101 lat temu, 19 grudnia 1922 roku, ulicami Warszawy przejechał kondukt pogrzebowy z trumną Gabriela Narutowicza. Kilka dni wcześniej, 16 grudnia 1922, strzały zamachowca zakończyły życie pierwszego prezydenta odrodzonej Polski. Czyn mordercy poprzedzała bezprecedensowa nagonka prasy endeckiej na prezydenta, wybrany został on bowiem głównie dzięki głosom socjalistów i mniejszości narodowych. Zbrodnia zaważyła na obrazie życia politycznego II Rzeczpospolitej.
A gdyby Eligiusz Niewiadomski nie dotarł do Zachęty feralnego dnia? Gdyby nie znalazł się nikt jemu podobny? Jak potoczyłyby się losy Polski? Nad taką hipotetyczną sytuacją zastanawiał się historyk prof. Andrzej Ajnenkiel w audycji Andrzeja Sowy i doktora Janusza Osicy z cyklu "Historia na opak".
- Narutowicz chciał być prezydentem wszystkich obywateli Polski – wskazywał prof. Andrzej Ajnenkiel. – Jednym z jego pierwszych działań była wizyta u arcybiskupa warszawskiego Aleksandra Kakowskiego, jednocześnie były próby pozyskania przynajmniej części narodowej demokracji dla idei rządu jedności narodowej – m.in. swojemu konkurentowi, Maurycemu Zamoyskiemu, chciał przyznać tekę ministra spraw zagranicznych.
23:42 piłsudski zamiast narutowicza.mp3 "Piłsudski zamiast Narutowicza" audycja Andrzeja Sowy i Janusza Osicy z cyklu "Historia na opak". (PR, 27.11.1994)
Czy Narutowicz zdołałby zrealizować swoje plany położenia podwalin pod zgodę narodową? Jego pozycja wyjściowa nie należała do najłatwiejszych. I mowa tutaj nie tylko o niechęci endecji. Zgodnie z zapisami konstytucji marcowej prezydent nie miał dużej władzy - między innymi dlatego Józef Piłsudski, choć był naturalnym kandydatem, nie ubiegał się o fotel prezydencki. Jednak funkcja pierwszej głowy państwa odrodzonej ojczyzny niosła ze sobą prestiż. Narutowicz miałby po swojej stronie jeszcze jeden czynnik, tak brutalnie wydarty mu przez kulę zamachowca - czas. Zgodnie z zapisami konstytucji marcowej kadencja prezydenta trwała aż 7 lat. Narutowicz mógłby więc długoplanowo kreować swoją politykę.
Inna pozycja Polski na arenie międzynarodowej
Narutowicz był jedynym "światowcem" pełniącym funkcję prezydenta. Renomę zyskał już jako profesor na Politechnice w Zurychu, a także wybitny projektant i budowniczy elektrowni wodnych. Znał politykę europejską, bo w czerwcu 1922 roku objął kierownictwo MSZ.
- Narutowicz, który przed tym, jak został prezydentem, pełnił funkcję ministra spraw zagranicznych, jako człowiek mający dobre stosunki z establishmentem zachodniej Europy, więcej rozumiejący problemy europejskie z racji wieloletniej pracy w Szwajcarii, mógłby uzyskać dla Polski szybciej i w mniej dramatycznych okolicznościach akceptację granicy wschodniej - wskazywał prof. Andrzej Ajnenkiel.
O jakie "dramatyczne okoliczności chodziło"? Polska granica wschodnia kształtowała się co prawda nie tyle w kuluarach paryskich gabinetów, a na polach bitew wojny polsko-bolszewickiej i podczas kończących ją rokowań w Rydze, ale jej uznanie międzynarodowe zależało od Rady Ambasadorów, organu wykonawczego konferencji pokojowej kończącej I wojnę światową. W końcu wydarzyło się to 15 marca 1923 roku.
Im bliżej było jednak do decyzji państw ententy, tym ostrzejsza była w Polsce dyskusja na temat miejsca licznych mniejszości narodowych, które miały zamieszkiwać II Rzeczpospolitą. O tym, jak zaostrzony był dyskurs, świadczą chociażby słowa, które padły w exposé premiera Władysława Sikorskiego w styczniu 1923 roku: "Konstytucja nasza, uchwalona przez czysto polski Sejm suwerenny, gwarantuje wszystkim obywatelom bez jakichkolwiek różnic nie tylko bezpieczeństwo, spokój i równość wobec prawa, lecz także pełną możność rozwoju kulturalnego, a wreszcie swobodę pielęgnowania swych odrębności językowych i wyznaniowych. [...] Nigdy jednakowoż rząd nie okaże słabości wobec tych, którzy nie chcą być posłusznymi synami Rzeczpospolitej".
W pamięci społecznej żywy był nadal temat narzuconego Polsce traktatu mniejszościowego i niedawnego konfliktu z Ukraińcami o Lwów. Głównym zarzutem, jaki endecka prasa kierowała w stronę Narutowicza, było właśnie to, że został wybrany "niepolskimi" głosami. Kwestia mniejszości narodowych była więc palącym problemem i zdawały sobie z tego sprawę sami ich reprezentanci. Nic zatem dziwnego, że gdy decyzję Rady Ambasadorów przyjęto w Sejmie owacjami na stojąco, nie przyłączyli się do nich posłowie stronnictw białoruskich i ukraińskich...
- Być może udać mu się mogła rzecz prawie niemożliwa do zrealizowania: znalezienie konsensusu z nastawionymi mniejszościami narodowymi, a przynajmniej częścią z nich. Mogłoby to ucywilizować te nastawione antypolsko mniejszości, spowodować poprawę naszego notowania na arenie międzynarodowej - wyjaśniał historyk.
Polska bez zamachu majowego
Gdyby Narutowicz przeżył, razem z nim przeżyć mogłaby młoda demokracja w odrodzonej Rzeczpospolitej. Zamach na prezydenta - prywatnie dalekiego kuzyna Józefa Piłsudskiego - zostawił w Marszałku trwały ślad. Komendant przestał wierzyć w demokrację i obciążał odpowiedzialnością moralną za śmierć Narutowicza cały obóz narodowej demokracji, co doprowadziło wreszcie do dramatycznych wydarzeń maja 1926 roku. Piłsudski był też rozgoryczony tym, że jego pomysł na Polskę spotkał się ze sprzeciwem samych Polaków, którzy w wyborach poparli prawicę. Ze "swoim" prezydentem w Belwederze miałby większy wpływ na sytuację w kraju.
- Brak zamachu na Narutowicza mógł doprowadzić do ułożenia pozycji nie tylko marszałka Piłsudskiego, ale zarazem wojska w systemie organów państwa, byłby to zatem krok w kierunku umocnienia słabej demokracji – mówił prof. Andrzej Ajnenkiel.
Historyk odwoływał się tutaj do kluczowej roli, jaką w zamachu majowym odegrało wojsko. Część dowódców, z postaciami takimi jak Gustaw Orlicz-Dreszer na czele, dochowała wierności nie legalnie wybranym przez obywateli władzom, a byłemu Komendantowi przebywającemu na dobrowolnym "wygnaniu" w Sulejówku. Po zamachu majowym wojskowi, którzy z nadania Marszałka utworzyli krąg trzymający władzę, traktowali państwo jako instrument wykonywania woli Piłsudskiego.
A gdyby Piłsudski? Czyli o krok od wojny domowej
Autorzy audycji rozważyli również inny scenariusz. Taki, w którym wypełniłby się pierwotny plan Eligiusza Niewiadomskiego. Morderca podczas procesu nie ukrywał, że jego zamiarem od początku było zgładzenie Józefa Piłsudskiego, a Gabriel Narutowicz zginął niejako w "zastępstwie" Marszałka. Niewiadomski do końca życia nie zmienił zdania. Jego ostatnie słowa - tuż przed rozstrzelaniem przez pluton egzekucyjny - brzmiały "Ginę za Polskę, którą gubi Piłsudski". Co stałoby się z Polską, gdyby Niewiadomski zrealizował swoje urojenia?
Zdaniem gościa audycji, taka sytuacja pogłębiłaby jeszcze bardziej konflikty na tle narodowościowym.
- Ukraińcy wiedzieli, że Piłsudski, tocząc wojnę o Lwów i Galicję wschodnią, czynił to wbrew własnemu przekonaniu i sercu - dodawał prof. Andrzej Ajnenkiel. - Zabójstwo Piłsudskiego byłoby w pewnym sensie zabójstwem koncepcji federacyjnej czy choćby nadziei na autonomię.
Prof. Ajnenkiel przekonywał też, że śmierć Piłsudskiego odbiłaby się wręcz na bezpieczeństwie kraju.
- Rok 1920 przyniósł Marszałkowi ogromny autorytet i strach przed jego osobą po stronie sowieckiej. Czynnik strachu przestawałby grać - wskazywał historyk.
Przede wszystkim nie wiadomo jednak, jak zachowaliby się liczni zwolennicy Piłsudskiego, którzy z jednej strony byli ślepo zapatrzeni w jego autorytet, a z drugiej - mieli w sobie krewkość i doświadczenie bojowe zdobywane w Legionach i Polskiej Organizacji Wojskowej. Byli dobrze zorganizowani, wielu z nich służyło w wojsku. Już śmierć Narutowicza wywołała drżenie prawicy o to, że zwolennicy Piłsudskiego mają "listy proskrypcyjne" i zaczną polować na endeków. Co dopiero, gdyby zginął ukochany Komendant.
bm/jp