Kobieta-muzykant musi zmierzyć się z licznymi tabu obyczajowymi, zazdrością męża, a wreszcie z samą fizyczną stroną gry na weselu. Dawniejsze wesele nie trwało do rana - trwało do wieczora następnego dnia. O życiu wiejskich muzykantów w audycji Anny Szewczuk opowiadała Wiesława Gromadzka, jedyna harmonistka na Radomszczyźnie.
- Nie byłam bardzo zdolna, ale bardzo chciałam grać. Po trochu nauczyłam się jednego czy drugiego kawałka. Jak się chłopaki dowiedzieli, zaraz musiałam grać, ale wstyd mi było, że tak mało kawałków umiem, więc uczyłam się następnych i tak stopniowo nauczyłam się grać.
Repertuar kapeli Kołazińskich, której członkinią była Wiesława Gromadzka, opierał się na archaicznym repertuarze mazurkowym zapamietanym przez ojca harmonistki, Stefana Kołazińskiego. Poza tym grano modne szlagiery z "Daj mi tę noc" na czele. Gra na harmonii pedałowej wymaga nie tylko siły, ale również odpowiedniego stroju. Pani Wiesława była pierwszą kobietą we wsi, która nosiła spodnie. Było to konieczne ze względu na rurę instrumentu, którą trzeba trzymać między nogami.
- Kobitki mi mówiły, ze myślały, ze nie przegram wesela. Dziwowały się, że tako kobiecina marno i wygrała wesele. Teraz muzykanty mają dobrze: jak chcą, tak grają. Po cztery kawałki i przerwa. Dawniej to się po półtorej godziny grało, aż ustałam.
Wiele było na weselach przygód: czasem kapela zabłąkała sie w lesie w drodze na granie, to znów pan młody uciekł sprzed ołtarza... Ale wesele i tak się odbyło i ludzie tańczyli jak zwykle do upadłego. Popularność kapeli Kołazińskich była wielka, nie chciano muzykantów puścić.
- Był taki dziadek, co o 4 rano jeszcze kazał mi grać. A ludzie nie szanowali wtedy muzykantów tak jak teraz. Pyskowałam do niego, ale tatuś powiedział mi: "nie wolno! mogą muzykantów pobić!". Ja się nie bałam, mnie, kobiety nie pobiją. Dopiero kucharka się za nami ujęła: "co ty myślisz dziadu, mówi. To są nie ludzie, żeby nie odpoczęły?!"
Były też oczywiście piękne chwile:
- Na niektórym weselu tak było wesoło, ludzie śpiewali, tak zleciało nie wiadomo kiedy, ze mówię, darmo pieniądze się bierze. Ale grać było ciężko, umordował się człowiek, rzucałam granie nie raz... A Tatuś mówił "jak nie, to ja też nie będę chodził!"
Ojciec harmonistki, Stefan Kołaziński miał pretensję, że jego wnuczka (córka pani Wiesławy), akordeonistka, nie chce grać po weselach - za ciężko było. Mawiał więc:
- Wiesia to była pracowito! Niezdolno tako, ale pracowito! Te to próżniachy!
I tak wnuczka znalazła pracę w sszkole jako nauczycielka muzyki. Zapewne, dużo lżejsza to praca...
Inaczej nieco wyglądało wesele męskiej perspektywy. Stefan Kołaziński, ojciec pani Wiesławy, znakomity skrzypek, którego pierwsza rocznica smierci minęła 14 lutego, wspominał dawne obyczaje w nagraniu z 2008 roku dokonanym przez Annę Szewczuk, Remigiusza Hanaja i Kubę Borysiaka. W nagraniu usłyszeć można również barabanistę kapeli, Jana Wochniaka.
Aby posłuchać wypowiedzi muzyków, wystarczy kliknąć odpowiednią ikonę dźwięku w ramce "Posłuchaj" po prawej stronie.