Według Wojciecha Zembatego zawód pisarza da się trochę porównać do zawodu muzyka. Oczywiście na zasadzie kontrastu. – Kiedy muzyk wychodzi na scenę i gra, wszyscy krzyczą, bawią się. A pisarz siedzi, siedzi, dwa lata dłubie, sam przestaje wiedzieć, o co w tym chodzi – opowiada Zembaty. Mimo wszystko autor ma swoją motywację, która trzyma go przy pisarstwie. – Pewne historie domagają się wyartykułowania. Jeśli pomysł jest nośny, to zaczynam coś pisać – opowiada Zembaty. – Ale to bardzo męcząca praca, nie wiadomo w sumie, czy to, co się napisało, ostatecznie się komuś spodoba.
"Koniec pieśni" autor sam określa mianem "karkołomnego przedsięwzięcia". – Mówi sie, że każda książka ma swojego czytelnika – twierdzi Zembaty. – Mój wymarzony czytelnik to ktoś, kto podobnie jak ja chłonął sporo fantasy, ale nie czytał tylko fantazy. Dlatego ma tolerancję dla trochę innego bohatera. Mój target, to ludzie, którzy rzygają już klonami powieści fantasy, które opierają się na tym samym schemacie.
W przypadku "Końca pieśni" pomysły były dwa i autor postanowił je połączyć. Mamy tam XIX-wieczną Anglię i współczesną Warszawę. – Miałem wrażenie, że pisanie kolejnej powieści o czasach króla Artura, o których tak naprawdę niewiele wiemy zaowocuje jedynie podrabianiem kogoś innego – mówi pisarz. – Byłem w Walii, ale mieszkając w Polsce mam mniej wspólnego z tamtą kulturą i wyszłoby mi coś na kształt polskich zespołów, próbujących grać grunge. Mieli wełniane czapy i flanele, ale to wszystko podróba.
Więcej o procesie powstawania książki "Koniec pieśni" i o jej treści dowiesz się, słuchając całej rozmowy w "Stacji Kultura".
Zresztą w przeszłości Zembaty słuchał grunge, dziś przyznaje, że wszystkie płyty, które miał, gdzieś zaginęły. – Popożyczałem chyba, znajomi zapominali i przywłaszczali – opowiada pisarz. – Teraz nie mam już chyba żadnej z tych płyt, wiec jak mnie łapie nostalgia, słucham w internecie.
Mimo, że Wojciech Zembaty w przeszłości pisał krótkie formy, wiersze, opowiadania, dziś uważa, że do pisania prawdziwej powieści "trzeba się zmuszać". – Wtedy pisałem, gdy pojawiała się wena – mówi pisarz. – To nie tak, że z wiekiem wena odchodzi, bo dziś pomysły są lepsze, bardziej dojrzałe, ale żeby "machnąć" tak długą formę trzeba siedzieć codziennie. Nie można robić nawet trzech dni przerwy, bo wówczas trzeba zaczynać od początku "być z tymi postaciami".
Jak podkresla pisarz, "z logiką w książkach jest różnie, ale generalnie powinna istnieć jakaś wewnętrzna logika postaci", więc żeby jej nie stracić, codziennie trzeba wracać do pisania. – Gdy pisałem "Koniec pieśni" pracowałem na pół etatu, miałem życie rodzinne, a codziennie musiałam na kilka godzin usiąść – opowiada Zembaty. – Wymagało to pewnej woli. Dlatego książka powstawała ponad 2 lata.
(kd)