WP #253. Funk, trochę awangardy i jazz fusion

Ostatnia aktualizacja: 15.11.2021 00:55
W audycji słuchaliśmy dwóch płyt z lat 80. i 90. To były czasy, kiedy funk, pop, rock i jazz bywały sobie bardzo bliskie, a artyści nie obawiali się eksperymentowania. 
Okładki płyt
Okładki płytFoto: materiały promocyjne

Posłuchaj
176:21 2021_11_14 21_59_44_PR2_Wieczor_plytowy.mp3 WP #253. Funk, trochę awangardy i jazz fusion (Wieczór Płytowy/Dwójka)

 

W każdą niedzielę słuchamy – razem z Państwem – najważniejszych płyt. Z namaszczeniem i pietyzmem, od początku do końca, strona A, strona B. A dopiero potem bonusy, konteksty, porównania, komentarze zaproszonych gości. Klasyka, jazz, rock, awangarda, elektronika.

Tym razem były to albumy:

  • Material – "One Down" – 1982 Celluloid

  • Yellowjackets – "Greenhouse" – 1991 GRP

Moje pierwsze zetknięcie z szeroko pojętym nurtem jazzu nastąpiło na początku lat 90-tych. Podjąłem pracę, przeprowadziłem się i przez ok rok wynajmowałem mieszkanie wraz z moim bardzo dobrym kolegą o ksywie Klops. W zasadzie nie mogliśmy się dogadać tylko co do jednego - muzyki. Ja popołudniami puszczałem moje zasoby: Metallike oczywiście, Pearl Jam, Green Day, dużo starego punku. Z kolei Klops katował mnie w odwecie rzeczami dla mnie wtedy nie do strawienia. Do dziś pamiętam nazwy na Jego kasetach: właśnie Yellowjackets, Steps Ahead, Crusaders, Vital Information. Nie mogłem tego przyswoić, dla mnie to był synonim komercji i melodii z sitcomów amerykańskich. (…) Kilkanaście lat później z własnej woli zrobiłem drugie podejście, ale już w innych okolicznościach. Pożyczyłem od kogoś CD Yellowjackets "Greenhouse" "Like River" i nieco starszą "Mirage Trois". Do tego porządny sprzęt audio, słuchawki, duże skupienie i chęć poznania. I ta muzyka "przemówiła" do mnie w zupełnie inny sposób. Tak - to jest obszar rozrywki, to może być muzyka do relaksu. Ale to wszystko jest "utkane" z niepospolitych, nietopornych akordów,  bogatego arsenału patentów perkusyjnych, mnóstwa ciekawych "smaczków" i zagrywek, okraszone kunsztownymi solówkami, wcale nie tak prostymi tematami. To jest bardzo wyrafinowane granie, a przy tym wydaje mi się, że bezpretensjonalne. Moim zdaniem jest to po prostu muzyka komercyjna dla wymagającego słuchacza, zagrana na najwyższym poziomie. I wcale przez to nie pozbawiona emocji.

Pozostaje nadal fanem rocka. Ale otwartym na inną muzykę. W tej chwili dopiero odkrywam, między innymi dzięki Waszej audycji np, płyty Milesa Davisa, Chicka Corei. Tomasza Stańki, Dżambli i bardzo się ciszę, że dzięki takim historiom jak ta dawna z kolegą Klopsem nie zamknąłem się getcie "rzężących gitar".

Przemek

 

Z wielką uwagą i przyjemnością słucham dzisiejszej audycji. Ani muzyka funk ani tego typu bogate aranże nigdy nie były w centrum moich zainteresowań. Choć nieraz pociągała mnie muzyka lekko transowa. Muzyki grupy Material nigdy chyba wcześniej nie słyszałem. Yellow Jackets - już więcej dzwoni, bo o ile pamiętam zdecydowanie tu więcej było jazzu choć i rockiem czasem trąciło  Mam takie spostrzeżenie, że wtedy ta muzyka była dla mnie zbyt nowoczesna. Miles po swoim powrocie na początku lat 80-tych był jednak, mimo wszystko łatwiejszy dla mnie.. Powoli rozsmakowywałem się już w jazzie ale Yellow Jackets - wtedy jeszcze nie była to muzyka dla mnie. Z drugiej strony w latach 80-tych pojawiła się muzyka new romantic i, jakby było mało - nowa fala muzyki "progresywnej"- wówczas dla mnie bardziej atrakcyjnej.

No i... No i jakie wrażenia? Material - świetne! Muzyka pulsuje, żyje, ma wszystko co trzeba. Yellow Jackets - wciąż brzmi jak trochę zbyt uładzony jazz. Ale przyznaję, że brzmi świetnie. Kojarzy mi się trochę z Walk Away - na koncertach tej grupy byłem kilka razy, już w latach 90-tych. 

Adam 

 

Nie wiem, na czym to polega, że z wiekiem coraz lepiej słucha mi się takiej muzyki. Może dlatego, że przybywa skojarzeń, a przecież - cytując inżyniera Mamonia - "lubimy te piosenki, które znamy”… No i kojarzy się: na początek Weather Report - kilka typowo Zawinulowych z ducha dźwięków z sopranem jako żywo zapożyczonym od Shortera, na szczęście bez dosłownych kalk, więc jest dobrze. Oprócz tego klimaty znane z tak wielu muzycznych miejsc, że należałoby tu mówić o erudycji, a nie zapożyczeniach! No i na szczęście jest tu dużo własnego ducha włożonego przez partycypantów, a Vince Mendoza czaruje jak zawsze - związek tego ostatniego z grupą wydaje się nieco przedłużony i po oszałamiającej własnej "Nights on Earth" (2011) najwyraźniej to on musiał zasugerować udział Luciany Souzy na "Raising Our Voice" (2018, całkiem jeszcze nowa rzecz)...

Fantastycznie się słucha, fantastyczne rzemiosło muzyków ale i nadzwyczajna muzykalność - to sztuka włożyć dużo wysiłku tak, aby słuchacz tego nie odczuwał i miał tyle przyjemności. Proszę o więcej!

Bogdan

 

Pisząc nt. płyty Yellowjackets słucham po raz pierwszy w życiu Material i powiem, co słyszę i co mi się przypomniało. Słyszę soundtrack z filmu "Gliniarz z Beverly Hills" np "Axel Folley" i "Heat Is On”. Słyszę późniejsze afrykańskie płyty Talking Heads. A drugiej piosence usłyszałem… Duran Duran. I przypomniałem sobie biografię Johna Taylora, basisty Duran Duran. On tam opisywał swoje spotkanie i współpracę z Neilem Rodgersem z zespołu Chic nad płytą "Notorious" z 1987 roku. Tam jest wzmianka, ze Rodgers często puszczał muzykom Duran Duran nagrania zespołu Material. I teraz mam potwierdzenie, bo ta druga piosenka wypisz wymaluj pasuje jak ulał do "Notorious".

I jeszcze jedno zdarzenie. Chyba w tym samym roku co Material z Whitney Houston, grupa Heaven 17 pomogła kompletnie wtedy zapomnianej Tinie Turner i zrobili razem nagranie, które zapamiętałem jako mocno elektroniczne disko. Czyli kariera Whitney Houston i wielkie odrodzenie Tiny Turner rozpoczęły się w podobnych warunkach, podobnym brzmieniu. Ciekawe.

Yellowjackets to dla mnie od lat był fenomen - potrafili pisać i wykonywać muzykę, która jest przyjemna dla uszu przypadkowego słuchacza, ale nadal wykazuje wyrafinowane wykorzystanie nowoczesnej harmonii i złożonych rytmów. I płyta „Greenhouse” jest dowodem na to. To jest chyba moja ulubiona płyta Yellowjackets, z kilku powodów. Najpierw pojawienie się Boba Mintzera i jego saksofonu, którego brzmienie nazywałem zawsze balsamicznym. Bardzo kreatywny muzyk i bardzo wymagające jego partie. Moim zdaniem, dzięki Bobowi Mintzerowi zespół odszedł od wcześniejszego brzmienia, bardzo smooth. Drugim elementem są piękne motywy i brzmienia orkiestrowe, smyczkowe, zwłaszcza w utworze tytułowym. Nadały one nowego kolorytu, głębi, klimatyczności – i to na ile lat przed objawieniem Kamashi Washingtona. Uważam, że Yellowjackets marnowali swój potencjał na pierwszych płytach. Tutaj wszystko się idealnie wpasowało.

Bardzo dojrzała płyta bez jednego niewypału. Z jednej strony idealna do smakowania siedząc skupionym w fotelu. Z drugiej strony spokojnie sprawdzająca się w samochodzie czy przy kolacji we dwoje. Idealnie zbalansowana.

Marcin

***

Tytuł audycji: Wieczór płytowy

Prowadzą: Tomasz SzachowskiPrzemysław Psikuta

Data emisji: 14.11.2021

Godzina emisji: 22.00

Czytaj także

WP#231. Chick Corea i V.S.O.P.

Ostatnia aktualizacja: 13.06.2021 14:54
Tym razem udaliśmy się w świat jazzowej klasyki.
rozwiń zwiń
Czytaj także

WP #246. Miles Davis podwójnie

Ostatnia aktualizacja: 27.09.2021 09:45
Audycję tym razem w całości wypełniła muzyka Milesa Davisa. Wysłuchaliśmy dwóch płyt legendy jazzu: "Miles in Tokyo" oraz "Miles in the Sky". 28 września minie 30. rocznica śmierci artysty.
rozwiń zwiń