. Bo był skromny. Wiedział, że jest bardzo dobry w muzyce góralskiej, ale wiedział, że to wąska specjalizacja. A tu – spotyka się z muzykami światowej sławy, którzy nagrali kilkadziesiąt albumów. Poza tym, słusznie obawiał się tego, co pomyślą Górale. Wielu uważa, że nasza, góralska muzyka jest dziełem skończonym. Że ten kanon repertuaru jest kompletny, wszystko powinno zostać tak, jak to było kiedyś. A ja zacząłem się wtedy zastanawiać „ale jak było kiedyś?”. Przecież ta muzyka góralska nie zawsze tak wyglądała! Pojawiały się postacie, które dokładały coś od siebie do tradycji. Mnie też zamarzyło się być kimś takim, kto ją współtworzy.
Krzysztof wyrastał w muzyce. Miał szczęście być tym pokoleniem, któremu nie broniono grać. Wcześniej, wspomina, dzieci nie miały dostępu do instrumentów, a już zwłaszcza tych profesjonalnych. Musiały pracować w polu, pomagać rodzinie w gospodarstwie. Dzieciństwo małego Krzysia wyglądało inaczej:
- Tata, artysta plastyk, od rana malował, wyciągał sztalugi, obrazy, pamiętam niesamowity zapach farb olejnych. Nasz dom był równocześnie galerią sztuki i pracownią. A na ścianie wisiały instrumenty: skrzypce, złóbcoki, koza, której bardzo się bałem, jako dziecko, bo miała takie ślepia i rogi podobne do diabła. Te wszystkie instrumenty cały czas były obecne i tata w każdej chwili mógł zdjąć je ze ściany i zagrać jakąś nutkę. A wieczorem przychodzili do niego uczniowie albo koledzy, albo sąsiedzi. Oczywiście, bez zapowiedzi, bo takie były czasy, że ludzie się odwiedzali. Wtedy, za starym przysłowiem „gość w dom – Bóg w dom”, wszystko się odkładało, całą pracę artystyczną, mama przygotowywała dla gości jakiś posiłek, tata zdejmował skrzypce i zaczynało się muzykowanie, które czasem trwało i do rana. Oj, trudno było potem iść do szkoły!
Muzyką rozbrzmiewającą od świtu do świtu dzieci nasiąkały od najmłodszych lat. Potem wystarczyło tylko przełożyć to, co w duszy gra na instrument.
- Z początku nie zawsze udane, mozolne próby na skrzypcach. Bo to nie jest łatwy instrument. Potem fujarki, które można było opanować samodzielnie. Rozkochałem się w tych prostych instrumentach drewnianych. I do dziś są mi drogie, bo przypominają mi dzieciństwo i radość z muzykowania – wspomina Krzysztof Trebunia-Tutka.
ZOBACZ TEŻ:
Cykl Muzyka Skalnego Podhala wg Krzysztofa Trebuni-Tutki
Władysław Trebunia-Tutka i wielopokoleniowa tradycja muzykowania rodu Trebuniów-Tutków
***